piątek, 26 sierpnia 2022

Tolkienowska wymowa | diereza ë

Wiem, że wielu czytelników Tolkiena nawet nie zagląda do lingwistycznych dodatków we Władcy Pierścieni (Dodatek E i F). Nawet najwybitniejsi polscy tolkieniści w czasie swoich wystąpień publicznych wykazują się nieznajomością poprawnej wymowy najbardziej znanych imion i nazw jak Eärendil [zawsze: e-a-rendil, czyli 4 sylaby, akcent zaznaczony podkreśleniem] albo Galadriel [mniej więcej galadri-jel, czyli 4 sylaby, akcent zaznaczony podkreśleniem]. Niestety polscy wydawcy nie zadbali, żeby w Silmarillionie znalazł się pełny dodatek o wymowie, który od 1977 jest w wydaniach angielskich (przetłumaczyłem go dla Was i jest on do znalezienia na Niezapomince  - tutaj).

Nagrałem też specjalny filmik o wymowie nazw tolkienowskiego świata. Zapraszam do obejrzenia i do komentowania:


Chciałbym dziś możliwie jak najprościej wyjaśnić sprawę samogłosek "z dwiema kropkami" w zapisie Profesora Tolkiena. Te "dwie kropki" czyli diereza (ang. diaeresis - patrz definicja, np. w nazwisku Brontë czy imieniu Chloë) służą u Tolkiena podkreśleniu, że (1) samogłoska /-e/ na końcu nazwy czy wyrazu nie jest niema, że się ją wymawia oraz (2) że złożenie dwóch samogłosek nie jest dyftongiem (dwugłoską) ale że te dwie samogłoski wymawia się wyraźnie jak dwie sylaby:

Dodatek E do "Władcy Pierścieni" w tłum. J. Łozińskiego

Pojawia się problem, jak to oddać w języku polskim. Zdaniem Carla F. Hostettera, którego zapytałem o ekspertyzę, w polskich wydaniach najlepiej byłoby w ogóle zrezygnować z tych dierez, bo polski czytelnik imię Manwe odczyta poprawnie, nie uzna /-e/ za nieme (choć zapewne nie będzie świadomy, że /w/ w tych nazwach czytamy zawsze podobnie do polskiego /ł/ - ['manłe]). Chcemy jednak zachować w polskich wydaniach dierezę, bo nazwy z jej użyciem wyglądają dla nas bardziej tolkienowsko, bardziej "elfio". 

Pojawia się zatem kolejne pytanie. Czy takie dierezy powinny być zachowane w przypadkach zależnych (Manwëgo, Manwëmu, z Manwëm)? W pierwszych wydaniach Tolkiena p. Maria Skibniewska całkowicie zrezygnowała z dierezy (oraz ze znaków diakrytycznych długich samogłosek, z zapisu [k] literą /c/ itd.). Od lat 90. zaczęły się w Polsce pojawiać poprawione przekłady oraz nowe przekłady książek Tolkiena, w których właśnie ze względu na tę tolkienowską atrakcyjność wprowadzono wszystkie diakrytyki, w tym dierezy. Zrobiono to jednak (w przekładach A. Sylwanowicz i P. Braiter) tak, że "dwie kropeczki" (nazwane niepoprawnie "umlautem") pojawiły się też w przypadkach zależnych.

A jaką regułę wprowadził sam Tolkien? Język angielski nie posiada deklinacji (czyli rzeczownik nie odmienia się przez przypadki), więc nie możemy podać przykładów z użyciem języka angielskiego. Deklinację posiada jednak naczelny język Tolkiena, z którego pochodzą nazwy i słowa z "dwiema kropkami". To oczywiście język Elfów Wysokiego Rodu, czyli język quenya (quenejski). U Tolkiena wszystko jest logiczne i tworzone z konsekwencją człowieka kochającego języki. Końcowe /-e/ (w zapisie Tolkiena /-ë/), gdy znajduje się w środku wyrazu, między dwiema spółgłoskami, w sytuacji przypadku zależnego (dopełniacza, celownika itd.) traci niepotrzebne "dwie kropki". Jest to logiczne, bo w tym wypadku "dwie kropki" są oznaczeniem samogłoski /-e/, tylko gdy znajduje się ona na końcu wyrazu. Tak u Tolkiena wygląda deklinacja quenejska (zwróćmy uwagę na słowo lassë 'liść'):

Źródło: Wikipedia

Moim zdaniem tak samo powinniśmy potraktować Tolkienowe dierezy w polskich przekładach książek Tolkiena. Jeżeli za przykład bierzemy imię Manwë, to odmiana przez przypadki powinna wyglądać tak:

Manwë
Manwego
Manwemu
Manwego
Manwem
Manwem
Manwë!

Moją propozycję potwierdza też niemiecki tłumacz książek Tolkiena, Helmut Pesch, którego poprosiłem o ekspertyzę. Napisał on: 

"/ë/ w quenyi jest zasadniczo zapisem dla osób mówiących po angielsku, aby zapobiec wyciszeniu /e/ w końcowej pozycji tej samogłoski. To jest jedyny powód, dla którego Tolkien napisał to w ten sposób, jak to wyraźnie stwierdza w WP, Dodatek E, sekcja "Samogłoski". Tak więc Manwëgo lub jakakolwiek inna kombinacja, w której /e/ nie jest na końcu wyrazu, nie miałaby sensu. Wydania niemieckie generalnie nie zawierają /e/ z tremą (dierezą), z wyjątkiem końcowego /-ië/, jak w Andúnië, również z powodów fonetycznych, ponieważ <ie> jest grafemem długiego [i:] w języku niemieckim (...).

Jednak mój postulat jest póki co wołaniem na puszczy. 

Napiszcie, jaki aspekty wymowy nazw w książkach Tolkiena Was interesuje. Może uda mi się odpowiedzieć. Zapraszam do komentowania.

Mae g'ovannen, Przyjaciele Elfów!

poniedziałek, 22 sierpnia 2022

Tolkien's coat-of-arms | Milwaukee exhibition 2022

I am very happy to have a small contribution to solving the mystery of this drawing! I believe that thanks to my research, this coat-of-arms was put on the exhibition and will now be more widely known to Tolkien fans.
 
Eglerio! I will explain you why I would love to visit the exhibiton J.R.R. TOLKIEN: THE ART OF THE MANUSCRIPT (19 August - 12 December 2022, Haggerty Museum of Art, Marquette University, Milwaukee, USA). As the Tolkien Collector writes (here): 
The foundation for this exhibition is Marquette University’s extensive collection of Tolkien manuscripts housed within the library’s Department of Special Collections and University Archives; but it will also include items borrowed from other repositories, including a significant number of Tolkien manuscripts and artwork from the Bodleian Libraries at the University of Oxford.

As you remember, in 2019, thanks to my correspondence with the Tolkien family from the USA (Charlaine, Kimberly, Eric Tolkien - thank you!) I discovered the existence of the Tolkien family coat-of-arms and thanks to the Tolkien Estate and the Bodleian Library (thank you Cathleen Blackburn and Catherine McIlwaine!) I found confirmation of the existence of this sign in the Book of Ishness made by young J.R.R. Tolkien. Then I received a copy of the original Tolkien's drawing from Bodleian and I was able to develop my theory about this coat-of-arms (see here and here).

Now the coat-of-arms drawn by Tolkien can be seen by a wider audience. I am very happy that this beautiful graphic and at the same time an interesting element of English (pseudo-)heraldry is now known to other people. 

Tolkien's drawing in the exhibition catalogue (source of the photo)

In my archival research I came to the first Tolkiens in history, at the beginning of the 16th century in the village of Globuhnen in Prussia. The Tolkien family in Kreuzburg, Prussia and in Polish Gdańsk (Danzig) were not a noble family - they were simple village mayors, craftsmen from a little town, the soldiers... They had no coat-of-arms! The Tolkiens never were a noble family according to my research. They were hardworking, curious, religious, educated middle-class people. That’s a good legacy! The history of this family is more interesting and better known than the history of many a knight and nobleman according to my study (see the hashtag #TolkienAncestry on Facebook and Twitter!).

"The crest is given from an impression of my father’s seal"
(J.R.R. Tolkien in his letter)

I am in touch with several branches of the Tolkiens in England who also have a heraldic history and my conclusion is that English ancestors of Professor Tolkien used a device dating to the 19th c., when pseudo-heraldry became popular among Victorian middle-class families. Arthur R. Tolkien's demi-griffin became a sign of the family probably thanks to George Tolkien's wedding to Eliza Lydia Murrell, who was the eldest child, with no brothers in the family bearing this crest (see here and here), and the tradition of the shield with stars and chevrons was transmited to J.R.R. Tolkien by his half-uncle, John Benjamin Tolkien III (see here and here).

As Catherine McIlwaine informs me the coat-of-arms does look very striking in the exhibition and is displayed alongside Tolkien's notes on Elvish heraldry and a copy of an ancient heraldic manuscript. It has never been on display before and has not previously been published. 

The catalogue is beautifully produced and is definitely worth purchasing (I bought it yesterday - you can purchase it here). The catalogue entry (and exhibition caption) read as follows: 

Item 138
J.R.R. Tolkien | English, 1892-1973
Coat of arms, n.d.
Watercolor and ink on paper | (178 x 126 mm)
The Bodleian Libraries, University of Oxford | MS. Tolkien Drawings 88, fol. 34r
(c) The Tolkien Trust 2022

J.R.R. Tolkien did not invent this coat of arms for the Tolkien family. He appears to have learned of the design from one of his half uncles. It was not an ancient device, probably dating only to the nineteenth century, when pseudo-heraldry became popular among Victorian middle-class families. 

And below I present the coat-of-arms of Tolkien from Wikimedia, based on my descriptions with addition - the Order of the British Empire. J.R.R. Tolkien was appointed a Commander of the Order of the British Empire by Queen Elizabeth II on 28 March 1972. 

But remember: this coat-of-arms was never registered by the College of Arms! 

Source: Wikimedia

środa, 17 sierpnia 2022

Mordor i jego orkowie | Rosja AD 2022

Orkowie jako satyra na rosyjskie społeczeństwo - źródło grafiki tutaj. Autor - Tony Sart

Niedługo po tym, jak Rosjanie napadli na Ukrainę, przeprowadził ze mną wywiad Mirosław Haładyj, dziennikarz Głosu24 (odnogi Onetu) - patrz tutaj. Mówiłem tam między innymi o nazywaniu Rosjan "orkami":

– To by się Tolkienowi nie podobało. Jestem tego pewien. Tolkien w listach wyrażał opinię, że nie wolno demonizować i dehumanizować nieprzyjaciela. Pisał to w kontekście II wojny światowej i Niemców. A orkowie to istoty nieludzkie, ubezwłasnowolnione przez demoniczną siłę i moc Saurona. Tolkien nie lubił ściśle alegorycznego odczytywania jego Władcy Pierścieni. Zjawisko związane z agresją Rosji wobec niepodległej Ukrainy, owo patrzenie na wojnę z perspektywy Śródziemia świadczy jednak o wielkiej sile tolkienowskiego dzieła na popkulturę (...)

Kierowałem się tu konkretnymi wypowiedziami Tolkiena. Tolkien pisze na przykład w listach, że jeżeli już mówimy o ludziach jako orkach, to ci orkowie bywają obecni po każdej stronie konfliktu:

"Owszem, uważam, że orkowie są tak samo realistyczni jak bohaterowie „realistycznej" literatury: twoje barwne słowa dobrze opisują to plemię, tyle że w prawdziwym życiu znaleźć ich można oczywiście po obu stronach. „Romans" wyrósł bowiem z „alegorii" i jego wojny wciąż wywodzą się z „wewnętrznej wojny" w alegorii, w której dobro jest po jednej stronie, a różne odcienie zła po drugiej. W prawdziwym (zewnętrznym) życiu ludzie znajdują się po obu stronach, co oznacza niejednorodne przymierze orków, potworów, demonów, zwykłych uczciwych ludzi oraz aniołów. Ważne jest jednak, jacy są przywódcy i czy sami z siebie są orkopodobni! I o co w tym wszystkim chodzi (albo wydaje się chodzić). Nawet w tym świecie można (mniej więcej) mylić się lub mieć słuszność.

Czyli istotne jest, czy "orkami" są przywódcy danego państwa, dowódcy jego armii. W innym liście z czasów po zakończeniu II wojny światowej jako "orkopodobnych" widział raczej ludzi żadnych zemsty na narodzie niemieckim niż samych Niemców en masse

"A jednak ludzie napawają się wieściami o niekończących się, mających po 40 mil długości kolumnach nieszczęsnych uchodźców, kobiet i dzieci, płynących na Zachód, umierających w drodze. Wydaje się, że w tej czarnej, diabelskiej godzinie nie ma już litości czy współczucia ani wyobraźni. Nie chcę przez to powiedzieć, że w obecnej sytuacji, stworzonej głównie (nie wyłącznie) przez Niemcy, wszystko to nie może być konieczne i nieuniknione. Ale po co się napawać! Podobno osiągnęliśmy taki poziom cywilizacji, w którym wciąż może istnieć konieczność wykonania egzekucji na przestępcy, ale nie napawania się tym czy wieszania obok niego jego żony i dzieci na oczach rozradowanego tłumu orków. Zniszczenie Niemiec, choćby i po stokroć uzasadnione, jest jedną z najbardziej przerażających światowych katastrof".

Źródło: Facebook

Jestem zawsze przeciwko dehumanizacji jakichkolwiek ludzi, choćby największych zbrodniarzy. Cały upadły (choć odkupiony) rodzaj ludzki jest zdolny do najpiękniejszych czynów miłości i do najgorszego bestialstwa i okrucieństwa. A my w naszej refleksji musimy sobie odpowiedzieć, czy i w nas samych nie ma takiej niechęci, chęci odwetu, która w skrajnych okolicznościach właśnie przez dehumanizację nie doprowadziłaby do mordów.

Jest jednak też inne zjawisko. Pisał o nim Ojciec Badeni:

"Czym innym jest widzenie w złu braku dobra, a czym innym pokazywanie zła jako atrakcyjnego - to jest zbrodnia. Ono jest dla nas atrakcyjne, bo trafia w to, co w nas jest złem. U Tolkiena, choć on na szczęście nie moralizuje, zło jest od razu napiętnowane, jest jednoznacznie złe. Myślę, że dlatego można go czytać nawet dzieciom".

Tolknięty analizuje znaczenie litery Z - Facebook
 
Okazuje się, że ja, trochę "pięknoduch", buntuję się przeciw dehumanizacji rosyjskich żołdaków i najeźdźców, a tymczasem oni sami chcą być nazywani orkami. Są dumni z bycia orkami. Chcą też, żeby ich kraj nazywać Mordorem. Tu mała dygresja - o stanie zgniłego rosyjskiego państwa i o jego społeczeństwie mówi świetny kanał YouTube Rosjanina, który uciekł do Polski. Tu odcinek o prawdziwie orkowych zachowaniach putinowskiego żołdactwa:
 
 
Tadeusz A. Olszański (wybitny politolog i tolkienista) napisał mi coś bardzo ciekawego:
"Co do Moskali jako orków, to źródło nie jest na Ukrainie, ale właśnie w Rosji, gdzie rozwija się wulgarny nihilizm, często w pseudoprawosławnej otoczce; wiem o naramiennych szewronach rosyjskich żołnierzy z obecnej wojny (niestety, nie mam zdjęć, ale źródło jest wiarygodne), którzy identyfikują się otwarcie z orkami. Nie jako obrońcami jakichś wartości, ale jako tępymi niszczycielami, którym nie chodzi o nic oprócz siania śmierci i zniszczenia.

