Św. Jan Paweł II w katechezie z 16 kwietnia 1986 roku:
"(...) z punktu widzenia nauki wiary nie widać trudności, gdy chodzi o uzgodnienie z ewolucjonizmem problemu pochodzenia człowieka co do ciała (...). Ta sama nauka wiary niezmiennie utrzymuje, że duchowa dusza ludzka została stworzona bezpośrednio przez Boga. (...). Ciało ludzkie, pozostające w ustalonym przez Stwórcę porządku sił witalnych, mogło się stopniowo ukształtować z istniejącej uprzednio materii ożywionej. Natomiast materia nie jest sama z siebie zdolna wyłonić duchowej duszy, która stanowi ostatecznie o «uczłowieczeniu»"
P.S. Jestem zwolennikiem teorii ewolucji w jej kreacyjnej postaci, czyli uważam, że Bóg podtrzymuje w istnieniu i stwarza świat snując rzeczywistość na matematycznej kanwie, posługując się ewolucją, mutacjami, przypadkiem... I uważam, że co do ciała pochodzimy od "wodnej małpy" (patrz tutaj).
P.P.S. Bardzo przypadł mi kiedyś do gustu ten opis ewolucji biologicznej człowieka, który znalazłem u jednego z Inklingów, u C. S. Lewisa (C. S. Lewis Problem cierpienia w tłum. Tadeusza Szafrańskiego (Wydawnictwo Areopag 1996):
Nie wiemy, co dokładnie się stało, gdy upadek ten nastąpił: jeżeli wolno jednak się domyślać, proponuję następujący obraz - pewien mit w sensie sokratycznym, opowieść o cechach prawdopodobieństwa (...)
1. Zanim powstał człowiek.
Przez długie wieki Bóg doskonalił zwierzęcą istotę, która miała stać się przekazicielem człowieczeństwa i obrazem Jego samego. Obdarzył ją rękami, u których kciuk mógł współpracować z każdym z palców, szczękami, zębami oraz krtanią zdolną do artykułowania dźwięków, a także mózgiem wystarczająco złożonym, by mógł realizować wszelkie materialne inicjatywy, będące przejawem myśli racjonalnej. Istota ta mogła istnieć w tym stanie przez całe wieki [raczej miliony lat - G.], zanim stała się człowiekiem; mogła nawet być dostatecznie zdolna, by wyrabiać przedmioty, które współczesny archeolog [raczej paleontolog - G.] gotów jest uznać za przejawy jej człowieczeństwa. Była ona jednak tylko zwierzęciem, ponieważ wszystkie jej fizyczne i psychiczne procesy ukierunkowane były na cele czysto materialne i naturalne.
2. Powstanie człowieka.
Następnie w pełni czasu, Bóg obdarzył ów organizm - zarówno w sferze psychologii, jak fizjologii - nowym rodzajem świadomości, dzięki której istota ta mogła powiedzieć "ja" i "mnie", potrafiła spojrzeć na siebie jak na obiekt, znała Boga, była zdolna wydać osąd na temat prawdy, piękna oraz dobra i do tego stopnia umiała wznieść się ponad swój czas, że mogła dostrzec jego upływ.
3. Kondycja ludzka przed Upadkiem - najpiękniejsza część Lewisowego opisu:
Ta nowa świadomość rządziła całym organizmem i oświecała go, napełniając każdą jego cząstkę światłem, i nie była, tak jak nasza, ograniczona do wyboru ruchów, zachodzących tylko w jednej części organizmu, a mianowicie w mózgu. Wówczas cały człowiek był świadomością. Współcześni wyznawcy jogi twierdzą - zgodnie z prawdą lub nie - że sprawują kontrolę nad wszystkimi tymi funkcjami, które według nas są niemal od nas niezależne, jak trawienie i obieg krwi.
Tu następuje opis, który mnie skojarzył się we fragmentach z Tolkienowskimi elfami. Ciekawe, czy Wam też? Lewis i Tolkien mogli dyskutować na temat kondycji Prarodziców podczas spotkań Inklingów i być może stąd podobieństwa. Oto tekst Lewisa:
Władzę tę pierwszy człowiek posiadał w obfitości. Jego procesy organiczne słuchały prawa jego własnej woli, a nie prawa natury. Jego organy wysyłały bodźce pożądania do centrum osądu i woli nie dlatego, że musiały, lecz dlatego, że on tego chciał. Sen oznaczał dla niego nie odrętwienie, w które my popadamy, lecz chciany i świadomy odpoczynek - czuwał, by zażywać później przyjemności i spełniać obowiązek snu. Ponieważ procesy rozkładu i odbudowy jego tkanek przebiegały równie świadomie i były posłuszne jego woli, można z powodzeniem zakładać, że mógł także decydować o długości swego życia.Potem następuje fragment, w którym Lewis pisze o tym, jak my dziś odbieralibyśmy Prarodzica, gdyby stanął na naszej drodze:
Panując całkowicie nad sobą, podporządkował sobie zarazem wszystkie niższe formy życia, z którymi się zetknął. (...) Przebywający w raju człowiek korzystał z tej władzy w obfitości. Dawne wyobrażenia na temat dzikich zwierząt igrających przed Adamem i łaszących się do niego mogą nie być jedynie symboliczne. Także i dziś więcej zwierząt, niż można by się spodziewać, gotowych jest uwielbiać człowieka, jeżeli dostarczy się im do tego odpowiedniej sposobności; człowiek stworzony został bowiem po to, żeby być kapłanem, a nawet w pewnym sensie Chrystusem zwierząt - pośrednikiem, dzięki któremu pojmują one o tyle Bożą wspaniałość, o ile pozwala im na to ich nierozumna natura.
A Bóg nie był dla takiego człowieka śliską równią pochyłą [nawiązanie do wcześniejszych partii książki, gdzie Lewis pisał o naszej nieustannej tendencji do zdradzania Boga, swoistej "równi pochyłej", która jest owocem Upadku - G.]. Nowa świadomość została stworzona po to, by mogła opierać się na swoim Stwórcy, i tak też się stało. Niezależnie od tego, jak bogate i zróżnicowane były doświadczenia człowieka z innymi ludźmi (czy z drugim człowiekiem), jeśli chodzi o miłosierdzie, przyjaźń czy miłość seksualną, a także z dzikimi zwierzętami, z otaczającym go światem, zrazu uważanym za piękny i straszny zarazem, Bóg pojawił się jako pierwszy w swej miłości i swych myślach, bez żadnych bolesnych prób. W doskonałym ruchu cyklicznym, bytowaniu, władza i radość zstąpiły od Boga do człowieka w postaci daru i powróciły od człowieka do Boga w formie miłości opartej na posłuszeństwie i pełnym zachwytu uwielbieniu; w tym też sensie, choć nie we wszystkim, człowiek był wówczas prawdziwym Synem Bożym, prototypem Chrystusa, w sposób doskonały korzystającym w radości i całkowitej swobodzie ze wszystkich zdolności i wszystkich zmysłów owego synowskiego samooddania się, które nasz Pan powtórzył w agonii na krzyżu.
Jestem pewien, że gdyby rajski człowiek mógł pojawić się wśród nas, uznalibyśmy go za istotę całkowicie dziką, którą należy wykorzystać, a w najlepszym razie się nią opiekować. Tylko nieliczni, najświętsi spośród nas, spojrzeliby jeszcze raz na nagie, owłosione i powoli mówiące stworzenie, ale po chwili upadliby mu do stóp.
