piątek, 5 sierpnia 2022

Omentielva Nertëa | dzień 2.

Wróciłem właśnie do swojego hobbickiego domostwa z niesamowitego wieczora poezji elfickiej. Brzmi jak baśń. I tak się czuję. Mam wrażenie, że to wszystko dzieje się w mitycznym czasie i mistycznej krainie. A atmosferę też tworzą ludzie, którzy przybyli na Omentielva Nertëa, wielcy znawcy języków J. R. R. Tolkiena, a jednocześnie przyjazne dusze, sympatyczni i mądrzy goście z całego świata. Elficka Osiemnastka.

Dziś po wczesnym śniadaniu ruszyliśmy na dworzec autobusowy, a potem sprawnie i szybko znaleźliśmy się w Krakowie, Grodzie Smauga... to znaczy Smoka. Przez rozsłoneczniony, piękny Rynek, koło Kościoła Mariackiego i Sukiennic przeszliśmy na teren Uniwersytetu Jagiellońskiego, do Collegium Maius, do nobliwych i szlachetnych gmachów naszej piastowskiej i jagiellońskiej chwały. Beregond i Miriam, nasi organizatorzy, zarezerwowali tam na cały dzisiejszy dzień salę - podziemia z Salą Kazimierza Wielkiego. To doskonała lokalizacja, bo dzień był dziś bardzo ciepły, a grube mury dawały nam orzeźwiający chłód.

Wysłuchaliśmy dziś aż pięć prelekcji - bardzo ciekawych i odkrywczych. Nasz gość honorowy, redaktor Parma Eldalamberon, Christopher Gilson zaprezentował unikalne materiały dotyczące pierwszych języków stworzonych przez młodego Tolkiena zanim w jego wyobraźni powstał język quenya. Języki nevbosh, naffarin, języki inspirowane światem Germanów, Gotami, a w końcu pierwsze wprawki w tworzeniu mowy, która zamieni się wkrótce w quenya i sindarin. Niestety Gilson potwierdził, że nie zachowały się żadne materiały dotyczące rekonstrukcji języka nowogockiego i innych języków para-germańskich. Chris zauważył, że nazwa naffarinu być może wiązała się ze staroangielskim słowem nǣfre, 'nigdy' ("język, którego nigdy nie było"?). Prelegent pokazał nam, jak na późniejszą quenyę wpłynęła edukacja młodego Tolkiena, działające na jego wyobraźnię greka, łacina, język hiszpański, gocki, staroangielski, a w końcu fiński. Przyszła mi od razu do głowy taka myśl - jak to się ciekawie złożyło, że Tolkien, wedle moich badań genealogiczno-genetycznych w linii ojcowskiej potomek Bałta, prawdopodobnie Æsta z późniejszych Prus lub Sudawa z Jaćwięży, którego w genetyce znamy jako R-Y42738, żył na obszarze, gdzie na języki bałtyjskie wpływał gocki, a jednocześnie te same języki bałtyjskie przekazały tak wiele słownictwa dialektom fińskim. Gocki i fiński, dwie miłości Tolkiena, a jednocześnie tak mało interesowało go to, co było między tymi dwoma językami - świat Bałtów, od których Tolkien pochodził (choć o tym nie wiedział).

O godzinie 11.00 wspaniały Paul Strack, twórca serwisu Eldamo, zaprezentował nam wszystko, co wiemy dziś o quenejskim perfektum, czasie teraźniejszym dokonanym. Otrzymaliśmy najbardziej aktualne informacje o tej gramatycznej cesze języka Elfów Wysokiego Rodu. Paul świetnie to wszystko usystematyzował i uporządkował. Przypomniałem sobie dzięki jego prelekcji, jak ciekawy jest świat quenejskiego czasownika. 

Potem poszliśmy na mały spacer po Krakowie. Pokazałem naszej Drużynie ulicę Grodzką, podeszliśmy pod Zamek, nie mieliśmy jednak czasu na poznanie Smauga... to znaczy Smoka. Kanoniczą i Plantami wróciliśmy pod Collegium Maius, bo tam w Milk Barze czekały już na nas wspaniałe, smakowite pierogi. Przypomniała mi się anegdotka z Pratchettem, który po karmieniu go w Polsce żurkami, pierogami ze skwarkami, pajdami ze smalcem itd. wymyślił w jednego ze swoich książek specjalne krasnoludzkie kopalnie, w których wydobywano... tłuszcz różnych rodzajów, którym raczono się w kuchni wschodnich krasnoludów.

Nasza Drużyna

Po posiłku posłuchaliśmy jeszcze trzech świetnych wykładów. Wpierw Mach z Niemiec pokazał nam całą historię pisania wielkimi i małymi literami w alfabecie łacińskim, ale także o podobnych zjawiskach w innych systemach pisma (arabskim, japońskim, piśmie Cheerokee, cyrylicy), by ostatecznie przedstawić techniki i zastosowania wielkiej litery w tolkienowskim tengwarze. Mach zwrócił uwagę, że nasze pisanie wielkimi i małymi literami to tak naprawdę połączenie dwóch odrębnych odmian alfabetu łacińskiego. Prawdziwą przyjemnością było obejrzenie na ekranie slajdów z wieloma przykładami tengwaru i różnych technik, które Tolkien obmyślił, żeby odróżnić literę, którą nazwalibyśmy "wielką".

O 15.00 nasz wspaniały Francuz, Bertrand Bellet opowiedział o tym, jak Tolkien zapisywał łacinę pismem tengwar. Przy okazji mogliśmy sobie przypomnieć mnóstwo ważnych informacji na temat łaciny. Bertand to wielki erudyta - znawca tematyki klasycznej, liturgii katolickiej i twórczości Tolkiena. Oczywiście łaciński zapis tengwarem to u Tolkiena przede wszystkim zapis katolickich modlitw i fragmentów Mszy św. Z zapisu tengwarowego wynika też, że Tolkien wymawiał łacinę na modłę lingwistów klasycznych jego czasu, a nie tak, jak łacinę z włoska czytano w Kościele w 1 poł. XX w.

O godz. 16.00 nasza przyjaciółka ze Szwajcarii, Valeria Barouch, wygłosiła zaskakujący wykład o "najważniejszym słowie, jakiego używamy". Wpierw rozdała nam karteczki i poprosiła, żebyśmy zapisali słowo, które uważamy za najważniejsze. Potem zebrała karteczki do kapelusza i potem odczytała. Pojawiły się propozycje: "ja", "proszę", "i", "prawda", "uwaga" itp. Okazało się, że najważniejsze słowo to... "rzecz" (ang. thing). To uniwersalny termin, który bardzo pomaga w komunikacji (szef w biurze i jego We must talk about this thing - i od razu pracownik wie, o co chodzi). Valeria pokazała nam, jak często słowo "rzecz" występuje w glossach słownikowych, w tekstach Tolkiena. I potem omówiła znaczenie quenejskiego nat 'rzecz' (dosł. 'coś, co istnieje') oraz unat 'nie-rzecz' ('coś nierzeczywistego, nie istniejącego'). Ten wykład był bardzo inspirujący, dał do myślenia. Bo taki jest Tolkien - kiedy sięgamy głębiej, gdy dochodzimy do sedna, to okazuje się, że Tolkien jest o sprawach najważniejszych, o bycie, egzystencji, dobru i wartościach absolutnych. 

A potem mieliśmy 20 minut wolnego na Rynku (ja z Valerią odwiedziłem Kościół Mariacki, a Bertrandowi i Johannowi pokazałem ciekawe rzeczy w Sukiennicach) i w końcu dotarliśmy na dworzec autobusowy i wróciliśmy do Katowic.

W hotelu czekała nas dziś uroczysta kolacja, wino, wspaniały deser. Tutaj wyjaśnię, że koszt tej konferencji to ponad 800 zł, ale ten koszt obejmuje 3 noclegi, po 3 posiłki dziennie przez 4 dni, wszelkie bilety potrzebne między Katowicami i Krakowem, wynajęcie sali, materiały konferencyjne. Czujemy się tu bardzo zadbani i mamy poczucie, że dobrze wydaliśmy te fundusze (ja nie mieszkam w hotelu, więc płaciłem mniej).


Po kolacji pojechałem szybko do domu, żeby się odświeżyć i przebrać w mój średniowieczny strój. No i żeby zabrać ze sobą lirę Gryfinę! Albowiem po 21.00 czekał nas Krąg Poezji Elfickiej. Co to takiego? Otóż chodzi o wspaniałe wieczorne spotkanie, na które wszyscy przygotowali swoje wiersze, pieśni i tłumaczenia na języki J. R. R. Tolkiena. Wszystko było piękne, ale najbardziej zachwyciły mnie wiersze i poematy quenejskie stworzone przez Luinyelle (Luisę Rother z Niemiec). Mam wrażenie, że tak mistrzowsko językiem quenya nie operował nawet... J. R. R. Tolkien! Świetnie też zaprezentowała kilka pieśni, grając na mojej lirze (a do innej piosenki akompaniował na waltorni Orondil, czyli Łukasz Szkołuda) Rosjanka z USA, Delle Alqualondeva, czyli Erinna Brodsky (koniecznie zajrzyjcie na jej kanał YouTube). Bardzo wzruszająca była recytacja Christophera Gilsona, który swoim quenejskim wierszem uczcił zmarłego przyjaciela. Ja zaśpiewałem moją wersje lamentu Galadrieli w Szarych Przystaniach (tutaj) oraz rekonstrukcję quenejskiego wiersza, który został przez Tolkiena wygłoszony w 1958 w Rotterdamie (zobacz tutaj).

Zmęczony ale bardzo szczęśliwy wróciłem do domu około północy i teraz szybko napisałem dla Was kolejną relację. Jutro przed nami kolejny ciekawy dzień!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz