poniedziałek, 31 października 2016

Kościół jest jak drzewo...

Bo jeżeli zaczyn jest święty, to i ciasto, a jeżeli korzeń jest święty,
to gałęzie również. Jeśli zaś niektóre gałęzie zostały odcięte,
a ty, będąc dziczką oliwną, zostałeś wszczepiony w ich miejsce
i korzystasz z obfitości oliwnego korzenia,
nie wynoś się ponad inne gałęzie (...)
Rz 11,16-17


Drzewo to najdoskonalsza roślina. Drzewo też jest piękną alegorią. Drzewa inspirują, co jest widoczne na wielu kartach najwspanialszych opowieści Tolkiena. Chciałbym napisać dziś o mniej znanym porównaniu do drzewa, które znajdziemy w listach Tolkiena. Chodzi o porównanie Kościoła Katolickiego do drzewa. Po raz pierwszy takie porównanie zrobił święty Cyprian, biskup Kartaginy i pierwszy męczennik afrykański z III w.: 
Jak wiele promieni ma słońce a jedno tylko jest światło; jak wiele gałęzi ma drzewo, a jeden tylko jest pień, osadzony na silnym korzeniu; i jak z jednego źródła bardzo wiele wypływa strumieni, i te dla obfitości wydobywającej się wody zdają się liczebnie pomnażać, to przecież jedność ich zachowuje się w początku. Pochwyć promień słońca od ciała jego: jedność światła nie da się rozdzielić. Odłam od drzewa gałąź, a odłamana nie puści korzenia. Oddziel od źródła strumień, oddzielony wyschnie. Tak i Kościół, napełniony światłością Pana, rozwodzi swe promienie po całym świecie, jedno atoli jest tylko światło, które wszędzie się rozlewa a jedno ciało jego się nie rozdziela. Rozpościera bujnie gałęzie po całej ziemi, wypływające obficie strumienie szeroko rozlewa; jedna atoli jest głowa, jeden początek, jedna matka bogata w następstwa płodności swojej. Z jej płodu się rodzimy, karmimy jej mlekiem, jej duchem się ożywiamy. 
Do tego porównania odwołał się w swojej Apologia pro vita sua błogosławiony Kardynał Newman. Książkę Newmana na pewno znał Profesor Tolkien, wychowany religijnie pod okiem ojców oratorianów z newmanowskiego Oratorium Birmingham. Zapewne stąd porównanie Kościoła Katolickiego do drzewa w jego liście nr 306:
Brak jest podobieństw między "ziarnem gorczycy" i w pełni wyrośniętym drzewem. Dla żyjących w czasach jego rozrastania się najważniejsze jest Drzewo, albowiem historia czegoś co żyje, stanowi część jego egzystencji, a historia tego co boskie, jest święta. Mędrcy mogą wiedzieć, że powstało ono z nasienia, lecz próby wykopania ziarna są bezcelowe, ponieważ ono już nie istnieje, a jego właściwości i moc znajdują się teraz w Drzewie. Doskonale: lecz w gospodarce leśnej zarządcy, opiekunowie Drzewa, muszą o nie dbać zgodnie z posiadaną wiedzą, przycinać je, usuwać narośla oraz pasożyty i tak dalej. (Z drżeniem, świadomi, jak mała jest ich wiedza o wzrastaniu!). Jeżeli jednak opęta ich pragnienie do powrotu do nasienia lub nawet do pierwszej młodości rośliny, która była (jak to sobie wyobrażają) ładna i niedotknięta złem, z pewnością wyrządzą jej krzywdę. 
Alegoria Drzewa (jeszcze jedno drzewo Tolkiena - ta piękna roślina miała wielki wpływ na wyobraźnię Profesora), a jednocześnie wykład Tolkiena na temat niebezpieczeństw dotyczących powracania do tzw. "pierwotnego chrześcijaństwa". Warto tu dodać jeszcze inne słowa z tego samego listu: 
"Protestanci" szukają w przeszłości "prostoty" i bezpośredniości - co oczywiście jest chybione i właściwie bezcelowe, chociaż wynika z raczej dobrych, a przynajmniej zrozumiałych pobudek. Chybione, ponieważ "pierwotne chrześcijaństwo" jest i mimo wszelkich "poszukiwań" zawsze pozostanie w dużej mierze nieznane; ponieważ "pierwotność" nie stanowi gwarancji wartości, a raczej jest i była w pewnym stopniu odbiciem ignorancji. Poważne nadużycia były elementem chrześcijańskiego "liturgicznego" zachowania zarówno u jego zarania, jak i obecnie. (Wystarczająco dowodzą tego ostre ograniczenia nałożone przez św. Pawła na zachowanie eucharystyczne). Tym bardziej, że zgodnie z intencją Naszego Pana "mój Kościół" nie miał być statyczny czy też trwać w stanie wiecznego dzieciństwa, lecz miał stanowić żywy organizm (porównany do rośliny), który rozwija się i zmienia zewnętrznie poprzez wzajemne oddziaływanie przekazanego mu boskiego życia i historii - szczególnych uwarunkowań świata, w którym został osadzony.
Mówiąc o "protestantach" miał Tolkien na myśli raczej katolickich reformatorów z czasów Vaticanum II niż bezpośrednio wyznawców Chrystusa ze Wspólnot ewangelickich. 

Tolknięta modlitwa

Taka tolknięta modlitwa znaleziona na naszym forum Elendilich. Podoba mi się:
Boże, pozwól mi być takim, jak Sam.
Daj serce proste, do którego wrogowie wstępu nie mają. Którego czym kupić nie mają.
Daj pogodę ducha, dziecięcą chęć zobaczenia elfów i spełnienie marzeń o bohaterskim eposie.
Daj wierność i siłę, i wiarę, by nie zwątpić w sens ofiary.
Daj, bym umiał odrzucić, co zbędne, a zachować przy sercu skarby.
Pozwól, kiedy nie można nieść ciężaru za kogoś, żebym poniósł jego.
Jeśli to Twoja wola, ocal od ognia Orodruiny.
Daj długie życie, miłość bliskich i poważanie wśród ludzi.
A u kresu dni zabierz mnie z Szarej Przystani za morze, żeby i dla mnie szara zasłona deszczu przemieniła się w srebrne szkło.


piątek, 28 października 2016

42/52 Harry Campbell, Campbell's Weather Compendium

Bardzo angielskie dziełko - bo dziełko o pogodzie, ulubionym temacie angielskich konwersacji. Bogata, zabawna, pełna ciekawych informacji książeczka. Fakty pogodowe, pogodowe historyjki, a także zgadywanki i quizy. Książka na każdą porę roku, bo mówiąca o zmianach w sferze powietrznej na przeciągu roku. Czyli znowu coś, co dopełnia moją tegoroczną misję - znaleźć książki, które dadzą mi więcej wiedzy o zmianach w przyrodzie na przestrzeni 365 dni roku.

Za mało mamy takich książek w Polsce.

41/52 Charles Williams, Wojna w niebie

Ale się ucieszyłem, gdy dotarła do mnie wieść, że w końcu Charles Williams doczekał się polskiego tłumaczenia! I to Wojna w niebie, którą poznałem lata temu jako angielskiego e-booka. Niezastąpione wydawnictwo Esprit, które popularyzuje dziś dorobek C. S. Lewisa. A więc Williams pojawia się w Polsce w towarzystwie swojego znakomitego przyjaciela. 

To bardzo ciekawa powieść. Mógłbym takie czytać na okrągło. Thriller metafizyczny z przesłaniem chrześcijańskim. Mówi się, że mroczny opis środowiska angielskich okultystów to owoc doświadczeń Charlesa Williamsa z członkostwem w odłamie Złotego Brzasku. Mamy tajemnicze morderstwo, mamy opis anglikańskiego życia parafialnego, mamy katolickiego arystokratę z Londynu, detektywów, a wszystko w związku ze znalezieniem Świętego Graala. Jeden z niezapomnianych momentów Wojny w niebie to opis Mszy, który ma taką głębię, jest tak mocny...

Williams to świetna lektura na jesienne wieczory, gdy wyobraźnia lepiej działa. A ja mam szczerą nadzieję, że moje ulubione wydawnictwo przygotuje kolejne tłumaczenia książek tego mniej znanego Inklinga. Czekam na Wigilię Wszystkich Świętych!

40/52 Mark Walker, Annus Horribilis

Mnóstwo zabawy, dużo pożytecznej wiedzy i nostalgia za dawnymi laty, gdy uczyłem się łaciny w liceum. Kupiłem tę fajną książeczkę w rzymskiej Vindolandzie przy Murze Hadriana w Brytanii. Mark Walker jest angielskim rzecznikiem i popularyzatorem łaciny. W tej pracy możemy przypomnieć sobie historię języka Rzymian i języka Kościoła Rzymskiego, możemy poznać poprawną wymowę łaciny klasycznej i kościelnej (to jest dla mnie naprawdę zaskakujący kawałek książki - okazuje się, że w szkole uczyliśmy się raczej wymowy kościelnej, nie klasycznej), a także poznać genezę, znaczenie i ciekawe skojarzenia związane z łacińskimi sentencjami. Jest świetny rozdział o łacińskich akronimach i skrótach (taka wiedza przydaje się przy czytaniu inskrypcji w kościołach albo na zabytkowych ruinach), jest rozdział o tym, jak funkcjonuje łaciński kalendarz, o cyfrach, o łacinie ogrodników. W końcu zaskakujący - jak na angielską książkę - cały ciąg rozdziałów poświęconych katolickim hymnom, modlitwom, pieśniom po łacinie, a także napisom, które możemy znaleźć w świątyniach.

Książka napisana żywym językiem, dowcipna i inteligentna. Warto uczyć się łaciny!

39/52 Zapatrzenie. Rozmowy ze Stefanem Swieżawskim

Z sentymentem wracam do myśli profesora Swieżawskiego, którym się trochę zaczytywałem w czasach późnego liceum. Poznawałem jego wizję tomizmu (i do dziś mam jej ślad w duszy), a podczas naszych wyjazdów do Taizé brat Marek przekazał nam kiedyś rozmowę z profesorem na temat Soboru Watykańskiego II oraz wizji Kościoła, która była bliska Swieżawskiemu. Pożyczyłem sobie tę książkę z Biblioteki Śląskiej. Przeczytałem z zaciekawieniem (interesujące dla mnie było między innymi przyznanie się profesora do fascynacji teozofią w czasach jego młodości!), ale też zdałem sobie sprawę, jak jednak inaczej myślę o Kościele. Dla mnie autorytetem w tej dziedzinie jest od wielu lat Joseph Ratzinger, czyli nasz papież Benedykt XVI - a konkretnie takie prace, jak Duch liturgii. Tymczasem nadzieje profesora Swieżawskiego chyba się nie spełniają. Kościół, który był chyba dla niego inspiracją - Kościół na Zachodzie - nie wydaje spodziewanych owoców... Coraz mniej powołań, coraz więcej zamkniętych świątyń. Tymczasem w Polsce żyje i dobrze się ma nasz tradycyjny katolicyzm parafialny (Swieżawski w jednej z rozmów wyrażał nadzieję, że parafialny katolicyzm, który był według niego przeszkodą w modernizacji polskiego Kościoła, z czasem zaniknie). Ciekawa lektura, ale nie będzie miała dla mnie już takiego znaczenia, jak czytanie profesora Swieżawskiego we wczesnej młodości.

środa, 12 października 2016

Dziewczyna z pociągu (film)

Poznałem złe recenzje, ale kolejny raz się przekonałem, że są gusta i gusta. Nie znałem książki, więc nie znałem odpowiedzi na zagadki i film utrzymał mnie w napięciu do samego końca. Do tego świetna muzyka mistrza Elfmana, rewelacyjne zdjęcia, lubiani, a nie wyeksploatowani aktorzy, tematyka na czasie (tematyka zdrady w dobie komórki i Facebooka - ważna sprawa, o której warto mówić), cudowne światło, kolory, piękne domy (urządzone w 100% pod mój gust) i piękne, zmysłowe kobiet.


38/52 Jan Dąbrowski Polska przed trzema tysiącami lat

Moja ulubiona seria archeologiczna. Ze względu na narastające w moim sercu zamiłowanie w italskich, kentumowych Wenetach, których Zbigniew Gołąb identyfikuje z nosicielami kultury łużyckiej, bardzo chciałem poznać tę książkę. I znowu pomocna okazała się Biblioteka Śląska. 

Nie jest to jakiś wybitnie opasły tom, ale książka napisana jest prostym (może niekiedy zbyt prostym) językiem, ma świetny materiał ilustracyjny, jest pracą typu "życie codzienne na ziemiach polskich w okresie...". Prezentuje historię badania kultury łużyckiej, jej charakterystykę, podział na grupy kulturowe, pokazuje poprzedników i następców tej kultury, wpisuje ją też w szerszy kontekst kultur pól popielnicowych, które funkcjonowały w naszej części Europy wtedy, gdy na Peloponezie rozwijała się kultura mykeńska. Zaskoczenie? Myślałem, że "łużyczanie" żyli sielsko i spokojnie, a tu kanibalizm, przepracowane kobiety, wielka śmiertelność dzieci, zajechane pracą zwierzęta, dziwne praktyki magiczne...

Brakuje mi w tej książce opisu teorii dotyczących identyfikacji etnicznej, językowej. Niestety nasze ziemie są słabo przebadane pod względem genetycznym... Ale cieszę się, że książkę poznałem. Od teraz zupełnie inaczej spoglądam na Górę Św. Doroty, którą widzę każdego dnia z moich północnych okien - na szczycie tej góry znajduje się łużyckie grodzisko o charakterze kultowym. Szkoda, że pan Dąbrowski nie opisał go jednak w swojej książce...

Tolkien i poprawność polityczna


Moja Ursula

Literacki główny nurt posłał jej twórczość na margines i wtedy ona przemieniła po prostu główny nurt... Chyba szykują się jakieś wielkie nagrody dla Ursuli - myślę nawet o Noblu. Pisze się bowiem o niej coraz więcej. Ursula Le Guin to świetny pisarz, ale dziś przede wszystkim jedna z ikon współczesnego feminizmu, lewicy amerykańskiej, pacyfizmu. Żydówka, która wybrała taoizm.


A ja? Dlaczego tak się nią zachwycam? Ja - katol i konserwa? Bo przez jej literaturę mogę lepiej zrozumieć dobre intencje i szczerą wiarę naszych przeciwników ideologicznych. Mogę też lepiej zrozumieć wrażliwość kobiety - bo jej literatura jest wybitnie kobieca. A poza tym jej narracja jest cholernie dobra.

Polecam Wam ciekawy artykuł z New Yorkera. I zachęcam do zainteresowania się nową leguinowską publikacją Prószyńskiego - będzie to zbiór opowiadań pt. Rybak z Morza Wewnętrznego.

37/52 Jerzy Prokopiuk, Manifest Wolności

Pogoda sprzyja czytaniu. Kolejna "zdobycz" z Biblioteki Śląskiej. To taka pokusa, żeby zobaczyć nasze, chrześcijańskie sprawy okiem osoby z drugiej strony. A wiadomo - autor to (używając jego własnych słów) heretyk, okultysta, ezoteryk. Poza tym pan Prokopiuk to wybitny tłumacz - co dla mnie, początkującego w tym fachu, jest zawsze ciekawą sprawą. No i jako inklingologa interesuje mnie antropozofia, której wyznawcą i popularyzatorem był kolega Tolkiena i Lewisa, Owen Barfield. Manifest Wolności Prokopiuka to zbiór artykułów i wywiadów z najbardziej znanym polskim antropozofem i popularyzatorem okultyzmu (czy wiedzy tajemnej - jak kto woli). Znajdziemy tu szczegółowy wywód na temat tego, w co wierzy taki człowiek, jak Jerzy Prokopiuk. 

