«(...) Głosy były czyste, ale to, co mówiły, było utajnione. Stojąc przy drzwiach, książę, podobnie jak klęcząca przy krześle Barbara, wychwytywali czasem z potoku słów jakiś znajomy zwrot. Introibo, zdawało mu się, że usłyszał, i mógłby przysiąc, że dziecięcy głos odpowiedział: Ad Deum qui laetificat juventutem meam. Ale na próżno wyglądał obrzędu spowiedzi; kiedy spojrzał, kapłan-król stał już na szczycie schodów, przy ołtarzu, chociaż nie widział go wchodzącego po stopniach, a kościół zabrzmiał dźwiękami Christe eleison i ucichł.
Barbara, mniej obznajomiona z kościelnymi rytami, wychwyciła tylko zdanie z kolekty: "dla którego otwarte są wszystkie serca, znane wszystkie pragnienia", a potem uległa radosnemu rozproszeniu na widok statecznych ruchów swojego dziecka, dopóki nagle nie przyciągnęły jej uwagi słowa lektury: "I Bóg rzekł: uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam... na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę. Sam dźwięk tych słów przychylił ją odrobinę w stronę męża; jej ręka wysunęła się, znalazła jego dłoń i tak spleceni trwali do końca. A głos kapłana-króla kończył czytanie Ewangelii: "Oto wszystko czynię nowe".
Całą książkę, Wojna w niebie, jedyne wydane w Polsce dzieło trzeciego ważnego Inklinga, Charlesa Williamsa, kupicie tutaj. Książkę tłumaczyła Magda Sobolewska, a pochodzi ona z Wydawnictwa Esprit (2016).Archidiakon jednak, słysząc wszystkie te słowa, drżał nieco, trwając na klęczkach. Myśli, z którymi przystępował do sprawowania Misteriów, rozwiały się; same Misteria także się rozwiały. Nie odróżniał już słów od działania, przebywał w Bożej obecności, był częścią Aktu, który gdzieś daleko wydobywał się w tych nikłych słowach: "Uczyńmy człowieka..." - stworzenie uniosło się, rozlało, zatoczyło krąg i majestatycznie powróciło - "na Nasz obraz, podobnego Nam" - a wielkie zaimki były dźwiękiem tego powrotu. Wciąż prędzej i prędzej, wszystko przechodziło przez ten wąski kanał, który widział już przedtem i w który teraz sam zdawał się wchodzić, a po drugiej stronie wynurzało się do podobnej, ale innej egzystencji - nadal będąc sobą, a jednak napełnione i zjednoczone niewyobrażalną doskonałością. Światło słońca - samo słońce - wędrowało wzwyż wyprostowanej postaci przed ołtarzem, ciemność i światło przelewały się przez nią pospołu, a wraz z nimi wszystko, co jest. Widział stojącą na samym skraju tego przejścia drobną postać Adriana, a potem sam minął chłopca i zaczął wstępować na ostatni etap Drogi. Wszystko było zasłonięte; głos kapłana-króla był dźwiękiem ruchu stworzenia; archidiakon oczekiwał na mający nastąpić exodus.
Wszystko było zasłonięte, ale nie do tego stopnia, by nie słyszał gdzieś za sobą, w przestrzeni czy doświadczeniu, głosu księcia, który odpowiadał: "Et cum spiritu tuo", albo wołania przed sobą: "W górę serca", a potem znów głosu Barbary, wołającego z nim: "Wznosimy je do Pana", i wśród zamętu pieśni, która wybuchła, głosu Lionela przyłączającego się do odpowiedzi: "Godne to i sprawiedliwe".
- Zaprawdę godne to i sprawiedliwe... - powiedział król-kapłan; troje uczestników obrzędu usłyszało te słowa, a potem nie słyszało już żadnych zrozumiałych słów. Widzieli Adriana, chodzącego tam i z powrotem; widzieli jego poważną, szczęśliwą twarz, kiedy na jakiś gest swojego Pana odwrócił się; widzieli, jak wraca i znów siada na podnóżku klęcznika, jak obejmując kolana, ogląda się na matkę, a potem znowu odwraca się, by obserwować to, co się wokół niego dzieje. Bowiem teraz nieznane dźwięki rozbrzmiewały bez przerwy; wszystkie istoty pojedynczo, chyba że ręce kochanków trwały w ostatecznym uścisku, skupione były na tej nieruchomej Postaci - nieruchomej, bo w Nim wszystkie poruszenia czekały na Jego ruch, aby mogły być uwolnione, a On nadal się nie poruszał. Wszelki dźwięk ucichł; wszystko trwało w napięciu i zawieszeniu istnienia; nigdzie nie było nieczego prócz Niego.
I wtedy On wstał i poruszył rękami. Poruszył nimi jakby w geście błogosławieństwa i złota aureola, która przez ten cały czas otaczała Graala, natychmiast się rozpłynęła i rozszerzyła falą kolorów; i we wszystkich, którzy się temu przyglądali, natychmiast wstąpiło życie, napełniło ich, zatopiło i rozradowało. "Uczyńmy człowieka - śpiewał On - na Nasz obraz, podobnego Nam", a cały wypełniony widzialnymi i niewidzialnymi obecnościami kościół odpowiedział Mu głośno: "Na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę". Wszystko znów zaczęło istnieć. W wielkiej oddali Lionel, Barbara i książę ujrzeli poza Nim, kiedy podniósł Graala ku górze, poruszający się wszechświat pełen gwiazd, a potem jedną przelatującą planetę, a potem pola, domy, tysiące zapamiętanych miejsc, wszystkie w świetle, ciemności i pokoju.
Zdawało się, że celebrans nie podtrzymuje już Graala; boskie kolory, przemieszczające się w tej wizji stworzenia, otuliły go niczym ciasno zawinięta szata. Za Nim kościół znów stał się widoczny i cisza zastąpiła unoszącą się w powietrzu muzykę, która towarzyszyła wizji. Jakby z samego środka ciszy dobiegł ich Jego głos, najwyraźniej wołający kogoś po imieniu. Kapłan nie odwrócił się; nadal stał twarzą do ołtarza, zawołał trzykrotnie i umilkł. Archidiakon wstał nagle ze swojego miejsca, potem statecznie wyszedł na środek kościoła, odwrócił się i stanął twarzą w twarz z trojgiem uczestników obrzędu. Uśmiechnął się do nich i wykonał ręką gest pożegniania; potem odwrócił się i wszedł do prezbiterium. W tej samej chwili Adrian, jakby posłuszny jakiemuś rozkazowi, wstał nieporadnie i zszedł do matki. Spotkali się przy wejściu do prezbiterium; chłopiec zatrzymał się i uniósł głowę; z powagą wymienili pocałunek pokoju. Zanim Adrian dotarł do Barbary, archidiakon zaczął wstępować na stopnie ołtarza i kiedy postawił nogę na pierwszym z nich, łagodnie osunął się na ziemię.
W tej samej chwili ujrzeli zdumieni, że kościół, poza rozciągniętą przed ołtarzem postacią i nimi samymi, zupełnie opustoszał. Słońce świeciło na ołtarzy równie pusty jak posadzka przed nim; bez pożegnania, Graal i jego Pan odeszli (...)»
Inne moje teksty o Charlesie Williamsie:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz