Wychowałem się na Baśniach Andersena. I byłem przekonany, że piękno baśni polega na tym, że przenika je niewysłowiony smutek. Pewnie taka lektura (a czytałem Andersena samodzielnie od czwartego roku życia!) nakierowała mnie potem na romantyzm (jedyne lektury, jakie przeczytałem z wypiekami w liceum, to były lektury pisarzy i poetów romantyzmu!). I dopiero dzięki Tolkienowi, dzięki jego esejowi O baśniach, zainteresowałem się bliżej Baśniami Braci Grimm. To są prawdziwe baśnie - te, które pełniły w dawnych czasach funkcję dzisiejszych thrillerów i kryminałów. I zawsze kończyły się dobrze (inaczej niż wiele najpiękniejszych Baśni Andersena). To nie są opowieści dla dzieci. Bo są okrutne, straszne, ponure. Ale mają morał i dobre przesłanie. I dają nadzieję.
Philip Pullman opracował na nowo pięćdziesiąt baśni Braci Grimm. Wybrał i te najbardziej znane, i te zupełnie nie znane. Uprościł fabułę, unowocześnił język, dodał co nieco, uszczuplił co nieco. I udało mu się to znakomicie. Na końcu każdej baśni mamy krótkie naukowe wyjaśnienie motywów, porównanie z podobnymi baśniami z innych części "Laurazji"... Całość świetnie się czyta. Tylko brakuje jakichś ładnych ilustracji... Przydałby się tutaj Rackham.
W każdym razie świetny pomysł...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz