niedziela, 26 kwietnia 2015

Byliśmy w Tavrobel, nad Sirionem i Taiglinem

Shugborough Hall pod Great Haywood, czyli Dom o Stu Kominach
W czasie naszej niedawnej Literackiej Wyprawie do Anglii Śladami Tolkiena (patrz tutaj, a także pod tagiem #wyprawatolkienowska) odwiedziliśmy też Great Haywood w hrabstwie Stafford, miejscowość, którą wczesna forma Silmarillionu Tolkiena, czyli Księga Zaginionych Opowieści, identyfikuje z Tavrobel (albo Tathrobel). Great Haywood, ta niepozorna, a pięknie położona wioska, zapisała się w biografii Tolkiena w sposób szczególny. To tam Ronald Tolkien stacjonował przed wyruszeniem nad Sommę w czasie I wojny światowej, a Edith Tolkien zamieszkała tam po ślubie z Tolkienem, czyli po 1916. Tolkien znalazł się znowu w Great Haywood zimą 1916/1917, po swoim powrocie z Francji. Leczył tam skutki gorączki okopowej. Prawdopodobnie Dom Gilfanona, Dom o Stu Kominach z Księgi Zaginionych Opowieści został zainspirowany przez pałac Shugborough Hall pod Great Haywood, a Most Tavrobel to najpewniej Essex Bridge, który przebiega nad rzeką Trent około 100 m od miejsca, w którym Trent łączy się z rzeką Sow. Z kolei Wrzosowisko Sklepienia Niebios (ang. Heath of the Sky-roof) - miejsce bitwy między Ludźmi - ma wiele wspólnego z Hopton Heath, polem bitewnym z 1643. Samo położenie Tavrobel u zbiegu rzek Afros i Gruir (a w dojrzałym Silmarillionie rzek Taiglinu i Sirionu w Lesie Brethil) przypomina położenie Great Haywood u zbiegu Trent i Sow.

Tu łączy się Trent i Sow - tu łączy się Afros i Gruir (Taiglin i Sirion)
Bardzo wyczerpujący opis Tavrobel i opis związków tej elfickiej miejscowości z Great Haywood znajdziecie w encyklopedii internetowej Tolkien Gateway (tutaj). Za to w Parma Eldalamberon nr 13 (2001) na str. 94 oprócz opisu Tavrobel znajdziemy herb tej miejscowości, który został narysowany przez Tolkiena w czasie jego pobytu w tych okolicach podczas Wielkiej Wojny. Oto sam herb, który chętnie porównuję tutaj z wykonanym przeze mnie zdjęciem Essex Bridge. Zadziwiające podobieństwo!


Essex Bridge czyli most Tram Nybol w Tavrobel (a na nim nasza Drużyna)


Tram Nybol czyli Essex Bridge ("Parma Eldalamberon" nr 13, str. 94)

sobota, 25 kwietnia 2015

Galadhorn vlogerem?

Zapraszam Was do obejrzenia mojego debiutu w świecie vlogosfery. A tak naprawdę mam tu dla Was materiał nagrany na konferencję tolkienowską, która odbyła się z okazji otwarcia wystawy tolkienaliów w Bibliotece Śląskiej w Katowicach (filmik miał swoją premierę 23 kwietnia 2015). Materiał nagrał Piotr Cholewa ze Śląskiego Klubu Fantastyki, a ja nie umiem jeszcze obrabiać takich filmów. Ale będzie lepiej...

sobota, 11 kwietnia 2015

Zwierzę jako pomost do świata przyrody
albo jako bożek...

Kalinka, która służyła nam, była członkiem naszego domowego stada
przez kilkanaście lat. Kochany zwierzęcy przyjaciel
Jestem "psiarzem", który został w tym życiu obdarzony dwoma psami: foksterierem Dingo, który jako szczeniak śmiertelnie zachorował na nosówkę, i sznaucerką Kalinką, którą pamięta na pewno wielu moich przyjaciół - była członkiem naszego domowego stada przez blisko 15 lat. Dziś, gdy w dobie facebookowej "kotomanii", która czasem śmieszy, czasem irytuje, natykam się na te oto słowa mądrego C. S. Lewisa (czytam bowiem, jako moją 16/52, książkę Cztery miłości) o naszej relacji ze zwierzętami. A może być ona zbawienna albo żałosna...

«Niewątpliwie zwierzęta należące do wyższych gatunków i oswojone tworzą rodzaj „pomostu” między nami a resztą przyrody. Wszyscy odczuwamy czasem, i raczej boleśnie, nasze wyobcowanie ze świata przyrody – atrofię instynktu wynikającą z inteligencji, zbyt ostrą świadomość samego siebie, nieskończone powikłania sytuacji życiowych, niemożność istnienia w teraźniejszości. Ach, gdybyśmy mogli się tego wszystkiego pozbyć! Nie powinniśmy – i poza tym – nie możemy stać się zwierzętami. Ale możemy obcować ze zwierzętami. Jest ono na tyle osobowe, by nadać znaczenie słowu obcować, a jednocześnie pozostaje w znacznej mierze nieświadomym sobie kłębuszkiem biologicznych impulsów. Tkwi trzema nogami w świecie przyrody, a jedną w naszym. Jest łącznikiem, ambasadorem; któż by nie chciał według słów Bosanqueta, mieć swego przedstawiciela na dworze bożka Pana”. Człowiek z psem wypełnia lukę istniejącą we wszechświecie. 

Ale zwierzęta bywają oczywiście często wykorzystywane w gorszy sposób. Jeśli pragniesz być potrzebnym, a twoja rodzina, całkiem słusznie, nie jest skłonna potrzebować ciebie, najprostszą namiastką będzie zwierzątko-faworyt. Możesz dokonać tego, że będzie ciebie potrzebowało przez całe życie. Możesz je utrzymywać w stanie stałego infantylizmu, doprowadzić do trwałego inwalidztwa, odciąć je od wszystkiego, co stanowi prawdziwie dobre samopoczucie zwierząt i jako kompensatę stworzyć mu potrzeby niezliczonych drobnych zachcianek, którym tylko ty potrafisz dogodzić. W ten sposób nieszczęsne stworzenie staje się niezmiernie pożyteczne dla reszty domowników: jesteś tak zajęty marnowaniem życia psa, że nie masz już czasu marnować ich życia. Pies się lepiej do tego nadaje niż kot, a mówiono mi, że najlepiej małpa. Jest przy tym podobniejsza do prawdziwego obiektu uczuć. Wszystko to jest bardzo niefortunne dla zwierzęcia. Prawdopodobnie nie rozumie ono w pełni, jaką mu wyrządziłeś krzywdę. A co więcej, gdyby nawet rozumiało, nic byś o tym nie wiedział. Najbardziej sponiewierany człowiek może, doprowadzony do ostateczności, wybuchnąć pewnego dnia i wykrztusić z siebie straszliwą prawdę. Zwierzęta nie potrafią mówić. Ci, co powiadają: „Im lepiej poznaję ludzi, tym więcej kocham psy”, ci, co znajdują w zwierzętach wytchnienie od wymagań, które im stawia towarzystwo ludzi, niech się dobrze zastanowią nad prawdziwą przyczyną swoich uczuć (...)»
Samą książkę można znaleźć też w internecie - zapraszam tutaj.

15/52
Jerzy Strzelczyk, Słowianie Połabscy

Bardzo archeologicznie i historycznie zrobiło się u mnie w marcu. Dopiero teraz spieszę z krótką recenzją książki Jerzego Strzelczyka pt. Słowianie Połabscy.

Jerzy Strzelczyk to jeden z najważniejszych autorów na mojej półce archeologiczno-historycznej. Wpierw denerwował mnie jego autochtonizm z czasów książki Goci - rzeczywistość i legenda, ale potem okazywało się, że autor zaczął sprzyjać allochtonizmowi i już Wandalowie i ich afrykańskie państwo (ważna książka dla mojej post-wandalskiej samoświadomości <ironia>) była bardzo ważna dla mojej wizji Wschodniej Germanii w czasach wpływów rzymskich.