Często tak bywa, że człowiek jest twardym i surowym krytykiem jakiejś zastanej idei - i jawi się wtedy groźnie i bezkompromisowo. Ale gdy zaczyna opowiadać o tym, co jest jemu drogie, w co wierzy i do czego chciałby przekonać innych, to wtedy - wystawiwszy swoje serce na pociski - okazuje się miękki, prawie bezbronny. Idee, w które wierzy pan Prokopiuk, to często antypody mojej wiary - ale skrajności lubią się spotykać. Znajduję tam więc wiele ciekawych myśli, które sprawiają, że pewne swoje rzeczy muszę na nowo przemyśleć. Powiem szczerze, że byłem bardzo zdziwiony wielką znajomością przez Prokopiuka treści Pisma Świętego. Oczywiście on interpretuje znane teksty w duchu gnostycyzmu (który od starożytności do dziś jest ideowo największym zagrożeniem dla chrześcijaństwa). Dobrze znać argumenty gnozy, bo łatwiej je potem odnaleźć jako marne odpryski w kulturze popularnej, w bzdurach Dana Browna itd.

Czytam więc o gnozie i gnostykach. I mam pomysł, jak ich przekonać do ortodoksji. Wystarczy przyjąć, że demiurgiem świata (który jest ważną, negatywną postacią ich mitu - identyfikują oni go ze starotestamentalnym... Jahwe) jest... ludzkość.

To Człowiek miał w zamyśle Boga być "bogiem" stworzonego dla Człowieka wszechświata. Ale ludzie oddali swoje berło i koronę Uzurpatorowi, zbuntowanemu aniołowi. Bóg Jezus żeby zbawić świat, żeby w niego wejść musiał za zgodą najczystszej ludzkiej istoty, Maryi, stać się jednym z "demiurgów" i odkupił od Uzurpatora władzę nad wszechświatem za cenę Bożej krwi...

W ten sposób mamy Boga i demiurga, mamy wszechświat, który jest zepsuty ale wciąż dobry, mamy bramę dla Bożego działania, która jest ludzka prośba, modlitwa, akt serca, a pozostajemy w ortodoksji...

niedziela, 9 października 2016

Antygona w Katowicach


Byliśmy dziś z Ewą w Teatrze Śląskim na Antygonie w Nowym Jorku. Głośna sztuka Głowackiego, zamówiona pierwotnie przez teatr Arena Stage w NYC. Teraz na deskach katowickiego teatru, a dokładniej na posadzce katowickiej... loży masońskiej*. Tak! Tak zwana "Scena w Malarni" to kameralna część naszego teatru, w odrębnym budynku przy ulicy Teatralnej, nad rzeką Rawą. Katowiccy masoni nazywali się "Lożą dla światła na Wschodzie". W prasie katowickiej czytamy:
Jak wynika z tradycji, ich spotkania miały na celu doskonalenie jednostki, pracę nad wewnętrznym rozwojem człowieka i społeczeństwa, łączenie ponad podziałami - zwłaszcza religijnymi i politycznymi.
I zapewne Teatr Śląski stara się w tym duchu dobierać repertuar dla "Malarni". Był rytuał, była walka z nierównościami społecznymi, był trup... Sztuka fajnie zagrana, skromna scenografia i ciekawa gra świateł, dobrze wybrana muzyka. Nabrałem apetytu na obejrzenie prawdziwej Antygony na tej kameralnej scenie.
_________________

Do sali wchodzi się z klatki schodowej przez drzwi, które wyglądają jak drzwi do zwykłego mieszkania. Myślę, że wiele osób w przeszłości było zaskoczonych po przejściu przez nie do obszernej, zaciemnionej przestrzeni. Obowiązkowa marmurowa szachownica na posadzce. Kolejnym śladem dawnego zastosowania jest też chyba liczba pilastrów na ścianach - po każdej stronie jest ich siedem (liczba "planet", dni tygodnia itd.).

piątek, 7 października 2016

Ensemble Peregrina w Katowicach

Dziś przeżyłem coś wyjątkowego. Właściwie o mało mi ta okazja nie przeszła koło nosa. Ale dzięki Facebookowi popołudniową porą dowiedziałem się o interesującym wydarzeniu. Napisała do mnie moja znajoma, wybitna wokalistka i muzykolog, Agnieszka Budzińska-Bennett: Czy wybieram się dziś wieczorem na koncert jej Ensemble Peregrina? O, rety! Peregrina w Katowicach? I do tego w Muzeum Śląskim?


Dziś miałem okazję spotkać Agnieszkę po raz pierwszy na żywo i porozmawiać. A przede wszystkim poznać lepiej jej niezwykły, międzynarodowy zespół muzyki dawnej, który ma swój dom w Bazylei - Ensemble Peregrina. Koncert pt. "Silesia Christiana" był częścią obchodów 1050-lecia Chrztu Polski, organizowanych przez Muzeum Śląskie (towarzyszyła mu premiera filmu "Chrzest sztuką obrazowany", który był wyświetlany na wielkiej ścianie sali koncertowej tuż przed występem Peregriny oraz wykład prof. Żmudzkiego pt. "Jak zaczęła się Polska").

Agnieszka ze swoim zespołem przygotowała koncert, na który składały się średniowieczne utwory polskie, niemieckie i czeskie z wieków XI-XVI. Całość podzielona była na trzy części - jedna poświęcona św. Wojciechowi, druga czterem wspomożycielkom (św. Dorocie, św. Małgorzacie, św. Katarzynie i św. Barbarze), a ostatnia Matce Bożej i Narodzeniu Pana Jezusa. Muzeum stworzyło okazję dla takiego koncertu po raz pierwszy w swojej historii. Zaadoptowano dużą salę wystawową, która - jak się okazało - ma całkiem dobrą akustykę. Pojawiła się katowicka śmietanka towarzyska i prawie wszystkie miejsca były zajęte. Lekki półmrok, na ścianie wyświetlone piękne zdjęcie z jednej ze śląskich świątyń...

Muzyka była cudowna. Cztery wokalistki śpiewały albo a capella, albo z towarzyszeniem instrumentu smyczkowego, który nazywa się fidel. To było bardzo dobre wykonanie. Muzyka ludzka złączyła się w mistyczny sposób z muzyką boską, muzyką sfer. Naprawdę dało się to odczuć, naprawdę można było rozpoznać tu złote proporcje piękna. Dusza odpływała to w głębie, to na wielkie wysokości. Była to prawdziwa uczta dla miłośnika sztuki, wielbiciela średniowiecza i pasjonata Śląska. A jeszcze większą przyjemnością była możliwość wyściskania Agnieszki, posłużenia jej rycerskim ramieniem i wypicia toastu za jej sztukę.

Agnieszka i panie z Peregriny (razem z panem grającym na fideli) - gratias ago!

36/52 David V. Barrett, Secret Religions

Wypatrzyłem ją w ulubionej londyńskiej księgarence w South Kensington. Nie zawiodłem się. Jest to bardzo bogate kompendium na temat wszelkich dziwnych ruchów religijnych i pseudofilozofii, które władają umysłami wielu ludzi w epoce kwarków. Teozofia, antropozofia, raelianie, grupy holistyczne, współcześni okultyści, sataniści, neopoganie, scjentologia... Mnóstwo, mnóstwo dat, nazwisk, faktów, ciekawych zależności, przepływu osób z jednych ruchów religijnych do drugich. To jest właśnie ciekawe - oto na przykład teozof i być może członek brytyjskiego kręgu czarnych magów O.T.O., Rudolf Steiner, zakłada zupełnie nowy ruch - antropozofię. Oto Hubbard wpierw wpada w okultystyczne kręgi, by w końcu założyć swoją scjentologię. 

W naszych światłych czasach, w wielkich miastach, żyją czarownice i magowie. Tkają swoje czarne zaklęcia, próbują zmieniać nasz świat swoją wolą i z pomocą ciemnych sił. Dobrze o tym wiedzieć.

35/52 Ch. Björk, L. Anderson, Rok z Linneą

Kolejna moja próba znalezienia jakiejś fajnej książki o dorocznych zmianach w przyrodzie. Tym razem próba zakończyła się sukcesem! Szwedzka książka polecona mi na Facebooku przez przyjaciół, którzy mają dzieciaki zainteresowane przyrodą. Wprawdzie czekałem na książkę ponad miesiąc (bo Matras mi ją wpierw obiecał, a potem musiał zwrócić pieniądze - znalazłem ją dopiero w dobrej cenie na Allegro). Nie jest to obszerna pozycja (ok. 60 stron), ale zachwyca szatą graficzną i treścią. Każdy miesiąc to opis tego, co się aktualnie dzieje w przyrodzie, jakie ptaki i inne zwierzaki możemy spotkać, jak mądrze o danej porze bawić się z dziećmi. Np. w październiku poznajemy proces biologiczny, który powoduje, że liście zmieniają kolor i w końcu opadają, poznajemy tajemnice życia gołębia miejskiego, dowiadujemy się, co robią zwierzęta w mieście, a z dzieckiem możemy zrobić piękną koronę z liści, która przypomina mi koronę Thingola z poetyckiego opisu J.R.R. Tolkiena. Zdecydowanie piękna, pożyteczna książka, która zachwyci dziecko, ale da dużo radości również dorosłemu!

34/52 Maria Kownacka Razem ze słonkiem - złota jesień

Tyle poważnych lektur, a tu nagle książeczka dla dzieci? Ta lektura to element moich poszukiwań książki, która opowiadałaby o zmianach w przyrodzie, które każdego tygodnia mówią o upływającym czasie i o corocznym cyklu. Razem ze słonkiem to była jedna z moich pierwszych książek - a właściwie cyklu książek. Nauczyłem się czytać w wieku czterech lat między innymi dzięki Marii Kownackiej, dzięki temu, że moja mama pracowała jako wychowawca przedszkolny i tego typu piękne publikacje zawsze były obecne w moim domu. Jako dorosły człowiek, który ciągle uczy się dostrzegać piękno świata i odnajdywać Logos, który wszystko przenika, marzę o takiej jak ta książce, ale która byłaby napisana z myślą o dorosłych. Czego szukać? Kalendarza rolniczego? Poradnika dla posiadacza ogrodu? Nie - chcę znaleźć pracę, która zwróci zwykłemu dorosłemu uwagę na zmiany w przyrodzie - czy na wsi, czy w mieście. Możecie mi coś doradzić?

Fajnie było wrócić do tych pięknych ilustracji (Zbigniewa Rychlickiego i Jerzego Heintze), do lat dziecinnych, do klimatu dawnego przedszkola i szkoły podstawowej. A jednak po tylu latach książka jest już tylko książeczką dla dzieci. Szukam jednak czegoś bardziej wyrafinowanego...

33/52: Ryszard Kaczmarek Polacy w armii kajzera

Kolejna książka pożyczona ze wspaniałej kolekcji Biblioteki Śląskiej. I niezwykła lektura. Wyczerpująca, przystępnie napisana, opatrzona ciekawymi fotografiami, mapami i tabelami książka o tym mniej znanym fragmencie historii Polaków. Bardzo pouczająca lektura - takiej książki jeszcze u nas nie było!

Dla Anglików "Wielka Wojna", a dla nas tylko I wojna świadoma. Choć i dla Polaków była to hekatomba, choć na frontach tamtej wojny zginęło zapewne około pół miliona naszych rodaków, to jednak jest to temat rzadko poruszany, bo przecież aż trzy miliony młodych chłopaków o polskiej przynależności narodowej walczyły w obcych armiach. Historyk Ryszard Kaczmarek (który wcześniej napisał książkę o udziale Polaków w armii niemieckiej podczas II wojny światowej) przedstawia nam imponujące dzieło, które rozjaśnia szczegóły życia, przebieg działań bojowych, życiorysy pojedynczych żołnierzy, którzy pochodzili ze znajdujących się w Cesarstwie Niemieckim części dawnej Polski. Dla mnie książka była szczególnie ciekawa dlatego, że dotyczy też naszych górnośląskich pradziadków (choć akurat moi górnośląscy pradziadkowie byli w czasie I wojny zwolnieni od służby na froncie - jeden jako górnik, a drugi jako hutnik byli niezbędni w niemieckim przemyśle; jedyny walczący wtedy znany mi krewny to Jan Dziopek z Przemyśla, który walczył z Rosjanami w armii Franciszka Józefa i dostał się szybko do niewoli pod Gorlicami).

Czytałem z wypiekami. Książka napisana jest żywym językiem, a jednocześnie to bardzo fachowa praca historyczna. Polecam!  

niedziela, 2 października 2016

Owce, węże i gołębie

"Oto ja was posyłam jak owce między wilki. Bądźcie więc roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie" (Jezus w Mt 10,16)

Bezbronne owce, sprytne węże, czyste białe gołębie...