piątek, 20 lutego 2015

9/52
Janusz Głowacki, Good night, Dżerzi

Jeden Głowacki pociągnął za sobą kolejnego. Rzuciłem tylko hasło, że mam niedosyt i już w poprzednią niedzielę Sławek przyniósł mi kolejną książkę. Tym razem Good night, Dżerzi. Jak powiedziała moja koleżanka: "Jeden turbozbok opisuje drugiego turbozboka". I faktycznie tak jest. Niestety, muszę powiedzieć, że moja wyobraźnia została zgwałcona i od razu chwyciłem za oczyszczającą książkę Thomasa Mertona, gdy tylko zamknąłem tylną okładkę ostatniej książki Głowackiego. Unikam pornografii. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że w dorosłym życiu udało mi się uchronić przed "świerszczykami" i różową telewizją. Jestem facetem i oczywiście miło by było "pooglądać", ale zdaję sobie sprawę z ceny i konsekwencji. Dlatego unikam. Książka Głowackiego miejscami ma "sceny", które - bo to literatura - są mocniejsze od wizualnej pornografii. Długo takie rzeczy w człowieku siedzą. Dlatego skończyłem tę książkę zmieszany, smutny, wytarmoszony.

Nie mogę powiedzieć: polecam. Polecałem Wam poprzednią książkę - Z głowy. Tę czytajcie na własną odpowiedzialność - ostrzegałem w każdym razie! Good night, Dżerzi to taka nieoficjalna, ubrana w szaty beletrystyczne, biografia pisarza Jerzego Kosińskiego, który nazywany jest tutaj "Dżerzim". Znana sprawa, wzięta jakby z opowieści o Nikodemie Dyzmie. Emigrant z Polski staje się ważnym amerykańskim pisarzem, który czerpie z doświadczeń (jak się okazuje sfalsyfikowanych) Holokaustu, który staje się częścią śmietanki Nowego Jorku, który w końcu okazuje się hochsztaplerem i kończy marnie. Przerażające sceny z życia elit, które znudzone mocą swej władzy i dobrobytem schodzą na dna piekieł wyuzdania i sadomasochizmu. Turbozbok o turbozboku. A jednocześnie wartka akcja, eksperymentalna struktura powieści, która przypomina reportaż przetykany wspomnieniami, scenami z tworzonego w powieści filmu o Kosińskim, świetny język. 

Dobrze napisana powieść, która nie buduje czytelnika.

wtorek, 17 lutego 2015

Jak rozmieścić ramki

Dzięki nieocenionemu Fejsowi i nieocenionym wpisom Wroobla. Porada dotyczącą rozmieszczenia ramek na ścianie i półkach. Enjoy!

poniedziałek, 16 lutego 2015

Świadomy swojej wolności i odpowiedzialności

»(...) chrześcijaństwo jest zasadniczo humanistyczne w tym sensie, że jego głównym zadaniem jest uzdolnić człowieka do tego, by osiągnął swoje przeznaczenie, by odnalazł siebie, by był sobą; by stał się osobą, którą został uczyniony, by się stać. Człowiek ma być pomocnikiem Boga w dziele stwarzania samego siebie. Dei adiutores sumus. Zbawienie nie jest czymś biernym. Nie jest to też wchłonięcie człowieka w pewien rodzaj nieistnienia przed obliczem Boga. To wyniesienie i ubóstwienie wolności człowieka. A życie chrześcijańskie domaga się, by człowiek był w pełni świadomy swojej wolności i odpowiedzialności, którą ona zakłada (...)«

Thomas Merton, "Życie w listach", str. 386

niedziela, 15 lutego 2015

8/52
Janusz Głowacki, Z głowy

Janusza Głowackiego znałem tylko z telewizji, z jego opowieści o życiu na Manhattanie. Dzięki mojej wymianie kulturalnej ze sportami walki w tle (to znaczy, dzięki temu, że mój trener czyta dobrą literaturę, sam pisze i do tego zgodził się, żebyśmy wymieniali się książkami podczas naszych treningów kick boxingu albo akrobatyki) poznałem jedną z jego najlepszych książek - "Z głowy". Ta 270-stronicowa autobiografia zaciekawi każdego, kto trochę siedzi w polskiej historii najnowszej, w naszej współczesnej literaturze, a także interesuje się losami naszych rodaków na emigracji. Świetny naturalny język, wszystko pisane ze swadą, z okropną ironią i cynizmem (których normalnie nie lubię, a które tutaj bawią). Barwny opis życia świata artystycznego w PRL-u, ciekawe szczegóły z życia Himilsbacha i Maklakiewicza, Andrzejewskiego i Iwaszkiewicza. Genialne są opisy Nowego Jorku, jego elit i jego biedoty. Każdy człowiek u Głowackiego jest postacią z krwi i kości - kolorową postacią swoistego dramatu.
I dlatego dziś pożyczyłem od Sławka "Good night, Dżerzi", Głowackiego. Nie chcę się jeszcze żegnać z tym światem, z tym językiem, z tą wrażliwością.

środa, 11 lutego 2015

Odświeżenie znaczeń

»Dlatego dialog międzyreligijny jest tak ważny. Nie chodzi o to, że oni uczą nas czegoś zupełnie nowego, natomiast mogą powiedzieć znane nam prawdy w sposób, który pobudzi nas tak, jak nie potrafiło nas pobudzić nasze słownictwo. Czasami wciąż mówimy te same rzeczy (...) i tracimy wagę słów, ich głębię. Kiedy usłyszymy te same treści powiedziane innymi słowami, z innej perspektywy, pomyślimy: "Dlaczego nikt mi tego nie powiedział wcześniej?". Słyszeliśmy o tym wcześniej, ale teraz widzimy to w nowym świetle.«

O. Robert Kennedy SJ w filmie "Jezus i Budda, tradycje praktykowania"

Wizualny słownik dobrych manier

Takie zdjęcie znalazłem na Facebooku. Przyda się Wam i mnie. A przy okazji lekcja języka Shakespeare'a i Jasia Fasoli.

7/52
Hugh Laurie, Sprzedawca broni

W ramach wymiany lektur z moją dobrą znajomą, Majką, na tegoroczną siódemkę wybrałem Sprzedawcę broni Hugha Lauriego (ten autor to jednocześnie aktor, znany jako Dr House. Napisał jedną książkę, ale jaka to książka!). Już kiedyś Maja pożyczyła mi Maga Johna Fowlesa. Ufam jej gustowi. I nie zawiodłem się. Piszę z mojego smartfona, więc recenzja będzie krótka (laptop w serwisie - jego los jest nieznany). Mamy oto inteligentny kryminał z wielką polityką w tle. Mamy spisek, demaskację mechanizmów, które mają poruszać koła tego świata. Ale jest jednocześnie "beczka śmiechu", bo angielski humor Lauriego co chwila zrzucał mnie z krzesła, kanapy i fotela autokarowego na ziemię, gdzie wiłem się w radosnych spazmach. Czytanie tej książki to prawdziwa przyjemność, zwłaszcza że miałem okazję czytać jej londyńską akcję w londyńskich pubach i starbuniach. Polecam!