O Słowianach Połabskich opowiadam moim turystom, gdy w drodze do świetlistego Albionu mijamy obszary Wschodnich Niemiec. Zwracam uwagę na słowiańską etymologię nazw miejscowych, na genetyczne pochodzenie dzisiejszych Niemców z okolic Łużyc i Połabia. Jerzy Strzelczyk w jednej ze swoich najnowszych książek zabiera nas w fascynującą podróż do krainy tych Słowian, którzy zaludnili opuszczone przez wędrujących na zachód Germanów tereny na południe i wschód od Półwyspu Jutlandzkiego. Profesor Strzelczyk opisuje ich dzieje, ich wierzenia, ich struktury społeczne i stopniową germanizację tej ludności. Zwraca też uwagę na to, jak ważni byli ci Słowianie w ukształtowaniu się dzisiejszego narodu niemieckiego.

Brawo dla Wydawnictwa Poznańskiego za tę dobrą, ładnie edytowaną książkę. Myślę, że każdy miłośnik starożytności słowiańskich powinien ją mieć na swojej półce. 

14/52
Marek Gędek, Tajemnica początków Polski

Czy jesteśmy Wenetami, którzy przyjęli język i kulturę słowiańską? Czy podobnie jak Słowianie Bałkańscy, jesteśmy niesłowiańskim ludem, który uległ slawizacji? Gdybyśmy zechcieli mocniej zastanowić się nad tą książką głębiej, gdyby myśl o naszej wenetyjskiej tożsamości stała się bardziej popularna w Polsce, miałoby to moim zdaniem rewolucyjne znaczenie dla polskiej samoświadomości!

Znamy (kto zna, ten zna) dawny i odżywający dziś spór między zwolennikami autochtonizmu (w uproszczeniu: "Słowianie są od zawsze na ziemiach dzisiejszej Polski") i allochtonizmu ("Słowianie pojawili się na ziemiach dzisiejszej Polski późno - w V/VI w. - a wcześniej mieszkały tu inne ludy, w tym Germanie"). Z jednej strony badanie źródeł antycznych, wnioski językoznawców i badania archeologiczne sprzyjają allochtonizmowi - Rzymianie znali dość dobrze obszary nadwiślańskie, a przecież nie zanotowali ani jednej wyraźnie słowiańskiej nazwy, nie znamy ze źródeł klasycznych ani jednego słowiańskiego imienia nadwiślańskiego wodza albo sprowadzonego do Rzymu niewolnika; języki słowiańskie wyraźnie są późno wyrosłą gałęzią indoeuropejskiego ("aryjskiego") drzewa, a archeologia ukazuje nam pierwsze wyraźne ślady Słowian na naszej ziemi (kultura praska) jako zjawisko wyraźnie odrębne od kultur wcześniejszych (np. kultury przeworskiej albo wielbarskiej).

Z drugiej strony badania genetyczne zdają się dziś utwierdzać autochtonistów w tym, że my - dość jednorodni genetycznie mieszkańcy dzisiejszej Polski - jesteśmy tutaj autochtonami od tysięcy lat. Nie jesteśmy najeźdźcami z terenów dzisiejszej Ukrainy, z terenów, gdzie nastąpiła zapewne etnogeneza Słowian (Naddnieprze), ale ludnością miejscową.

Jak te sprzeczne dane uzgodnić? Odpowiedź jest bardzo ciekawa i o niej (wbrew tytułowi tej niechlujnie przez Bellonę wydanej książki) mówi praca Marka Gędka pt. Tajemnica początków Polski. Fascynująca historia ludu Wenetów. Oto rewolucyjna teoria, o której być może będą kiedyś uczyć naszych wnuków (o ile nauka historii przetrwa w szkołach powszechnych):

Dzisiejsi Polacy są w dużej mierze autochtonami na terenach nadwiślańskich - jesteśmy indoeuropejskimi Wenetami, którzy w okresie wędrówek ludów ulegli ostatecznie przebiegającej od wschodu slawizacji.