Domysł, że książka Jeśkowa [K. J. Yeskov, Ostatni Władca Pierścienia. Historia Śródziemia oczami Wroga, Poznań 1999], która była w Rosji wielokrotnie wznawiana, a ukazała się 23 lata temu, więc wychowała pokolenie, ma tu coś do rzeczy, wydaje mi się uzasadniony."

Koleżanka z Biełsatu (link) przysłała mi wizerunek takiej naszywki z komentarzem Rosjanina, że jego kolega jest dumny, że jest "orkiem walczącym za Mordor":
 
"Urodził się orkiem, walczy za Mordor" - naszywka żołdaka rosyjskiego
 
Chodzi tu zapewne o takie zamotanie, w którym człowiek chce być odbierany jako bestia, zły i groźny potwór. Czasem zaczyna się niewinnie od fascynacji złem w popkulturze, a nawet złem literackim (mamy na forum Elendilich głośny niegdyś temat "Skąd fascynacja Złym i złem tolkienowskiego świata", gdzie to rozważaliśmy i stoczyliśmy niejeden spór). Takie "zabawy w orków" opisał nawet sam Tolkien (gdy relacjonował swoją próbę pisania kontynuacji Władcy Pierścieni, która miała nosić tytuł Nowy cień - tutaj znajdziecie ten tekst w moim przekładzie):
"Zacząłem pisać opowieść, która dzieje się jakieś sto lat po Upadku [Saurona], okazała się ona jednak złowrogą i przygnębiającą. Ponieważ mamy tam do czynienia z Ludźmi, nieuchronnie dotykamy najżałośniejszej z cech ich natury: szybkiego znudzenia się dobrem. Lud Gondoru w latach pokoju, sprawiedliwości i dobrobytu jest niezadowolony i niespokojny – tymczasem monarchowie i następcy Aragorna stają się już tylko władcami i zarządcami – jak Denethor lub nawet gorzej. Odkryłem, że już tak wcześnie rozsiewa się w Gondorze rewolucyjny spisek, w którego centrum znajduje się coś w rodzaju religii satanistycznej; tymczasem gondoryjscy chłopcy zabawiają się w Orków i pozostawiają za sobą zniszczenie".
Mamy to i w naszej infosferze. Tu znaczący (choć dla niektórych zapewne niewinny) przykład. Jak administrator forum Elendilich kilka razy widziałem, że nawet tolkieniści używają w swoich adresach mailowych demonicznych symboli. Na Facebooku napisałem kiedyś: 
Dlaczego ludzie tak często używają przy tworzeniu loginów i haseł niesławnej liczby Bestii? Kolejne miejsce, gdzie chcę się zalogować, a częścią hasła jest ta zła liczba. Swego czasu na Forum Elendilich wprowadziliśmy zasadę, że nigdy nie aktywujemy osób, które w adresie mailowym podają ten symbol... Ludzie, opamiętajcie się!
Piszę na ten temat, żeby z jednej strony znaleźć prawdziwie tolkienowską odpowiedź na dehumanizację wroga, ale z drugiej żeby pokazać siłę wyobraźni Tolkiena, która oddziałuje na nas cały czas poprzez popkulturę.
 
*   *   *
 
A na zakończenie, dla rozluźnienia atmosfery, kilka limeryków Alicji Górny (znalezione w komentarzach na Elendilion - Tolkienowski Serwis Informacyjny)
Siedzi ork na charkowskim majdanie
Do Putina śle sprawozdanie:
Brak paliwa i snu,
Trzy śmigłowce w p..u
A mój czołg zaj...li Cyganie.

Myśli ork, postukując się w ciemię
Ruscy.. ruscy… gorsze od nas to plemię.
Co też trzeba mieć w głowie,
By ich nazwać „orkowie”?
To wstyd dla nas na całe Śródziemie!

Płaczą orki, bo źle się im dzieje:
I kto tylko chce, ten ich leje:
Listonosze, kobiety,
Rolnicy, LGBT-y...
Na ch... poszły ich wielkie nadzieje.

Siedzi ork rozebrany do gaci
I oblicza, co w wojnie tej stracił:
Czołg, śmigłowiec, dwa drony,
Honor, broń, kalesony -
Nie ma szans, że się na niej wzbogaci!

Pewna babcia pod wewnętrznym przymusem
Struła orków pierożkami z „bonusem”.
Owszem, brzydkie zagranie,
Ale powiedz, kochanie,
Co byś zrobił, mając taką pokusę? 

sobota, 13 sierpnia 2022

Jak przywrócić fascynację i bogactwo znaczeń?


"Podróżuję nie po to, by stanąć na obcej ziemi, ale by odkrywać własny kraj jak nieznaną krainę".

(ang. The whole object of travel is not to set foot on foreign land; it is at last to set foot on one's own country as a foreign land)

To słowa Gilberta K. Chestertona,  które przypomniał mi serial Netflixa pt. Sandman. Chesterton zapalił iskrę w umysłach wielu świetnych twórców i to nie tylko u Inklingów (szczególnie u Tolkiena i Lewisa), ale też u Neila Gaimana, którego twórczość też lubię. Komiks według jego pomysłu i scenariusza - Sandman - trafił właśnie w formie serialu na nasze ekrany. Polecam mimo że szczególnie w odc. 7-10 totalnie przesadzono w representation mniejszości etnicznych i seksualnych. Ale właśnie w tych odcinkach występuje genialny aktor Stephen Fry jako Gilbert "Fiddler's Green", czyli Chesterton.

Gilbert w komiksie Sandman i w rzeczywistości

Cytat z Chestertona bardzo dla mnie ważny! Dlatego dodaję go na pasek boczny mojego bloga. Ja tak właśnie postrzegam moje podróżowanie, moją pracę przewodnika i eksploratora: im więcej wyjeżdżam, tym bardziej doceniam, w jak pasjonującym, egzotycznym, bogatym przyrodniczo i kulturowo miejscu mieszkam. Podróże pomagają odświeżyć spojrzenie na własne miejsce.

Tak jak podróże w świat mitów i baśni pomaga odświeżyć spojrzenie na rzeczy, które wydają się na co dzień wyświechtane i zwyczajne. To trochę inna podróż, ale chodzi o podobne zjawisko. Pisał o nim C. S. Lewis:

"Mit zbiera razem wszystkie znane nam rzeczy i przywraca im bogactwo znaczeń, które zostało ukryte pod zasłoną codzienności".

(C.S. Lewis, październik 1955, wywiad w “Time and Tide”)

poniedziałek, 8 sierpnia 2022

Omentielva Nertëa | dzień 4. (pod patronatem Vardy i Maryi)

Po zakończeniu konferencji zaprosiłem chętnych do mojego hobbickiego domostwa
Od lewej: za liśćmi Anders Stenström (Beregond), Johann Winge, Christopher Gilson, Francesco Veneziano, Miriam Mayburd, Łukasz Szkołuda (Orondil), Valeria Barouch, J. 'Mach' Wust and Jakob Teuber (Gilruin)
 

Niedziela zwieńczyła całe nasze Dziewiąte Spotkanie (quen. Omentielva Nertëa). To był piękny dzień, niewiele wykładów, ale szczególnie jeden odsłonił głębokie przyczyny tych naszych spotkań, rozświetlił ciemności naszego życia, jeżeli mogę tak górnolotnie napisać.

Do wieczora pracowałem nad moją prezentacją. Dziękuję za pomoc mojemu przyjacielowi, Maciejowi Garbowskiemu (Araelowi). Jak pamiętacie, pierwszego dnia opowiadałam na rozpoczęcie konferencji o tym; jakie były związki Tolkiena z Polakami i Polską (patrz dzień 1.). Organizatorzy zdecydowali, że będę też mówił prawie na zakończenie naszego Omentielva. Jak się okazało, mój wykład był całkiem niezłym wprowadzeniem w to, co stało się kulminacją całego 4-dniowego spotkania - w prezentację przez redaktora Parma Eldalamberon, Christophera Gilsona, nieznanego wcześniej tekstu hymnu do Vardy (Elbereth) w języku sindarińskim, quenejskim i po łacinie.

W niedzielę wstałem wcześnie, zjadłem śniadanie i z duszą na ramieniu ruszyłem do Katowic. Pozostali uczestnicy konferencji już czekali i w naszej Sali Bursztynowej (jaka adekwatna nazwa dla konferencji na temat lingwistycznej twórczości pisarza, którego przodkowie pochodzili z bursztynowych wybrzeży Bałtyku! - przypadek?) przygotowaliśmy rzutnik, laptop. Oto pierwsza plansza mojej prezentacji:

Mój slajd nr 1

Opowiedziałem o znaczeniu modlitwy, czyli wzniesienia naszego umysłu ku Bogu, żeby Go adorować, dziękować Mu i prosić Go w naszych potrzebach. Pokazałem, jak modlitwa przenika ludzkie kultury od zarania i jak jest obecna w świecie Ardy. Następnie na przykładzie quenejskich katolickich modlitw Tolkiena z Vinyar Tengwar nr 43 i 44 pokazałem dwie rzeczy: jak katolicka wiara Tolkiena wpłynęła na jego mitologię oraz jaki potem miało to wpływ na język quenya/sindarin, w których mitologiczne pojęcia elfickie posłużyły do przełożenia Ojcze nasz albo Chwała na wysokości Bogu. Zwróciłem uwagę, że proszenie Boga, adorowanie go oraz dziękczynienie Mu to treść trzech dorocznych świąt Númenoru: Erukyermë 'prośba do Boga', Erulaitalë 'adorowanie Boga', Eruhantalë 'dziękczynienie Bogu'. Zwróciłem też uwagę, jak święta te przypominają biblijny judaizm z jego Trzema Pielgrzymkami (Shalosh Regalim, שלוש רגלים) do Świątyni Jerozolimskiej na "Górze Morii" - na wiosenną Paschę, letnie Szawuot oraz jesienne Sukkot. Pokazałem, jak język przeniknięty jest mitologiami, religijnymi wyobrażeniami użytkowników języka oraz jak czytanie mitów pomaga nam odnowić zachwyt różnymi pojęciami i zjawiskami, które pod zasłoną codzienności zdają nam się wyświechtane i szaro-zwyczajne. Bardzo się ucieszyłem, bo zadano mi dużo ciekawych pytań i ogólnie miałem wrażenie, że dotknąłem w tym odczycie czegoś istotnego, co siłą rzeczy dociera do serca każdego czytelnika, który chce zgłębić literaturę Tolkiena. Przy okazji pokazałem uczestnikom konferencji zamówione przeze mnie u Kasiopei grafiki (Gandalfa oraz Milczącej ceremonii). Za pytania dziękuję szczególnie Beregondowi i Lokŷtowi. Zadałem też pracę domową, żeby uczestnicy przełożyli na quenya fragment z Władcy Pierścieni, gdy Faramir mówi o milczącej ceremonii Dúnedainów. Ciekawe czy ktoś podejmie się tego wyzwania. Moje wystąpienie będzie opublikowane w Arda Philology.

Mój slajd nr 5

I nadeszła godzina 9.30. Zaczęło się wystąpienie naszego gościa honorowego, Christophera Gilsona pt. “Queen of Heaven”: A Trilingual Prayer to Varda by J.R.R. Tolkien (pol. '"Królowa Niebios": trójjęzyczna modlitwa do Vardy autorstwa J. R. R. Tolkiena'). Poproszono nas o wyłączenie telefonów, aparatów, odłożenie długopisów i piór. Pełne top secret, żadnych notatek! Nie lubię takich sytuacji, bo to trochę jak wsączenie trucizny zazdrości w życie naszego małego fandomu. Od wczoraj jestem uprzywilejowany wobec osób, które nie były na konferencji, bo poznałem przepiękne teksty Tolkiena w kompletnych językach elfickich z ok. 1966 r. Cierpię, bo nie mogę się tym z Wami podzielić. A było to prawdziwe objawienie, coś cudownego i pięknego. Za kilka lat zapewne poznacie te teksty w czasopiśmie Parma Eldalamberon albo Vinyar Tengwar. Modlitwa w sindarinie, języku quenejskim i po łacinie przypomina antyfony maryjne (np. Regina cœli) i w zasadzie można by zmienić imię Vardy w imię Maryi, a mielibyśmy całkiem ortodoksyjne prośby do Matki Bożej. W modlitwach tych Elbereth, miłą Bogu Jedynemu, łaskawą i miłosierną, nadzieję mieszkańców Śródziemia, prosi się w cieniu strachu przed śmiercią o jej światło w ciemności naszych serc. Mamy przepiękne słownictwo, kilka ciekawych rozwiązań gramatycznych, a teksty łacińskie (bo są dwie łacińskie modlitwy) zachwycają katolickie serce.

Matka Boża ze swoim Synem w kościele św. Józefa w Katowicach-Załężu

Po emocjonującej prezentacji Gilsona dostaliśmy czas wolny. Szybko ruszyłem z Beregondem (Andersem Stenströmem) do pobliskiego kościoła św. Józefa na Mszę świętą. Anders jest bardzo pobożnym chrześcijaninem. Ten wybitny członek fandomu tolkienowskiego, organizator naszych konferencji nosi na piersi duży krzyż, nie wstydzi się wiary. Pochodzi ze Szwecji i jest aktywnym członkiem swojej rady parafialnej w zborze luterańskim. Śmialiśmy się, że jest bardziej ortodoksyjny od niejednego szwedzkiego katolika (tam niestety też docierają zgubne modernistyczne prądy). Bardzo mu się podobało na naszej Liturgii. Miał po mszy kilka ciekawych pytań. Wróciliśmy do sali konferencyjnej i tam powtórzyłem wcześniejsze zaproszenie do mojego domu. Część uczestników konferencji musiała jechać na lotnisko, ale ci, którzy zostali, po lunchu i po zakończeniu konferencji postanowili do mnie zawitać. 

Wróciłem do domu, żeby upiec ciasteczka i przygotować dom na przywitanie gości. Wróciłem na godzinę 14.00, żeby wziąć udział w sesji zamykającej Omentielva. Tam ogłoszono nam też, że jak Eru da, kolejne spotkanie w 2024 odbędzie się we Francji - albo w Prowansji, albo w Normandii/Bretanii (co byście woleli? Ja najbardziej Bretanię!). Za cztery lata chcemy zorganizować spotkanie w USA, w Milwaukee.

I tu zaczęła się jakże miła dla mnie część dnia. Zabrałem autem Christophera Gilsona, Beregonda i Valerię Barouch do Sosnowca, a po drodze pokazałem im ciekawe miejsca w Katowicach i Szopienicach (m.in. świetny układ architektoniczny naszego katowickiego Spodka oraz zbudowanego niedawno wysokościowca .KTW, którzy wygląda tak, jakby jego elementy przesunął zlatujący z przestrzeni kosmicznej statek międzygwiezdny). Reszta osób - sześciu lingwistów - dotarła do mnie tramwajem. Oczywiście najpierw wszystkich przyciągnął mój "tolkienowski pokój" z biblioteczką, która - jak się okazało - była miejscami bardzo dla gości interesująca. Christophera Gilsona zainteresowały też moje książki historyczne i lingwistyczne (mam dużą kolekcję poświęconą Wędrówkom Ludów, wczesnym Germanom, Słowianom i Bałtom) W czasie spotkania Beregond śpiewał nam maryjne antyfony łacińskie (zwracam uwagę, że jest on luteraninem! - tak działa Tolkien), Christopher wspominał początki jego czasopism lingwistycznych, śmialiśmy się z fajnych żartów i opowiastek Valerii, oglądaliśmy nasze polskie fanziny z lat 80. i 90., dyskutowaliśmy o tłumaczeniu Tolkiena (czy dobre są przekłady a la Łoziński, na przykład), posłuchaliśmy trochę mojego języka mhrask z Netflixa (patrz tutaj). Czas mijał nam przecudnie. Ch. Gilson i Beregond oraz pozostali uczestnicy spotkania zostawili mi swoje autografy, ja Gilsonowi podarowałem kopie odkrytych przeze mnie listów Tolkiena (patrz tutaj i tutaj) oraz herb Tolkiena z Biblioteki Bodlejskiej (patrz tutaj).

