środa, 4 marca 2015

12/52
J.R.R. Tolkien, O baśniach

Na początku Stwórca dał istnienie człowiekowi i stworzył go twórcą - na Swoje podobieństwo. Człowiek jest zatem wtór-stwórcą, subkreatorem, a jednym z jego najważniejszych powołań jest tworzenie sztuki. W ten sposób człowiek odpowiada na dar i upodabnia się do swojego Ojca.

Ludzka inwencja jest wielką tajemnicą. Wcielony umysł, język i opowieść liczą sobie w naszym świecie tyle samo lat. Fantazja to naturalny aspekt ludzkich działań.

Spośród wszystkich dziedzin ludzkiej "wtór-stwórczości", ludzkiej twórczości najbardziej boska jest literatura i poezja, bo jej materią jest słowo i ludzka wyobraźnia. Nie ograniczają jej ramy obrazu, krawędzie rzeźby, linie notacji muzycznych. A w dziedzinie literatury i poezji najszlachetniejsze jest tworzenie opowieści fantastycznych, kreacja nowych wszechświatów, tworzenie mitów i baśni. Jest to niezwykły kunszt, który czyni dziwne rzeczy ze światem, łącząc na nowy sposób rzeczowniki z czasownikami. W ten sposób człowiek tworzy i eksploruje Krainę Wyobraźni, Królestwo Czarów, Niebezpieczne Królestwo - Faërie. Nie sposób go pochwycić w sieć słów - można go za to doświadczyć. I żadne zaklęcie w Królestwie Czarów nie ma większej mocy niż przymiotnik, który jest tak stymulujący dla ludzkiego umysłu... Oczywiście mitologia i baśń mogą być skażone i chore, jak każdy twór upadłego człowieka. Ale prawdą jest, że ludzka inwencja i ludzka fantazja te dary Stwórcy - mogą tchnąć życie w najbardziej fantastyczne wizje. Na tym polega dobra literatura i prawdziwa sztuka. I pamiętajmy - baśnie i mity to opowieści dla człowieka w każdym wieku, a nie tylko dla dzieci! Bo baśnie i mity oferują nam fantazję, uzdrowienie, ucieczkę i pociechę, a więc wszystko to, co jest bardziej potrzebne dorosłym niż dzieciom.

Najciekawsze mity i baśnie opowiadają o odwiedzinach człowieka w Niebezpiecznym Królestwie. Zaspokajają one naszą pierwotną potrzebę zbadania głębin czasu i przestrzeni oraz potrzebę poczucia wspólnoty z pozostałymi żywymi stworzeniami. Cechą tych opowieści jest wytworzenie wrażenia fascynującej obcości i dziwności. Jest to wielka sztuka, bo bardzo bardzo trudno jest stworzyć w fantazji coś nowego, co cechuje wewnętrzna spójność, która jest znamieniem rzeczywistości.

Mniejszą siłę mają opowieści, które tylko wykorzystują fantazję dla celów satyry, dydaktyki bajek, opisu marzeń sennych w opowieściach onirycznych. W prawdziwym micie i baśni ważne jest to, żeby w naszym umyśle zaistniała imitacja prawdy, żeby walor artystyczny tej opowieści, jej spójność i piękno tworzyły efekt "zawieszenia niewiary". I żeby posiadały spójny, przekonujący system etyczny, który przystaje do systemu etycznego, ważnego dla twórcy.

Być może w wyniku upadku człowieka boska religia i ludzka mitologia/fantastyczność rozdzieliły się, a teraz powoli, na ślepo, przez labirynt błędów i zamieszanie zdążają do ponownego zjednoczenia. Fantazja nie jest bowiem jakimś niepotrzebnym dodatkiem do naszej osobowości. Ona pomaga nam w leczeniu relacji z Bogiem, odnawianiu naszego związku z prawdą, jest ucieczką, gdy życie staje się zbyt ciężkie i pocieszeniem, gdy daje nam siłę do powrotu do rzeczywistości i stawienia czoła złym okolicznościom.

W konkluzji wykładu okazuje się, że nasze fantazje literackie mogą być małymi ewangeliami, "dobrymi nowinami". Że mają znaczenie z punktu widzenia Wielkiej Dobrej Nowiny, którą jest historia zbawienia wszystkich ludzi przez Jezusa Chrystusa, naszego Boga. Ewangelia ich nie znosi, ale uświęca wszędzie tam, gdzie nasze fantazje mają dobre zakończenie. W ten sposób Tolkien w swojej książce O baśniach wpisuje naszą inwencję w plan zbawienia i tworzy piękną teologię dzieła literackiego.

Książka jest cieniutka, a jest jak głęboka studnia, z której można czerpać garściami. Daje prawdziwe pocieszenie i pomaga nam uwierzyć, że nasza sztuka ma wielkie znaczenie z punktu widzenia spraw ostatecznych. Czytam ją od lat i ciągle coś nowego odkrywam.

Lubię w tej książce takie złote dygresje - tak bardzo typowe dla Tolkiena. Na str. 13 pisze, że w Anglii w sztuce wciąż powraca miłość do delikatności i finezji, a wyobraźnia kieruje się ku temu, co filigranowe i drobne. Na str. 14 nawiązuje do teorii Nansena, że nazwa Brazylii pokrewna jest celtyckiej krainie nieśmiertelnych Hy Breassail. Na str. 25 Tolkien pisze, że i dla poznawania opowieści fantastycznych, i dla języka o wiele ważniejsze są ich możliwości i ich istota, a nie dzieje. Najciekawsze nie jest to, jak dana opowieść powstała, ale to, jakie znaczenie może mieć dla nas dzisiaj. Na str. 65 czytamy, że surowość i brzydota współczesnego życia europejskiego jest oznaką biologicznej niższości, skarlałej bądź niewłaściwej reakcji na środowisko.

Mój egzemplarz książki Tolkiena jest perłą kolekcji. Ma obwolutę wyhaftowaną przez Asię "Adaneth" Drzewowską: jest tam Drzewo Opowieści wg rysunku Tolkiena i inskrypcja: 
»I lifted up the branches of green trees to receive the clouds and some sang to Ilúvatar amid the wind and the rain.«
Jest też dedykacja od pana Jakuba Z. Lichańskiego, w której jest mowa o wspólnej miłości do dzieł J.R.R. Tolkiena.

11/52
Thomas Merton, Życie w listach

Thomas Merton mocno inspiruje moje chrześcijaństwo. Jego książka Nikt nie jest samotną wyspą to mój drogowskaz obok książek Jana Pawła II, Benedykta XVI, C. S. Lewisa i G. K. Chestertona. Gdy zacząłem swoje wielkopostne spotkanie z kościołem dominikanów na Sokolskiej w Katowicach, w niedzielę przed Środą Popielcową, przed samym wejściem do kościoła spotkałem miłe panie, które sprzedawały wydawnictwa dominikańskiej oficyny wydawniczej "W drodze". I tam zobaczyłem tę cegłę! Wydana w brytyjskim stylu monumentalna praca: Thomas Merton, Życie w listach ... i fajna promocyjna cena: 25,- zł!

Merton pozostawił po sobie około dziesięć tysięcy listów! Ich wyboru i ich opracowania podjęli się William H. Shannon i Christine M. Bochen. Listy tego wielkiego myśliciela chrześcijańskiego i mistyka katolickiego, który wykraczał poza granice denominacji i tradycji religijnych, żeby spojrzeć na siebie, swoją drogę do Boga i swój katolicyzm oczami ludzi innych kultur, podzielono na rozdziały tematyczne. To bardzo wygodna metoda, bo pozwala cieszyć się tymi listami w różnych sytuacjach życiowych, przy okazji różnych przemyśleń. Mamy więc listy autobiograficzne z różnych okresów życia Mertona, mamy listy o istocie bycia mnichem i pustelnikiem, są listy Mertona jako autora książek. Ciekawa jest korespondencja tego wybitnego katolika z różnymi sławnymi pisarzami z całego świata (np. z Borysem Pasternakiem, Miłoszem, Corstésem. Bardzo lubię listy o doświadczeniu mistycznym Mertona, a trochę mniej mnie zainteresowały listy zaangażowane w walkę przeciw wojnie (bo zdaję sobie sprawę, że myśliciele antywojenni w USA byli bardzo bardzo na rękę Związkowi Radzieckiemu - widać tu dużo dobra i trochę naiwności). Bardzo ciekawe są listy poświęcone Kościołowi katolickiemu, a najbardziej mnie wciągnęły listy związane z dialogiem międzyreligijnym - można tam poznać sposób, w jaki mistyk katolicki patrzy na judaizm, islam, buddyzm, taoizm... jak odnajduje mosty łączące te wielkie tradycje. Wszystko na chwałę Bożą.