Andriolli, ilustracja do Lilli Wenedy Słowackiego

Szkoda, że Marek Gędek napotkał na swojej drodze wydawnictwo Bellona, które niestety nie należy do tych najstaranniejszych, najbardziej dbających o redakcję, korektę, stronę graficzną (a przy pracach zagranicznych, o dobry przekład). Szkoda też, że nie poświęcił więcej czasu na uporządkowanie materiałów, które zebrał w tej pracy i że zgodził się na wydrukowanie bardzo ciekawych map, wymagających kolorów, w formacie czarno-białym. Książka stała się przez to nieco chaotyczna, a mapy często zupełnie nieczytelne. A jednak praca warta jest uwagi każdego, komu drogie są starożytności słowiańskie, germańskie i wenetyjskie. Autor bada wszelkie wzmianki o znanym w starożytności ludzie Wenetów/Wenedów. Tropi ich pochodzenie, dokonuje krytycznej analizy źródeł szukając odpowiedzi na pytanie o pokrewieństwo różnych Wenetów europejskich (tych północnoitalskich, tych celtyckich z terenów dzisiejszej Północnej Walii, tych z Wandei, a także tych najpóźniejszych - z obszaru dzisiejszej Łotwy), wskazuje, że kultura przeworska (i inne kultury archeologiczne okresu wpływów rzymskich) to być może ślady autochtonicznych, rodzimych Wenetów (czyli naszych niesłowiańskich pradziadów - Ligia Kalina z Quo vadis Sienkiewicza byłaby zatem nie Słowianką, ale Wenetyjką!), którzy dotrwali pod swoją nazwą do czasów średniowiecza tylko na Łotwie, a w innych rejonach ulegli Germanom i Słowianom zlewając się z nimi.

Książka Marka Gędka to praca na jaką czekałem. I choć się nadenerwowałem przy lekturze z powodu niestaranności wydawcy, to znalazłem wiele ciekawych myśli, które - mam taką nadzieję - zostaną podjęte przez kolejnych badaczy. Być może kiedyś Lilla Weneda stanie się znowu ważnym utworem dramatycznym dla współczesnych Wenedów (czyli nas!)...

Polecam! A kto już dziś chciałby zgłębić materie wenetyjskie, niech zajrzy na strony mojego znajomego, Grzegorza Jagodzińskiego (koniecznie tutaj).

13/52
Brad Warner, Bóg nie istnieje i jest zawsze z tobą

Zaintrygował mnie tytuł. I zaufałem ciekawej "medytacyjnej" serii wydawniczej Charakterów. Spodziewałem się, że będzie to jakieś ciekawe apofatyczne spojrzenie i na buddyzm, i na chrześcijaństwo. I nie zawiodłem się. Autor, Brad Warner, jeden z najpopularniejszych buddyjskich blogerów, lubi szokować. Ale też chyba samo zen to praktyka, która opiera się na przełamywaniu utartych ścieżek myśli i języka. A więc sama książka udała się - moim zdaniem - Warnerowi.

To, co zaciekawiło mnie najbardziej w tej książce, to znana mi już z innych lektur refleksja, że buddyzm nie jest "ateistyczny", że nie jest "religią bezbożną". Wiele fragmentów tej książki nawiązuje do chrześcijańskiej teologii apofatycznej, według której istota Boga i jego tajemnice są niepoznawalne dla człowieka na drodze czysto rozumowej, a zatem dla poznania Boga potrzeba metody przeczenia, negacji, paradoksu i antynomii. Warner pisze o buddyzmie zen w zupełnie nowatorski, ciekawy dla chrześcijanina sposób. Mówi:
„Według mnie buddyzm jest sposobem odniesienia do Boga i rozumienia Boga bez zajmowania się religią”.
Książka pokazuje nam, że nie ma łatwej odpowiedzi na pytanie o "ateizm" buddyzmu i że Boga można odnaleźć w zupełnie zaskakujących miejscach. Myślę, że warto tę książkę przeczytać, choć więcej jeszcze ofiaruje ona niewierzącemu w Boga niż wierzącemu chrześcijaninowi. Nie podejmuje się tam bowiem tematyki Boga-Człowieka, Jezusa Chrystusa. „Nie ma Boga, ale On jest zawsze z tobą” – oto przesłanie tej książki. A o co chodzi w słowach "nie istnieje" i "jest zawsze" pozostawiam do odkrycia zainteresowanym Czytelnikom. 

Teista i nie-teista mogą znaleźć wspólny język w niespodziewanych miejscach.

środa, 1 kwietnia 2015

Moja teodycea*

Jest ciemność, jest promień światła, jest refleks tam, gdzie światło napotyka obiekt, który dotknięty życiodajną falą może to światło odbić i zwrócić...

Jest dobry Bóg**, który stwarza dobry świat, a doświadczamy zła. Dlaczego?