4. Upadek Pierwszych Ludzi:
Nie wiemy, ile takich stworzeń Bóg powołał do życia, ani jak długo przebywały one w raju. Ale wcześniej czy później nastąpił upadek. Ktoś czy coś podszepnęło im, że mogą stać się jako bogowie - że mogą przestać ukierunkowywać swe życie na swego Stwórcę i traktować swe wszystkie radości jako nie objęte przymierzem dobrodziejstwa, jako "przypadki" (w sensie logicznym), które pojawiły się w okresie życia ukierunkowanego nie na owe przyjemności, lecz na wielbienie Boga. (...) pragnęli się usamodzielnić, zatroszczyć o własną przyszłość, planować swoją przyjemność i swe bezpieczeństwo, posiadać swoje meum ['moje' - G.], z którego niewątpliwie płaciliby Bogu należny Mu trybut w formie poświęconego Mu czasu, troski, miłości, a które to meum byłoby ich, a nie Jego. (...) Oznaczało to jednak życie w kłamstwie, ponieważ nasze dusze nie są w istocie naszą własnością. Chcieli mieć własny zakątek we wszechświecie, z którego mogliby powiedzieć do Boga: "To jest nasza sprawa, nie Twoja". Nie istnieje jednak żaden taki zakątek. (...)
O naturze pierwszego grzechu, grzechu pierworodnego Lewis pisze tak:
Ten akt samowoli ze strony stworzenia, wprowadzający całkowity fałsz do jego prawdziwej sytuacji istoty stworzonej, jest jedynym grzechem, który można traktować jako upadek człowieka. Trudność związana z pierwszym grzechem polega na tym, że musiał on być wykątkowo ohydny, inaczej jego konsekwencje nie byłyby tak straszne, a jednak musiało to być coś, co istota wolna od pokus upadłego człowieka mogła popełnić. Odwrócenie się od Boga ku sobie spełnia oba warunki. Jest to grzech możliwy nawet dla człowieka z raju (...).
5. Skutki Upadku.
Aż do tego momentu duch ludzki całkowicie kontrolował ludzki organizm. Niewątpliwie spodziewał się, że zachowa tę kontrolę, gdy przestanie być posłuszny Bogu. Ale jego władza nad organizmem była władzą udzieloną mu przez Boga, którą utracił, gdy przestał być Jego pełnomocnikiem. Odciąwszy się, tak jak to potrafił, od źródła swego bytu, odciął się zarazem od źródła władzy. (...) Wątpię, czy byłoby wewnętrznie możliwe dla Boga nadal rządzić organizmem człowieka za pośrednictwem ludzkiego ducha, skoro ów duch się przeciwko Niemu zbuntował. W każdym razie nie uczynił tego. Zaczął rządzić organizmem człowieka w sposób bardziej zewnętrzny, nie za pomocą praw ducha, lecz za pomocą praw natury*. Tak więc organy człowieka, nie rządzone już jego wolą, podpadają pod kontrolę zwykłych praw biochemicznych i cierpią wszystko, co działanie owych praw może przynieść w postaci bólu, starości lub śmierci. A w umyśle człowieka zaczynają się pojawiać pragnienia nie dyktowane przez rozum, lecz wywołane przez biochemiczne czy zewnętrzne fakty. Zaś sam umysł człowieka podlega psychologicznym prawom skojarzeń i im podobnym, które Bóg stworzył, by rządziły psychologią wyższych antropoidów. Wola, porwana falą samej natury, nie ma innych możliwości, jak tylko odepchnąć pewne nowe myśli i pragnienia, zaś ci nowi buntownicy stają się, jak to dziś wiemy, podświadomością. Proces ten przebiegał, jak sądzę, równolegle do samego zepsucia, jak to może obecnie się zdarzyć z poszczególnymi ludźmi; była to utrata statusu jako gatunku. Tym, co człowiek utracił w wyniku upadku, była jego pierwotna, specyficzna natura. "Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz". Całemu organizmowi, który dawniej podporządkowany był duchowemu życiu człowieka, pozwolono powrócić do warunków naturalnych, z których wyniósł go Bóg w chwili stworzenia - tak jak dużo wcześniej w dziejach stworzenia Bóg wyniósł życie roślinne, tak, że stało się przekazicielem cech zwierzęcych, proces chemiczny, by był przekazicielem życia wegetatywnego, a proces fizyczny, by był przekazicielem procesu chemicznego. Tak więc duch ludzki, który kiedyś był panem ludzkiej natury, stał się lokatorem w swym własnym domu, a nawet więźniem; rozumna świadomość stała się tym, czym jest dziś - kapryśnym reflektorem oświetlającym malutką cząstkę poruszeń mózgowych. Ale to ograniczenie władz ducha było mniejszym złem niż skażenie samego ducha. Odwrócił się on od Boga i stał się swym własnym idolem, tak że chociaż mógł nadal zwrócić się ku Bogu, mógł tego dokonać jedynie dzięki bolesnemu wysiłkowi, a jego inklinacje było skierowane ku sobie. Stąd duma i ambicja, pragnienie, by wydać się miłym we własnych oczach, chęć uciskania i upokarzania wszystkich rywali, zazdrość, nieustanne poszukiwanie coraz większego bezpieczeństwa - stały się obecnie postawami, które najłatwiej było przyjąć. Duch ludzki był nie tylko słabym, ale także złym władcą swej natury. (...)
Kondycja ta została przekazana na zasadzie dziedziczności wszystkim późniejszym pokoleniom. Nie było to bowiem jedynie tym, co biologowie nazywają nabytą dewiacją. Było to wyłonienie się nowego typu człowieka; nowy gatunek, nigdy nie stworzony przez Boga, włączył się do istnienia poprzez grzech (...).
* Jest to rozwinięcie koncepcji prawa Richarda Hookera. Nieposłuszeństwo wobec właściwego prawa (to znaczy prawa, które Bóg stwarza dla takich istot jak ty) oznacza, że człowiek stanie się posłuszny jednemu z niższych praw Bożych: np. jeżeli idąc śliskim chodnikiem nie zachowamy prawa roztropności, nagle staniemy się posłuszni prawu grawitacji.
Bardzo ten opis Lewisa ciekawy. Co do roli człowieka w stworzeniu, to przywodzi mi na myśl te słowa:
OdpowiedzUsuń"It seems to me that God has put humans like an angled mirror in His world so that God can reflect His love and care and stewardship of the world through humans and so that the rest of the world can praise the creator through humans."
http://biologos.org/resources/multimedia/n.t.-wright-on-being-an-image-bearer
Ciekawy jest opis wyobrażonej konfrontacji jego człowieka rajskiego (homo paradisiacus?) z człowiekiem współczesnym - to trochę przypomina świętość opisywaną w prawosławiu zwłaszcza np. w przypadku tzw. jurodiwych, szaleńców dla Chrystusa. Prostota i szczerość, która inni chcą wykorzystać, a jeszcze inni oddają jej cześć.
Jeśli chodzi o opis Upadku: "Trudność związana z pierwszym grzechem polega na tym, że musiał on być wykątkowo ohydny, inaczej jego konsekwencje nie byłyby tak straszne, a jednak musiało to być coś, co istota wolna od pokus upadłego człowieka mogła popełnić." Wydaje mi się, że istnieje prostsze wyjaśnienie, które podawali Ojcowie Kościoła tacy, jak Ireneusz z Lyonu - ludzkość była w stanie dziecięcym, była niedojrzała i dlatego zbłądziła, ale nawet ten grzech był elementem większego procesu dojrzewania, którego celem była pełnia w Chrystusie. To patrystyczne dziecięctwo i dojrzewanie zaskakująco współgra jakoś z tym ewolucjonistycznym modelem, a przynajmniej da się je jakoś wpasować.
Na koniec - nieco uderza jednak ten dość jaskrawy rozdział ciała i duszy, trochę odnosi się wrażenie, jakby to dusza była prawdziwą istotą człowieka, a ciało "środkiem transportu" ( ;) ). Myślę, że związek jest o wiele ściślejszy nie mówiąc o tym, że moje ciało to również w 100% ja.