Homilia pogrzebowa
+ Małgorzata Derdzińska
13.09.1943 – 25.04.23019 – 7.05.2019 r.
/Ewangelia 5: Łk 7,11-17/
ks. dr hab. Paweł Sobierajski
1. Ten krótki fragment Łukaszowej Dobrej Nowiny czyni nas świadkami niezwykłego wydarzenia, które miało miejsce prawie dwa tysiące lat temu w bramach miasta Nain. Śledząc bieg faktów, widzimy idące naprzeciw siebie dwie procesje.
Ta pierwsza to kondukt pogrzebowy. Odziani w kir żałobnicy towarzyszą biednej matce, która na cmentarz odprowadza ukochanego syna. Cierpią razem z owdowiałą kobietą nie tylko dlatego, że straciła swojego jedynaka, ale także dlatego, że po jego śmierci nie będzie miała w najbliższej rodzinie ani męża, ani syna, czyli żadnego obrońcy, żywiciela… Okrutna śmierć nie tylko zniszczyła więc życie dziecka, ale także zaczęła niszczyć życie biednej kobiety. Stąd ból i płacz, i narzekanie; jęki, zawodzenie, skarga; wielki ocean cierpienia.
A druga procesja, która zmierza w kierunku żałobników. Tam słychać radosne okrzyki, wiwaty, śpiewy. Tłum szczęśliwych pielgrzymów mówi o Zbawicielu, Lekarzu, Uzdrowicielu, Nauczycielu, o Panu i Mistrzu, o Nazarejczyku, który pielgrzymuje wraz z nimi.
Jakże te dwie procesje do siebie nie pasują. To jakby próbować pogodzić kondukt żałobny z weselnym korowodem, wodę z ogniem… kto komu zejdzie z drogi? Kto zwycięży w tym pojedynku na emocje, przekonania, gesty?
2. Chrystus zatrzymuje się obok kobiety. Użala się nad nią… Przejmuje się nią i jej losem aż do szpiku kości… /gr. splanha – wnętrzności/. Staje po jej stronie każdą komórką Swego Boskiego Ciała i każdym porywem Swej Boskiej Mocy.
A potem w jednej chwili pokonuje śmierć chłopca, ból matki, łzy żałobników. Łączą się wszyscy w wielkim uwielbieniu na cześć Boga, który łaskawie nawiedził Swój lud i okazał mu Swą Miłość.
Tylko, że to było dwa tysiące lat temu… Tylko, że u nas role są jakby odwrócone. Obok urny z prochami św. pamięci Małgorzaty Derdzińskiej stoi jej ukochany syn, Ryszard, sierota, z przyrodnią siostrą Kają. Stoją Siostra oraz brat zmarłej ze swoimi rodzinami.
Są także przyjaciółki z Salonu Literackiego, z Klubu na Giszowcu, z Liceum, z Przedszkola, z ukochanej Szkoły Życia… Nauczyciele, uczniowie, wychowankowie, sąsiedzi… Całe grono bliskich, znajomych, zafascynowanych życiem dzięki kochanej Małgosi, która nie żałowała swego życia, by innych życia nauczyć.
To była nie tylko Ślązaczka Roku, dziesięciolecia, stulecia. To była prawdziwa Ślązaczka duszą i sercem całym. Godała konkursowo, haftowała, malowała, rysowała, wycinała, lepiła, pisała… Te książki kucharskie ze śląskimi przepisami, o których już dzisiaj prawie nikt nie pamięta. Całe tomy pamiętników z wypraw po Nikiszowcu, z podróży do umiłowanego Gdańska, do ukochanej Anglii, na wszystkie kontynenty świata… A wszystko udokumentowane, opisane, sfotografowane, przeżyte, opowiedziane i okraszone pięknym uśmiechem. Trzy kroniki jej życia i śląskich obyczajów z ostatnim wpisem o chorobie, która na nią spadła w ostatnim czasie.
