środa, 28 stycznia 2015

Jeszcze o neopurytanizmie (głos T. A. Olszańskiego)

Przedstawiam moim drogim Gościom oraz Czytelnikom mojego blogu tekst Tadeusza A. Olszańskiego, który otrzymałem jako odpowiedź na mój wpis pt. Neopurytanizm kontra ewangeliczny 'happy-end'. Tekst TAO pochodzi z 25 stycznia b.r. Pozwalam sobie opublikować go jako dalszy ciąg ciekawej dyskusji. Jednocześnie chciałem Was poinformować, że odblokowałem możliwość komentowania mojego blogu bez potrzeby rejestrowania się (a więc Anonimowi, możecie znowu komentować - ale proszę o podpisywanie się w komentarzach). Zapraszam do komentowania tolkniętych tekstów!

Tolkien nie stworzył neognostyckiej fantazji,
a tolkieniści nie są towarzystwem miłośników magii!

Tadeusz A. Olszański pisze:

»Użycie przeze mnie terminu „neopurytanizm” wywołało, jak widzę, pewne nieporozumienia. Nie uważam się za jego autora, nie wiem czy rzeczywiście użyłem go jako pierwszy, raczej nie. Jest to określenie na tyle oczywiste, że może pojawiać się wielokrotnie. Podobnie nie dawałem jego definicji, jak sugeruje Magdalena Słaba. Skreśliłem kilka uwag związanych z rozważaniami Galadhorna nt. zagrożeń duchowych (nie używam tu cudzysłowu – one są rzeczywiste, choć często dostrzegane w niewłaściwych miejscach). Skreślę więc teraz parę szerszych – i dalszych od Tolkiena – uwag. Uprzedzam – będą to dość drastyczne niekiedy uproszczenia: właściwe naświetlenie podjętych niżej zagadnień wymagałoby obszernego eseju, którego ani nie mam czasu w tej chwili pisać, ani nie mógłbym tu zamieścić. A i tak będzie obszernie. 

Cywilizacja amerykańska podszyta jest kalwinizmem. To kalwiniści (purytanie, kwakrzy i inni) nadali jej kształt ideowy. Zaś istotą kalwinizmu jest wiara w predestynację, w to, że ostateczny los każdego człowieka został określony przed Stworzeniem Świata. W anglosaskiej Ameryce powstało też przekonanie, że to, kto został wybrany do zbawienia, kto zaś – do potępienia, można odczytać z tego, jak mu się powodzi w życiu doczesnym, i to – głównie pod względem materialnym. Znakomita religia dla kupców i przemysłowców, jedna z podstaw amerykańskiej potęgi. Bo wynika z niej, że by dowiedzieć się, do czego jesteśmy przeznaczeni (a pragniemy tej wiedzy), trzeba ze wszystkich sił starać się o pomyślność w interesach. Między innymi dlatego Amerykanie niechętnie patrzyli na dziedziczenie majątku i znaczenia: każdy powinien pracować dla siebie i za siebie. 

Kalwinizm istotnie nie przewiduje nadziei (a także nie pozostawia miejsca na miłosierdzie). Nie może być nadziei, skoro Bóg już postanowił. Ponieważ jednak człowiek koniecznie nadziei potrzebuje, pojawia się jej namiastka: niewiedza, wątpliwość. I staranie się ze wszystkich sił, by potwierdzić w doczesności to, czego pragniemy – zbawienie. Ale to nie przypadek, że bohaterowie amerykańskiej kultury popularnej tak często żegnają się ze światem słowami „do zobaczenia w piekle”. Oni są przekonani, że tam właśnie pójdą, że do tego zostali wybrani przez Boga. 