A potem poszliśmy na dworzec i zakończyliśmy dzień w Cafe Kattowitz, pijąc pyszne trunki i zajadając się śląską roladą, modrą kapustą i kluskami, które nazywamy tutaj, na Śląsku, gumiklejzy. Towarzyszył nam Elficki Łabądek Alqua (tutaj jest jego fanpage - proszę o polubienia!). Smutno było się potem żegnać. Zakończyliśmy naszą tolkienowską niedzielę około godziny 22.00.

[Post scriptum: Tak działa #TrueTolkien - dziś Christopher Gilson oraz Anders Stenström (Beregond) są na wycieczce do Częstochowy, bo chcieli obaj odwiedzić Jasną Górę i sanktuarium naszej Vardy... to znaczy Matki Bożej. Pokażę Wam w związku z tym kawałek z listu Tolkiena do prof. Mroczkowskiego, w którym Profesor dziękuje za kartkę, którą dostał od przyjaciela z Jasnej Góry. Jest sierpień - może i Was zainspiruje ta relacja i odwiedzicie Jasną Górę?]


sobota, 6 sierpnia 2022

Omentielva Nertëa | dzień 3.

Dziś musiałem się w końcu wyspać. Wczorajszy dzień był naprawdę wyczerpujący, bo taka konferencja spala nie tylko siły fizyczne, ale przede wszystkim emocje, pasja, ciekawość spalają siły psychicznie. A dodatkowo potrzebowałem ciszy, bo o 9.30 miałem połączenie na żywo z Radiem Wnet z Warszawy, gdzie przez pół godziny rozmawialiśmy o naszej konferencji, a pasji językowej Tolkiena, o jego wierze i życiu, a także o moich badaniach dziejów rodziny Tolkienów. Na koniec zarekomendowałem słuchaczom poznanie miniatury literackiej Tolkiena, jego przypowieści o sprawach ostatecznych, czyli Liść, dzieło Niggle’a. Od września będę się pojawiał w radiu bardziej regularnie - w piątki. 

[tutaj znajdziecie link do audycji Radia Wnet, gdzie pod koniec mówię o Tolkienie]

Do Katowic dotarłem o 11.30. Akurat kończył się wykład Paula Stracka pt. Conceptual Stability of Elvish Roots. A potem był smaczny lunch. Wywołałem trochę zamieszania, bo przyniosłem trochę niepublikowanych materiałów Tolkiena na temat języków quenya i sindarin i okazało się, że są to rzeczy całkiem nowe dla badaczy lingwistyki tolkienowskiej. Cieszę się, że wrócą z konferencji z nową wiedzą, która u mnie kurzyła się na lingwistycznej półce. 

Po lunchu zaczął się panel o tym jak znaleźć właściwe, najprawdziwsze rozwiązania w kompozycjach i tłumaczeniach na języki elfickie. Panel prowadził Bertrand Bellet. Dyskutowali Valeria Barouch, Christopher Gilson, Paul Strack i Erinna Brodsky. Były dwie sesje panelu. Rozmowy obracały się wokół tematów zapisanych na tablicy: 

  • Descriptive vs. Prescriptive 
  • Productive Pattern vs. Exceptions 
  • Grammar vs. Etymology 
  • Roots, Words, Synonymy & Homophony 
  • Primary History vs. Imaginary History

Dyskusja dotyczyła tego, jakie podejście do języków Tolkiena jest najbardziej właściwe, jak tłumaczyć, jak rekonstruować, mając na uwadze przede wszystkim fazę koncepcyjną języka czy właściwą tym językom autonomię (bo na przykład niewłaściwe jest przekładanie wzorców gramatycznych czy stylistycznych naszych języków na języki Tolkiena). Ciekawie rozmawiano też o tym, czy ekranizacje książek Tolkiena mają wpływ na społeczność lingwistów. Paul Strack stwierdził, że zainteresowanie językami w filmach nie przekłada się na zwiększenie ilości osób prawdziwie zainteresowanych lingwistyką tolkienowską. Bertrand i Christopher podkreślili, że nie ma czegoś takiego jak jedna ostateczna gramatyka języka quenya albo sindarin i że nikt z nas tego nie oczekuje. Zawsze bierzemy pod uwagę, że w danej fazie koncepcyjnej istnieją różne odcienie, wersje, akcenty. Pojawiło się pytanie, czy będziemy kiedyś chcieli dojść do porozumienia i ustalenia jednej obowiązującej wersji (One grammar to rule them all). Widać jednak tęsknotę za jakimś kanonem i zgodą. Omawialiśmy też proces tworzenia neologizmów i to jak dany język zyskuje sobie dziś odrębne dialekty powiązane z poszczególnymi serwisami lingwistycznymi w necie.

Bertrand zwrócił uwagę na to, że często nasze kompozycje są bardzo niewłaściwe, jak mogłyby ranić uszy potencjalnego native’a. Nie znamy przecież różnych odcieni stylistycznych danych słów, gradacji pojęć z nimi związanych, nie mamy pojęcia o wielu czasownikach, czy są przechodnie, czy nieprzechodnie itd.

Christopher Gilson, redaktor Parma Eldalamberon, powiedział zdanie, które podniosło emocje: „Będzie czas, gdy dowiecie się więcej na ten temat”. To jest właśnie sprawa, na którą zapewne większość bardziej konformistycznie nastawionych uczestników konferencji nie zwróci nawet uwagi, ale dla mnie to ważny problem. Koledzy z kręgów tzw. Elfonnersów (redaktorzy PE i VT) reglamentują naszą wiedzę na temat języków Tolkiena, bo tylko oni mają niepublikowane materiały, które przekazał im Christopher Tolkien (a ja dziś złamałem trochę niepisaną umowę i wpuściłem do tej społeczności lingwistycznej garść „reglamentowanej” wiedzy, którą zdobyłem kiedyś od wolnych badaczy archiwaliów tolkienowskich). Moim zdaniem te konferencje miałyby większą wartość, gdyby wiekowi już przecież koledzy, otworzyli młodszym dostęp do upragnionych materiałów. A prawda jest taka, że po pewnym otwarciu i większej ilości publikacji w Parma Eldalamberon teraz mamy znowu czas stagnacji. Tymczasem lata lecą i być może wielu lingwistów tolkienowskich po prostu nie dożyje czasów, gdy poznamy całość quenejskiego czy sindarińskiego corpusu. A zatem analizujemy i rozbieramy na czynniki pierwsze to, co wiemy o językach Tolkiena, nie mając nawet pewności, czy znamy już większość materiałów, czy nie.

Drugą część panelu rozpoczęła Valeria opowiadając o swoim doświadczeniu tworzenie poezji w języku quenya. Pojawiają się pewne wizje w wyobraźni, potem rodzi się potrzeba napisania o nich poezji – w końcu poezji w języku quenya. Valeria chciała napisać wiersz o wizji uchylonych lekko drzwi, przy których nie ma dzwonka, a jedynie wydeptana trawa świadczy o tym, że za drzwiami ktoś jest. Valeria chciała ograniczyć wiersz do kilku słów. Wybrała słowa, które wydały jej się najpiękniej brzmiące. Mówi o transkreacji, o kreowaniu metafor. Jeżeli Tolkien nazwał powietrze ‘mieszkaniem ptaków’, to i Valeria ucieka się do tworzenia podobnych metafor. Wszyscy zgodziliśmy się, że najwybitniejszą poetką elficką w naszym gronie jest Luisa Rothen z Niemiec, której poezją wczoraj się zachwycaliśmy. Valeria zapytana o neologizmy stwierdziła, że rzadko ucieka się do budowania nowych słów – woli korzystać z bogatej skarbnicy samego Tolkiena. Zwracamy jednak uwagę, że umysł poety nawet z ograniczonego słownictwa zbuduje coś nieoczekiwanego, wykraczającego poza wyznaczone ramy. To w zasadzie poezja pomaga nam najlepiej rozwijać ekspresję w quenya bez uciekania się do neologizmów. Bo poezja oparta jest o metafory.

Z kolei Della opowiedziała nam jak układa się pieśni w języku quenya, jakie jest jej doświadczenie w tej materii. Nie każda pieśń jest dobra do tłumaczenia. Ważne, żeby wybrać tekst, który nas porywa, ale prawda jest taka, że nie każdy język i nie każdy gatunek poezji/pieśni dobrze się tłumaczy na język quenya. Przede wszystkim wybrać należy pieśń, do której mamy quenejskie słowa i która pasuje do koncepcji tego języka. Złe są pieśni zbyt rytmiczne, polegające na wybijaniu rytmu. Są języki, które po prostu mają dłuższe formy, wymagają dłuższych zdań. Pamiętajmy o składni, bo są języki, w których położenie słowa (a tym samym nacisk padający na dane części zdania) wpływa na znaczenie.

Na koniec panelu poznaliśmy prezentację Paula Stracka na temat języka nowoelfickiego. Paul jest twórcą strony Eldamo, która popularyzuje taką właśnie wizję języków Profesora.

Oto cechy ujednoliconej formy języka opartego na dziele Tolkiena:

  • Based on Tolkien
  • Internally consistent
  • Seems like a „real language”

Decyzje, które należy podjąć:

  • Grammar, vocabulary or both
  • Quenya, Sindarin or both
  • Academic, Analytic or Synthetic

Po wystąpieniu Paula, który stwierdził, że quenya na jego stronie to „quenya Paula Stracka”, a nie „quenya J. R. R. Tolkiena”, mam refleksję, że na kolejnej konferencji przydała by się prezentacja na temat tego, do jakiego stopnia język, systemy pisma itd., wymyślone przez jakiegoś zdolnego lingwistę, objęte są prawami autorskimi. Bertrand poruszył też ciekawy temat pewnego napięcia między radością posiadania swojego „sekretnego lingwistycznego ogrodu”, a chęcią pochwalenia się nim przed innymi, którzy mają podobne gusta. Bertrand zwrócił też uwagę na to, co i mnie niepokoi – dlaczego mamy tak długo czekać na osiągnięcie pełniejszego obrazu języków Tolkiena. Ciekawe, że Christopher Gilson raczej w takich chwilach milczy, a to przecież on i jego koledzy z Parma Eldalamberon posiadają klucz do tej furtki, za którą kryje się „sekretny ogród”, którego wszyscy tutaj raczej pragniemy (co szczególnie było widać, gdy pokazałem mój gruby zeszyt pt. „Unpublished Material” i zrobiło się wokół mojego stolika zamieszanie, ktoś zaczął fotografować itd.). Zwrócono też uwagę na to, że w różnych internetowych społecznościach tworzy się pokusa narzucania pewnej „ortodoksji”, gdy przecież nie wiemy do końca, co jest ortodoksyjne albo czy ortodoksja (języka quenya, sindarinu) w ogóle istnieje.

Po bardzo dobrym posiłku (krem z groszku, a potem dużo polędwiczki, pieczone ziemniaki i polska kiszona kapusta – coś w sam raz dla hobbita) zaczęła się nasza sesja online. Tego typu spotkania tradycyjnie nazywa się podczas Omentielva spotkaniami Onatsië. Sesja na Zoom podzielona jest na kilka tematów: rozmawialiśmy o „Wyszukiwaniu i porządkowaniu języków Tolkiena” (wykład Eileen Moore z Tolkien Society o tym, jak w młodych latach zafascynowała się językami Śródziemia i tworzyła swoje pierwsze słowniki), przygotowana została prezentacja stron Parf Edhellen oraz Vinyë Lambengolmor. Damien Bador zaprezentował online wykład na temat quenejskich końcówek -ndil i -ndur, a Arvaeril (Christina Diggles) przedstawiła artystyczny performance pt. Ganneldor z Zielonego Lasu.

To był kolejny bardzo udany dzień naszej konferencji. Zapraszam na kolejną relację jutro. W niedzielę zamykamy Omentielva po wykładzie Christophera Gilsona pt. „Queen of Heaven”: A Trilingual Prayer to Varda by J. R. R. Tolkien. Przed gościem honorowym swój odczyt będę miał też ja. Przygotowałem materiał pt. Ślady mitologii Ardy w quenejskich modlitwach Tolkiena.

[Na marginesie dodam, że w kuluarach dyskutowaliśmy oczywiście o serialu Amazona. Chyba nikt z ze zgromadzonych nie ma wielkich oczekiwań… No i wszyscy wiemy, kto jest odpowiedzialny za kreacje lingwistyczne dla Amazona.]

piątek, 5 sierpnia 2022

Omentielva Nertëa | dzień 2.

Wróciłem właśnie do swojego hobbickiego domostwa z niesamowitego wieczora poezji elfickiej. Brzmi jak baśń. I tak się czuję. Mam wrażenie, że to wszystko dzieje się w mitycznym czasie i mistycznej krainie. A atmosferę też tworzą ludzie, którzy przybyli na Omentielva Nertëa, wielcy znawcy języków J. R. R. Tolkiena, a jednocześnie przyjazne dusze, sympatyczni i mądrzy goście z całego świata. Elficka Osiemnastka.

Dziś po wczesnym śniadaniu ruszyliśmy na dworzec autobusowy, a potem sprawnie i szybko znaleźliśmy się w Krakowie, Grodzie Smauga... to znaczy Smoka. Przez rozsłoneczniony, piękny Rynek, koło Kościoła Mariackiego i Sukiennic przeszliśmy na teren Uniwersytetu Jagiellońskiego, do Collegium Maius, do nobliwych i szlachetnych gmachów naszej piastowskiej i jagiellońskiej chwały. Beregond i Miriam, nasi organizatorzy, zarezerwowali tam na cały dzisiejszy dzień salę - podziemia z Salą Kazimierza Wielkiego. To doskonała lokalizacja, bo dzień był dziś bardzo ciepły, a grube mury dawały nam orzeźwiający chłód.

Wysłuchaliśmy dziś aż pięć prelekcji - bardzo ciekawych i odkrywczych. Nasz gość honorowy, redaktor Parma Eldalamberon, Christopher Gilson zaprezentował unikalne materiały dotyczące pierwszych języków stworzonych przez młodego Tolkiena zanim w jego wyobraźni powstał język quenya. Języki nevbosh, naffarin, języki inspirowane światem Germanów, Gotami, a w końcu pierwsze wprawki w tworzeniu mowy, która zamieni się wkrótce w quenya i sindarin. Niestety Gilson potwierdził, że nie zachowały się żadne materiały dotyczące rekonstrukcji języka nowogockiego i innych języków para-germańskich. Chris zauważył, że nazwa naffarinu być może wiązała się ze staroangielskim słowem nǣfre, 'nigdy' ("język, którego nigdy nie było"?). Prelegent pokazał nam, jak na późniejszą quenyę wpłynęła edukacja młodego Tolkiena, działające na jego wyobraźnię greka, łacina, język hiszpański, gocki, staroangielski, a w końcu fiński. Przyszła mi od razu do głowy taka myśl - jak to się ciekawie złożyło, że Tolkien, wedle moich badań genealogiczno-genetycznych w linii ojcowskiej potomek Bałta, prawdopodobnie Æsta z późniejszych Prus lub Sudawa z Jaćwięży, którego w genetyce znamy jako R-Y42738, żył na obszarze, gdzie na języki bałtyjskie wpływał gocki, a jednocześnie te same języki bałtyjskie przekazały tak wiele słownictwa dialektom fińskim. Gocki i fiński, dwie miłości Tolkiena, a jednocześnie tak mało interesowało go to, co było między tymi dwoma językami - świat Bałtów, od których Tolkien pochodził (choć o tym nie wiedział).

O godzinie 11.00 wspaniały Paul Strack, twórca serwisu Eldamo, zaprezentował nam wszystko, co wiemy dziś o quenejskim perfektum, czasie teraźniejszym dokonanym. Otrzymaliśmy najbardziej aktualne informacje o tej gramatycznej cesze języka Elfów Wysokiego Rodu. Paul świetnie to wszystko usystematyzował i uporządkował. Przypomniałem sobie dzięki jego prelekcji, jak ciekawy jest świat quenejskiego czasownika. 

Potem poszliśmy na mały spacer po Krakowie. Pokazałem naszej Drużynie ulicę Grodzką, podeszliśmy pod Zamek, nie mieliśmy jednak czasu na poznanie Smauga... to znaczy Smoka. Kanoniczą i Plantami wróciliśmy pod Collegium Maius, bo tam w Milk Barze czekały już na nas wspaniałe, smakowite pierogi. Przypomniała mi się anegdotka z Pratchettem, który po karmieniu go w Polsce żurkami, pierogami ze skwarkami, pajdami ze smalcem itd. wymyślił w jednego ze swoich książek specjalne krasnoludzkie kopalnie, w których wydobywano... tłuszcz różnych rodzajów, którym raczono się w kuchni wschodnich krasnoludów.

Nasza Drużyna

Po posiłku posłuchaliśmy jeszcze trzech świetnych wykładów. Wpierw Mach z Niemiec pokazał nam całą historię pisania wielkimi i małymi literami w alfabecie łacińskim, ale także o podobnych zjawiskach w innych systemach pisma (arabskim, japońskim, piśmie Cheerokee, cyrylicy), by ostatecznie przedstawić techniki i zastosowania wielkiej litery w tolkienowskim tengwarze. Mach zwrócił uwagę, że nasze pisanie wielkimi i małymi literami to tak naprawdę połączenie dwóch odrębnych odmian alfabetu łacińskiego. Prawdziwą przyjemnością było obejrzenie na ekranie slajdów z wieloma przykładami tengwaru i różnych technik, które Tolkien obmyślił, żeby odróżnić literę, którą nazwalibyśmy "wielką".

O 15.00 nasz wspaniały Francuz, Bertrand Bellet opowiedział o tym, jak Tolkien zapisywał łacinę pismem tengwar. Przy okazji mogliśmy sobie przypomnieć mnóstwo ważnych informacji na temat łaciny. Bertand to wielki erudyta - znawca tematyki klasycznej, liturgii katolickiej i twórczości Tolkiena. Oczywiście łaciński zapis tengwarem to u Tolkiena przede wszystkim zapis katolickich modlitw i fragmentów Mszy św. Z zapisu tengwarowego wynika też, że Tolkien wymawiał łacinę na modłę lingwistów klasycznych jego czasu, a nie tak, jak łacinę z włoska czytano w Kościele w 1 poł. XX w.

O godz. 16.00 nasza przyjaciółka ze Szwajcarii, Valeria Barouch, wygłosiła zaskakujący wykład o "najważniejszym słowie, jakiego używamy". Wpierw rozdała nam karteczki i poprosiła, żebyśmy zapisali słowo, które uważamy za najważniejsze. Potem zebrała karteczki do kapelusza i potem odczytała. Pojawiły się propozycje: "ja", "proszę", "i", "prawda", "uwaga" itp. Okazało się, że najważniejsze słowo to... "rzecz" (ang. thing). To uniwersalny termin, który bardzo pomaga w komunikacji (szef w biurze i jego We must talk about this thing - i od razu pracownik wie, o co chodzi). Valeria pokazała nam, jak często słowo "rzecz" występuje w glossach słownikowych, w tekstach Tolkiena. I potem omówiła znaczenie quenejskiego nat 'rzecz' (dosł. 'coś, co istnieje') oraz unat 'nie-rzecz' ('coś nierzeczywistego, nie istniejącego'). Ten wykład był bardzo inspirujący, dał do myślenia. Bo taki jest Tolkien - kiedy sięgamy głębiej, gdy dochodzimy do sedna, to okazuje się, że Tolkien jest o sprawach najważniejszych, o bycie, egzystencji, dobru i wartościach absolutnych. 

A potem mieliśmy 20 minut wolnego na Rynku (ja z Valerią odwiedziłem Kościół Mariacki, a Bertrandowi i Johannowi pokazałem ciekawe rzeczy w Sukiennicach) i w końcu dotarliśmy na dworzec autobusowy i wróciliśmy do Katowic.

W hotelu czekała nas dziś uroczysta kolacja, wino, wspaniały deser. Tutaj wyjaśnię, że koszt tej konferencji to ponad 800 zł, ale ten koszt obejmuje 3 noclegi, po 3 posiłki dziennie przez 4 dni, wszelkie bilety potrzebne między Katowicami i Krakowem, wynajęcie sali, materiały konferencyjne. Czujemy się tu bardzo zadbani i mamy poczucie, że dobrze wydaliśmy te fundusze (ja nie mieszkam w hotelu, więc płaciłem mniej).


Po kolacji pojechałem szybko do domu, żeby się odświeżyć i przebrać w mój średniowieczny strój. No i żeby zabrać ze sobą lirę Gryfinę! Albowiem po 21.00 czekał nas Krąg Poezji Elfickiej. Co to takiego? Otóż chodzi o wspaniałe wieczorne spotkanie, na które wszyscy przygotowali swoje wiersze, pieśni i tłumaczenia na języki J. R. R. Tolkiena. Wszystko było piękne, ale najbardziej zachwyciły mnie wiersze i poematy quenejskie stworzone przez Luinyelle (Luisę Rother z Niemiec). Mam wrażenie, że tak mistrzowsko językiem quenya nie operował nawet... J. R. R. Tolkien! Świetnie też zaprezentowała kilka pieśni, grając na mojej lirze (a do innej piosenki akompaniował na waltorni Orondil, czyli Łukasz Szkołuda) Rosjanka z USA, Delle Alqualondeva, czyli Erinna Brodsky (koniecznie zajrzyjcie na jej kanał YouTube). Bardzo wzruszająca była recytacja Christophera Gilsona, który swoim quenejskim wierszem uczcił zmarłego przyjaciela. Ja zaśpiewałem moją wersje lamentu Galadrieli w Szarych Przystaniach (tutaj) oraz rekonstrukcję quenejskiego wiersza, który został przez Tolkiena wygłoszony w 1958 w Rotterdamie (zobacz tutaj).

Zmęczony ale bardzo szczęśliwy wróciłem do domu około północy i teraz szybko napisałem dla Was kolejną relację. Jutro przed nami kolejny ciekawy dzień!

czwartek, 4 sierpnia 2022

Omentielva Nertëa | dzień 1.

Tak, marzenia się spełniają. Nawet takie nieuświadomione marzenia. Spotkałem ludzi, którzy, jak ja, patrzą na świat uwrażliwieni pięknem języków Tolkiena. Zakochałem się w tych językach mając 12 lat. I dopiero po 36 latach spotkałem społeczność ludzi, z którymi dzielę tę samą pasję. Nie przypuszczałem, że da mi to tyle radości i szczęścia. A to dopiero pierwszy dzień!

Czym jest Omentielva? Quenejski termin omentië określa 'spotkanie'. Znacie to słowo z pozdrowienia Elen síla lumenn' omentielvo! we Władcy Pierścieni. Na Omentielva 'naszym Spotkaniu', czyli na Międzynarodowej Konferencji Języków J. R. R. Tolkiena, co dwa lata w różnych krajach badacze i lingwiści tolkienowscy z różnych stron świata spotykają się by dzielić z innymi swoje zamiłowanie, żeby dyskutować i bawić się razem językami quenya i sindarin.