Polecam Wam książki Thomasa Mertona. Jego myśl pomaga rzucić się na głęboką wodę, w daleką i fascynującą podróż ducha.

Książka jest ładnie wydana, dobrze przetłumaczona. Uznanie dla wydawnictwa "W drodze".

10/52
Lawrence Wright, Droga do wyzwolenia, scjentologia, Hollywood i pułapki wiary

Kolejna książka, która zjawiła się w mojej kolejce lektur w sposób niespodziewany. Po prostu zauważyłem ją w księgarni i od razu wiedziałem, że tę seledynową cegłę bez żadnych ilustracji i indeksu muszę przeczytać. Nagradzany dziennikarz New Yorkera i pisarz, Lawrence Wright, wziął na swój warsztat jeden z fenomenów zjawiska, które nazywamy nowymi ruchami religijnymi - scjentologię. Religia, która jest w gruncie rzeczy systemem terapeutycznym, psychologiczną hochsztaplerką, dziełem przedziwnego człowieka, który nazywał się L. Ron Hubbard.

O Hubbardzie po raz pierwszy usłyszałem, gdy stałem się nastoletnim miłośnikiem literatury science-fiction. Hubbard był wpierw pisarzem, twórcą space operas, który tworzył głównie po II wojnie światowej. Nigdy jednak nie poznałem żadnej z jego powieści. A może tego nie pamiętam? W każdym razie Hubbard nie zatrzymał się na pisarstwie. Z inspiracji uczniów demonicznego Aleistera Crowleya, który wpłynął na wiele dzisiejszych nowych religii i pseudo-religii (satanizm, wicca, teozofię, myśl Charlesa Williamsa), Hubbard stworzył swój system filozoficzny, a później religię, którą z początku nazywał dianetyką, a potem - gdy rozwinął ją w system religijny - scjentologią. Jaka jest podstawa systemu (podobnie jak innych współczesnych demonicznych kultów, których ludzkim ojcem jest ten, który sam siebie określał apokaliptyczną Bestią, Aleister Crowley)? 

Podobnie jak w każdym anty-chrześcijańskim systemie, który oddala nas od Boga, w scjentologii chodzi o to, żeby czynić swoją własną wolę. Gdy chrześcijanie (i inni sprawiedliwi) wołają do Boga: »Bądź wola Twoja!«, Hubbard (a przed nim Crowley, czarnoksiężnicy, zwodziciele, fałszywi prorocy różnych maści aż w końcu ojciec kłamstwa - sam Nieprzyjaciel) twierdzi, że człowiek może siebie zbawić, gdy podda siebie i swój świat własnej woli. 

W książce Wrighta mamy i biografię Hubbarda (dla mnie najciekawsze w niej było to wszystko, co wiązało Hubbarda ze środowiskiem crowleyowskich okultystów w USA, które przenikało się - jak wynika z książki - ze środowiskiem amerykańskich pisarzy SF, np. Heinleinem. Widać tam fascynację Hubbarda seksem rytualnym i jego wielkie ego, które doprowadziło do tego, że sam siebie określił następcą Crowleya, biblijną Bestią, która stworzy nową światową religię; awanturnicze i kłamliwe życie Hubbarda bardzo mi się skojarzyło z filmem Aviator), i opis początków i współczesności scjentologii, i losy ważnych wyznawców tej religii (np. Toma Cruise'a oraz Johna Travolty). Książka jest świetnym reportażem, opartym na tysiącach źródeł. Myślę, że książka jest kłopotliwa dla scjentologów, którzy działają wśród najbogatszych przedstawicieli elit Zachodu, szczególnie w świecie filmu (bo też Hubbard uważał, że jego religia dosięgnie większej ilości ludzi, gdy jej ikonami staną się hollywoodzcy gwiazdorzy).

W Polsce póki co nie ma żadnego kościoła scjentologicznego. Sprawdziłem - najbliższa placówka scjentologów znajduje się w czeskiej Ostrawie. Ale Polacy migrują - a na przykład w Wielkiej Brytanii scjentolodzy są bardzo aktywni (sam dostałem w metrze ich ulotkę i widziałem w Londynie jedno z centrów "kościelnych"). Warto tę książkę przeczytać, żeby zrozumieć, jak dziś rodzą się nowe religie. I jak nie dać się oskubać z pieniędzy i duszy.

Czyta się z wypiekami na twarzy. Pięćset stron niezwykłej historii. Znowu brawo dla Wydawnictwa Czarne. Polecam.