Bóg stwarza wszechświat w taki sposób, żeby Człowiek mógł władać nim i opiekować się nim samodzielnie jako pośrednik i powiernik Boga. Struktura wszechświata jest taka, że Bóg do Swojego działania w świecie potrzebuje klucza, którym jest otwarte na Boga ludzkie serce

Bóg podtrzymuje w istnieniu wszystkie rzeczy, całą rzeczywistość, ale dopiero pojawienie się Człowieka pozwala dopełnić dzieło stworzenia***. Człowiek jest zatem dla całego fizycznego wszechświata Namiestnikiem Boga. Człowiek ma jednak wolną wolę (w tym wyraża się jego podobieństwo do Boga - Rdz 1,26) i dobrowolnie może - niestety! - odrzucić swojego Pana, a władzę Namiestnika oddać Nieprzyjacielowi, zbuntowanemu Aniołowi, który jest tylko służebnym stworzeniem, ale to my - Ludzie - oddaliśmy mu koronę stworzenia. 

Tam, gdzie było światło, tam teraz jest mrok. Stworzenie pod władzą śmierci i zniszczenia nie jest w stanie odbijać i zwracać światła - posługując się moją alegorią.

W ten sposób panem tego świata staje się Nieprzyjaciel. Wszechświat jest tak skonstruowany, że Bóg może w nim działać tylko poprzez człowieka. Tam, gdzie człowiek zamyka swoje serce na Boga, tam nie może działać nasz Pan. Żyjemy w świecie okupowanym przez Nieprzyjaciela. Każde zło, które spotykamy w świecie, wynika z tego stanu rzeczy. Stąd śmierć, choroby, przemoc, dysharmonia, zagubienie, samotność, zwiedzenie, brak nadziei... Bóg oddał nam na zawsze władanie nad wszechświatem, a jeżeli Boga odrzuciliśmy, zablokowaliśmy drogi, którymi spływa życie; zablokowaliśmy kanały, którymi Bóg stwarza tu dobro.

W tej wizji - mocno zainspirowanej poetyką filmów wojennych i powieści SF - zło jest aktem wolnej woli istot rozumnych: aniołów i ludzi. Bóg jest niewinny zła! Źródłem każdego zła jest bunt wobec Pana i porzucenie swojego powołania. To przez człowieka zło wnika  we wszechświat, ale też przez człowieka, jego wybory, do tego wszechświata może spływać dobro. Aby przełamać opór Nieprzyjaciela, aby zrzucić jarzmo niszczycielskiej okupacji, Bóg musiał stać się Człowiekiem - w inny sposób Bóg, "Inny, lecz nigdy Obcy", nie mógł odwrócić zniszczenia, a dziś my, Jego Ludzie, tworzymy swoisty ruch oporu, państwo podziemne. 

Ford Madox Brown. Jezus obmywa stopy Piotra (1852-56)
Tate Gallery, Londyn.

I wszędzie tam, gdzie Człowiek otwiera swoje serce na Boga, tam spływa światło, rozjaśnia się mrok, spada z trony Uzurpator, a na czole człowieka pojawia się jego namiestnikowska korona. Wraca właściwy porządek rzeczy, który objawi się w całej pełni w Dniu Pańskim, gdy Chrystus tryumfalnie proklamuje pełnię Jego Królestwa.

Błogosławionych Świąt Wielkiej Nocy! Samego dobra, które spływa z Krzyża! Nowego życia, które zaczyna się na kamieniu Bożego Grobu!
_________________________

* Teodycea to gałąź teologii zajmująca się problemem: jak pogodzić istnienie dobrego, miłosiernego Boga z istnieniem zła.

** Jakże ubogi jest nasz język. Może język aniołów wyraziłby tę prawdę naprawdę adekwatnie. Jesteśmy my i to, co nas otacza. Istniejemy i świat istnieje. A Bóg przekracza wszystko, co możemy powiedzieć. Jest pustka tam, gdzie zaczyna się ludzki opis Boga. Wszystko, co możemy powiedzieć o Bogu to to, co powiedział o Sobie, co czyni wobec nas Jego Syn, Mesjasz Jeszua, Chrystus Jezus.

*** Być może nie jesteśmy sami we wszechświecie. Może w jego głębinach żyją inne rozumne zamierzone przez Boga? Dobra Nowina tego nie wyklucza. A rozwija ten temat C. S. Lewis w swojej Trylogii międzyplanetarnej.