Kalwiniści silniej niż inne wyznania chrześcijańskie przyjmowali stanowisko quasi-manichejskie, potępiającym „ciało” jako sferę podporządkowaną Złemu Duchowi (ta pokusa jest obecna we wszystkich czasach, wydaje się, że nie da się jej wykorzenić). A zatem – odrzucali (nie oni pierwsi, nie oni ostatni) wszelką rozrywkę: taniec, świecki śpiew, często – świecką lekturę, „nieskromny” strój (początkowo chodziło przede wszystkim o strój wolny od przepychu), widoczne oznaki bogactwa, używanie wszelkich używek (nie tylko mormoni zakazywali picia nawet herbaty). I te wartości, te przekonania nietrudno odnaleźć także w zeświecczonej, współczesnej kulturze amerykańskiej. 

Wynikło z tego coś, o czym często dyskutujemy w związku ze strategią Tolkien Estate: komercjalizacja kultury. Nawet więcej: zwalczanie kultury jako niezależnej sfery stosunków społecznych, sprowadzanie jej do rangi jednej z branż handlu towarami i usługami. Tendencję tę widzimy także w polityce USA, w dyktowanych przez nie rozwiązaniach z zakresu prawa autorskiego. Ma ona także inne przyczyny. Ale ta jest moim zdaniem podstawowa. 

Dlaczego więc piszę o „neopurytanizmie”? Przede wszystkim dlatego, że to już przestała być tendencja religijna, że wiele jej elementów jest uzasadnianych w sposób świecki, a nawet – antyreligijny. Tradycyjna rygorystyczna etyka seksualna ustąpiła potępieniu seksu „bez zabezpieczeń” (a więc – nieczystego), ujawnienie skandalu pedofilii przyniosło potępienie wszelkiego dotyku między dorosłym a dzieckiem (dziś amerykański nauczyciel nie śmie zostać z uczniem sam na sam!), postępuje denaturalizacja ciała (gdy byłem dzieckiem, kobiety na ogół nie goliły pach, o nogach nie wspominając; dziś coraz częściej depilują się mężczyźni). Na poziomie podstawowych idei nic się nie zmieniło: ciało jest złe; skoro nie może być zanegowane, powinno być poskromione. Neopurytanizm silniej, niż dawniejszy purytanizm odrzuca też racjonalną interpretację świata stworzonego, kwestionuje naukę jako narzędzie poznania pochodzące od Boga, interpretuje wszystko, czego nie potrafi wyjaśnić, w kategoriach duchowych. Stąd m. in. rozszerzanie granic zagrożeń duchowych oraz ich absolutyzowanie, a także uznanie za jedyną możliwość obrony przed nimi całkowite ignorowanie (w środowiskach katolickich złagodzone przez możliwość czynnej obrony: modlitwy, egzorcyzmu). Tak na marginesie – ta irracjonalistyczna religijność cechuje także ruchy charyzmatyczne, skupione na emocjonalności doświadczenia religijnego. 

Byłoby jeszcze o czym pisać, ale czas kończyć. Ponad 5 tys. znaków na taki wpis to zdecydowanie za dużo. Ale jeszcze jedno muszę dodać, skoro temat został poruszony: „Podróż Bilba. Chrześcijańskie przesłanie Hobbita” Josepha Pearce'a to książka – najłagodniej mówiąc – niedobra, bałamutna, znakomicie wpisująca się w „narrację” neopurytanizmu (choć w inny jej aspekt). Szerzej zrecenzuję ją w tegorocznym numerze „Aiglosa”, na razie tylko parę cytatów: Beorn „jest związany z duchowością franciszkańską”, „pierwotne imię Radagasta (...) znaczy 'przyjaciel ptaków', co jest wyraźnym nawiązaniem do świętego Franciszka z Asyżu”, wreszcie, w kontekście słów Bilba o grzebaniu i wyciąganiu przyjaciół z wody: „cała fabuła Hobbita w swojej głębszej warstwie znaczeniowej mówi o chrzcie Bilba i jego przejściu do pełni życia”. Tu nie ma najmniejszego przymrużenia oka: Pearce intepretuje „Hobita” jako totalną chrześcijańską alegorię, jako tekst czysto dydaktyczny.«
 Tadeusz A. Olszański

(25.01.2015)

3 komentarze:

  1. Tradycyjny purytanizm był rakiem na duchowości protestanckiej, niszcząc to, co w protestantyźmie było pozytywne i zastępując nadzieję strachem, a duchowość i ufność Łasce - uczynkowością. Nie da się pogodzić purytanizmu z tym, co głosił Luter, bo nie da się go pogodzić z Ewangelią.
    W istocie ta narośl wywodzi się z kataryzmu i manicheizmu i oparta jest na dychotomicznej, gnostyckiej wizji świata.
    Teraz rzeczywiście coraz silniej widać ją w środowiskach katolickich, gdzie przenika z radykalnych grup zielonoświątkowych.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepiękne szyderstwo z tego, o czym piszesz
    http://www.fronda.pl/blogi/fokus-xx-wieku/reksio-dzielem-szatana,41144.html

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowny tekst :) swoją drogą od dawna wnerwiało mnie to chyba przylazłe z Ameryki traktowanie twórczości, kultury, sztuki, jedynie jako towaru. :) Tolkien Estate jest wlasnie przykładem na to, że towar i zysk dla jednostek liczą się (u TE) bardziej od wolności słowa i wolności twórczości dla szerokich grup - chociażby fanów Tolkiena. Prędzej sprzedadzą prawa komercyjnemu twórcy, który zrobi kaszanę niż pozwolą fanom na śpiewanie, rysowanie, pisanie i kaligrafowanie z potrzeby serca i na chwałę :) Śródziemia :) Dla mnie, jako zakładającego wolność woli OMC prawnika :) mniejsze zyski dla jednostki muszą się ugiąć przed wyższymi zyskami dla ogółu. np. wolność słowa lub wyznania, lub twórczości lub wymiany wiedzy dla ogółu jest wartością ważniejszą od wartości jaką jest zysk, czy własność prywatna jednostki. Życie i zdrowie (np ochrona środowiska, leczenie, dostęp do medycyny), ale także wolności obywatelskie, czy prawa człowieka (np kulturowe) są dla mnie wyższymi wartościami niż własność, zysk, wolność handlu. No i dość nie podoba mi się pomysł traktowania piękna (np. słów Mistrza) :) jako towaru wyłącznie :) Drużyna i ska :) nie są dla mnie tylko znakiem handlowym czy towarem :) Jednak do tej pory ta postawa TE była dla mnie tajemnicą - ta jej interpretacja mi się dośc podoba :) To co mnie osobiście dziwi w predestynacji to to, że jej upowszechnienie powinno było doprowadzić te kultury które ją przyjmowały do upadku - do zanegowania sensu robienia czegokolwiek, lepiej przecież położyc się pod drzewkiem i czekać na śmierć. Przecież skoro żadne moje wysiłki nie zmienią przeznaczenia które mi nadano przed stworzeniem świata to po co się wysilać nad ulepszeniem czegokolwiek? A przecież efekt był inny - protestanci zaczęli innym udowadniać że stoją po właściwej stronie przeznaczenia jakie im Bóg nadał, i ta chęć udowodnienia dała im motywację do czynu. Ale tam czynu - do zdobywania! I to wszystkiego :) I tak sobie już zdobywają świat od 2 wieków zgoła - coraz bardziej mi to ich zdobywanie się nie podoba i wydaje paranoiczne :) Zysk JSK - Jedynego Słusznego Kraju - jest obecnie wyższą wartością niż prawa, porządek, zysk, życie i zdrowie każdego innego kraju z jego sojusznikami i satelitami łącznie. Nie wiem kiedy się im znudzi - mam nadzieje, że albo zostaną powstrzymani zanim zniszczą świat, albo rozwalą się od wewnątrz. Może od nadmiaru pychy :D
    poz :)
    tal

    OdpowiedzUsuń