Na konferencję zaproszeni są wszyscy poważnie zainteresowani językami Śródziemia. Zachęca się ich do przygotowania i wygłoszenia referatu na temat dowolnego aspektu języków Tolkiena. Na program konferencji składa się słuchanie i omawianie wystąpień, ale też wspólne posiłki, a także po prostu radość z przebywania w towarzystwie podobnych do siebie nerdów. 

Tegoroczne Omentielva odbywa się w Polsce - w kolebce polskiej tolkienistyki, czyli w Katowicach, oraz na Uniwersytecie Jagiellońskim, w Collegium Maius. Zaczęliśmy dziś o godzinie 16.00 w Sali Bursztynowej Hotelu Załęże. W konferencji uczestniczy 17 osób, w tym gość honorowy, Christopher Gilson (USA), redaktor czasopisma Parma Eldalamberon. Są tu twórcy takich znanych tolkienowskich serwisów jak Eldamo, Vinyë Lambengolmor, Glaemscrafu! Są twórcy czcionek tengwarowych (Johan Winge!) i specjaliści od kaligrafii. Jest też mój polski kolega Orondil, czyli Łukasz Szkołuda, który specjalizuje się w nauczaniu języka quenya w Polsce (tutaj - polecam!). Są też artyści quenejscy. Będzie dużo poezji i pieśni! Program konferencji znajdziecie tutaj. Wpierw pomysłodawca i sekretarz spotkań, Beregond, czyli Anders Stenström (Szwecja) powitał nas, zachęcił do tego, żeby każde z nas się przedstawiło. Dostaliśmy pierwsze materiały konferencyjne, mogliśmy pogadać. Beregond zaplanował nawet niedzielny czas na Mszę świętą. W końcu to impreza tolkienowska!

O godzinie 17.00 zeszliśmy do restauracji na obiad, a potem, o 18.30 wszystko się zaczęło od mojego wystąpienia pt. "Tolkien and Poland". Opowiedziałem o polskim fandomie tolkienowskim, o Sekcji Tolkienowskiej ŚKF, która zaczęła działać już w latach 80. XX wieku, pokazałem nasze wydawnictwa. Przedstawiłem też m.in. Tolk Folk, poznańską "Pyrlandię" oraz Zlot Ennorath. Pochwaliłem się też, jako polski tolkienista, naszymi magazynami - Aiglosem i Simbelmynë. Opowiedziałem o związkach Tolkiena z Polakami, z pułkownikiem Popławskim, prof. Mroczkowskim, Marią Skibniewską, z profesorem Pełczyńskim. Pokazałem też Polskę jako kraj, w którym bardzo wcześnie, dzięki Przemysławowi Mroczkowskiemu, zaczęły się ukazywać książki Tolkiena (lata 60.). Przedstawiłem kilka anegdot dotyczących Tolkiena i jego polskich przyjaciół oraz kolegów. A potem przez pół godziny prezentowałem efekty moich badań genealogicznych, dowiodłem słuchaczom, że rodzina Tolkienów przybyła do Londynu z Gdańska, a do Gdańska z pruskiego Krzyżborka oraz Globuhnen. Pokazałem jak nazwisko Tolkien wyewoluowało od nazwy miejscowej Tollkeim. Jestem zadowolony, bo na koniec miałem kilka fajnych pytań i koleżanki oraz koledzy wyglądali na poruszonych. Bardzo im się spodobał związek nazwy Tollkeim (i Tolkien) ze słowem tolk, 'tłumacz, negocjator'.

Z kolei o 19.30 nasz kolega z Francji, wspaniały i wesoły Bertrand Bellet, zaprezentował kilka fajnych gier językowych, dzięki którym sprawdziliśmy swoją znajomość słownictwa i gramatyki quenyi i sindarinu (w kategoriach 1. geografia, 2. ludzie, 3. rośliny, 4. zwierzęta, 5. czynności musieliśmy na kartkach wypisać słowa zaczynające się na C/K, L, G, M i HL - nie było to bardzo łatwe). Wpierw jednak uczyliśmy się chóralnie śpiewać piękną pieśń Auld Lang Syne po quenejsku, czyli Yalúmë. Ależ to było piękne! 

Po pierwszym dniu mam taką refleksję: jeżeli ktoś poznaje Tolkiena od strony lingwistycznej, to dotyka fundamentów jego świata i bliższe są mu od razu kwestie filozoficzne, metafizyczne. Nie ma tu miejsca na niemądre postępowe interpretacje - lingwiści tolkienowscy znają świat Profesora od podszewki i eksplorują go z wielkim znawstwem i szacunkiem. Bo poznawanie języków Tolkiena to zadanie dla wytrwałych i dociekliwych. Nie dla przelotnych gości, których dziś zainteresuje serial Amazona, a jutro inna błyskotka.

Jutro rano jedziemy autobusem do Krakowa do Collegium Maius. Zapowiadają się bardzo ciekawe wykłady. Czeka nas też uroczysta wieczerza, a potem Krąg Poetów Elfickich! Będę zdawał relację i porobię dla Was zdjęcia.

Do jutra!

środa, 3 sierpnia 2022

Raport z tolkniętych działań w sierpniu 2022

​Szanowni a Drodzy!

Jutro w Katowicach, a pojutrze w Krakowie na UJ (potem zaś dalej w Katowicach) odbywać się będzie IX Międzynarodowa Konferencja Lingwistyki Tolkienowskiej. Zobaczcie jaki program:

http://www.omentielva.com/programme.htm

Jak będziecie mieli jutro czkawkę, to dlatego, że będę opowiadał o polskim fandomie, naszej pracy, czasopismach, klubach, książkach, o pracy Marka, o wspaniałych tłumaczeniach Agnieszki, Pauliny i Cezarego (razem z Marią). Opowiem też o przyjaźni Profesora i Mroczkowskiego (wiecie, że mam teksty wszystkich listów Tolkiena do Prof. Mroczkowskiego? - przyjaźnię się z jego córkami, mam wgląd do rodzinnego archiwum):

http://tolkniety.blogspot.com/2020/03/tolkien-and-mroczkowski.html
http://tolkniety.blogspot.com/2020/04/j-r-r-tolkiens-letter-to-miss-maria.html

Będę też mówił o tym, jak prapradziadek JRRT przybył do Londynu (przez Amsterdam) z Gdańska, a także o tym, jak Tolkienowie przybyli do Gdańska z Królestwa Prus, z Krzyżborka. Pokażę też odkryty przeze mnie list Tolkiena o jego pochodzeniu i herb Tolkiena z Bodleian:


W niedzielę będę miał typowo lingwistyczny wykład. A potem lingwiści mają do mnie wpaść na kawkę i ciasto :D
​Dzieje się :D​

Z tolkienowskim pozdrowieniem!​

Gal
 

A to jeden z cudnych owoców mojej siódmej już wizyty w Tajnym Archiwum Państwowym w Berlinie. Odkryłem dwie XVI-wieczne mapy Krzyżborka Tolkienów! Mam też masę nowych cudownych dokumentów, które wyjaśniają mi, jak wyglądało życie przodków Profesora - Prusów z Tollkeim i Globuhnen. Pozwiedzałem też Łużyce, mieszkałem w zamku w Drehna, pływałem po Błotach czyli Spreewaldzie. Naładowałem akumulatorki. Pozdrawiam Was serdecznie!


To jest prawdziwa rewelacja! Odkryłem raport dotyczący wojskowości państwa zakonnego z 1519, a w nim wiele opisów Globuhnen i Tollkeim. Tutaj nasza wieś, w 1519 nazywająca się Glaubunckem (inaczej Glabunikaim) oraz wolny Prus Casper Kungell (Kongehl, przodek barokowego poety Michaela Kongehla) oraz poprzednik Tolkienów na sołtysich radłach, Paul Katta (vel Kot vel Katten, czyli po prusku 'kot') oraz chłopi Jacob, Jorg Littau, Sonicke i Peter)