3. Dlaczego nie rozpaczamy po śmierci tej wielkiej śląskiej Artystki, Turystki, Nauczycielki, Wychowawczyni, Ochmistrzyni, Organizatorki, Poetki, Pisarki, Malarki… Dlaczego nie płaczemy?
Bo czujemy sami, że na naszych oczach spełnia się Ewangelia. Najpierw, gdy dotarła do mnie wiadomość o chorobie, przyjechałem do mieszkania syna troskliwie opiekującego się kochaną Mamą, by sprawować w tej domowej kaplicy Mszę św. błagalną o wypełnienie woli Bożej aż do końca.
W wieczór poprzedzający godzinę odejścia byłem jeszcze z sakramentem namaszczenia chorych i tuz po obrzędzie zaśpiewałem wprost do ucha i serca Małgosi piękną pieśń o celu naszego życia:
Wszyscy się spotkamy w niebie,
Gdzie jest Bóg, Król i Pan, Ojciec nasz
Wszyscy się spotkamy w niebie,
Za niedługi czas!
Przygarnie nas do siebie Bóg Ojciec tam w niebie, tam w niebie
Przygarnie nas do siebie Bóg Ojciec ta w niebie, za niedługi czas…
Już nie mogła mówić słowem, tak mizerna i słaba… Ale delikatny uśmiech na twarzy mówił o Oblubieńcu, którego już być może czuła, widziała w oddali.
Następnego dnia, tuż na początku Mszy św. Chrystus przeprowadził Małgosię do nowego życia. I już komunię św. mogła przyjąć w niebie!
Przez te kilka miesięcy zmagań z okrutną chorobą, ani razu nie narzekała. Mimo wyniszczającego procesu, który postępował w zawrotnym tempie, nie odczuwała bólu, pogodzona z ciężkim krzyżem aż do końca. Przygotowana na tę chwilę jak oblubienica na małżeńskie gody z Oblubieńcem.
Na jej Golgocie postawił Pan Jezus kochającego Syna, ale także lekarzy, pielęgniarki z Gliwickiej Onkologii, oraz, a może przede wszystkim całe Sosnowieckie Hospicjum z lekarzami, pielęgniarkami, wolontariuszami, z Panią prezes Małgorzatą Czaplą oraz ukochaną panią Ewą, od uścisków, przytuleń, okładów, smarowań, opowieści, melodii, piosenek, dyskusji…
A ona dawała z siebie tyle, ile mogła… Póki chodziła, oprowadzała gości po Hospicjum, wspierała innych, otaczała modlitwą, opiekowała się troskliwie i jakby zaprzeczając okrutnej chorobie elegancję księżnej Diany ozdabiała Hospicyjne korytarze oraz kaplicę – istny przedsionek nieba.
Rysiu drogi, coś się z ojcem + Stanisławem pożegnał już w 1988 roku, nie jesteś sam. Pan Jezus oddaje Ci Mamę w tysiącach wspomnień, modlitw, koncertów, podróży, czytanych książek, wysłuchanych audycji, obejrzanych filmów… Oddaje Ci Mamę wraz z tym wszystkim, co kochała, uporządkowała i zostawiła na ziemi, jako cudowny ślad dla potomnych.
Wracaj tu do tej świątyni, gdzie w wodach chrztu św. rozpoczęło się Boże życie w twojej Mamie. Wracaj na pobliski cmentarz, gdzie od lat leży także twój tato. Teraz już masz ich razem na Boskich godach w niebie, z Chrystusem, który na naszych oczach dokonuje takich wielkich cudów.
Niech Was drodzy żałobnicy, nawiedzi Bóg ze swą potężną łaską i pozwoli Wam z radością wspominać bogate życie, piękną śmierć oraz niebiańską przyszłość śp. Małgorzaty, która już tam zadba o to, by w niebie nie było nudno ni Maryi, ni Dzieciątku, ani Świętym, ni Aniołom… Wszyscy się spotkamy w niebie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz