Sporo słyszałem już o tej książce. Czas ją zdobyć i poznać. Pewnego letniego dnia dotarła do mnie z rąk listonosza (po małych perypetiach związanych z tym, że wcześniej byłem w Norwegii i paczuszka wróciła do wielkopolskiego antykwariatu). Samego Przemysława Urbańczyka znałem już z jego wypowiedzi w różnych, poświęconych historii i archeologii, audycji radiowych (bardzo lubię słuchać archiwalnych audycji Polskiego Radia - wystarczy wpisać do radiowej wyszukiwarki "Słowianie", "Mieszko", "Germanie", "Tolkien" i zaczyna się duchowa uczta!). Więc gdy w moich rękach ukazał się ten dość gruby tom (prawie 500 stronic, bogaty materiał ilustracyjny), to bardzo się ucieszyłem.
Książka jest interesującym przeglądem różnych teorii dotyczących tych jakże ciemnych okresów w dziejach naszej ziemi, jakimi jest kolonizacja słowiańska, okres plemienny i początki państwa polskiego. Urbańczyk rozprawia się mocno z teoriami, które widzą na polskich ziemiach tzw. "państwa plemienne" (np. tak zwane Państwo Wiślan) i promuje swoją teorię, która widzi w Mieszku potomka... Świętopełka II Wielkomorawskiego. A zatem import kultury i organizacji z upadłych pod nawałą madziarską Wielkich Moraw, a nie dokonanie miejscowych, nadnoteckich i nadwarciańskich elit słowiańskich. W sumie modna teraz teoria - bo pojawia się pod postacią różnych teorii najazdów (Piastowie mieliby być potomkami wikingów, Sarmatów, watażków połabskich itd.). A jednak ma podstawową słabość, którą Urbańczyk próbuje moim zdaniem nieprzekonująco obejść - jak wnuk albo syn chrześcijańskiego władcy Wielkich Moraw stał się nagle poganinem z siedmioma żonami, który około 966 przyjmuje chrzest?
Poza wielkomorawską teorią znajdujemy w książce mnóstwo pasjonujących obserwacji, śmiałych tez i ciekawych informacji z warsztatu pracy archeologa. Nigdy jeszcze nie czytałem tak ciekawej analizy źródeł anglosaksońskich i arabsko-żydowskich dotyczących Mieszka. Bardzo się ucieszyłem z akapitów poświęconych rozwikłaniu zagadki imienia Mieszka (bardzo pasuje mi teoria prof. Bańkowskiego, który widzi tu słowo mьžьka, które oznacza kogoś z przymkniętymi oczyma - Mieszko miał się urodzić jako niewidome dziecko, które z czasem odzyskało wzrok). Utwierdziłem się w czasie lektury tej książki w swojej obserwacji (z lektury Thietmara), że Mieszko w źródłach jest kimś w rodzaju wschodnioniemieckiego wielmoży, który próbuje lawirować między lojalnością wobec cesarza, a niezależnością. Bardzo ciekawe były dla mnie rozdziały poświęcone chrystianizacji ziem dzisiejszej Polski (tak naprawdę prawdziwym chrystianizatorem był dopiero Bolesław), architekturze wczesnopiastowskiej, mieszkowej polityce, a także zagadkom pierwotnego pochówku Mieszka, Bolesława i biskupa Jordana. Urbańczyk przekonał mnie, że Mieszko z Bolesławem i Dobrawą pochowany został w kaplicy przy poznańskim palatium, a w katedrze znajdował się pierwotnie grobowiec Jordana, który być może miał być w planach Mieszka i Bolesława pierwszym polskim świętym. Dużo też dowiedziałem się z tej książki o znaczeniu porfiru w pochówkach cesarskich i królewskich.
Książkę ze wszech miar polecam, choć teorię wielkomorawską raczej odrzucam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz