W naszym fanzinie Simbelmynë (#2 [31] - tu do ściągnięcia w PDF) nasz przyjaciel, Szymon Pindur opisał bardzo ciekawą historię znajomości Profesora Zbigniewa Pełczyńskiego z Profesorem Tolkienem. Opublikowaliśmy tam też po polsku i angielsku osobiste wspomnienie prof. Pełczyńskiego na temat jego przyjaciela.
Jak pisze Szymon Pindur, Zbigniew Pełczyński jest emerytowanym profesorem uniwersytetu oksfordzkiego, gdzie od 1953 roku wykładał filozofię polityczną. Spod jego skrzydeł wyszło wielu wpływowych polityków i liderów społecznych. Jest on niezwykle barwną postacią, a przy tym osobą bardzo zasłużoną zarówno dla Polski, jak i dla Wielkiej Brytanii. Został odznaczony między innymi Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski, a także Orderem Imperium Brytyjskiego (OBE). W czasie II wojny światowej walczył w szeregach AK. Jest weteranem Powstania Warszawskiego. Po wojnie wyemigrował do Wielkiej Brytanii, gdzie studiował na Uniwersytecie St Andrews w Szkocji, a później na uniwersytecie oksfordzkim, gdzie został wykładowcą. Oprócz pracy naukowej bardzo wiele zdziałał na polu życia publicznego, zakładając w Warszawie Fundację im. Stefana Batorego oraz Szkołę dla Młodych Liderów Społecznych i Politycznych. Jest też autorem programu Oxford Colleges Hospitality Scheme, który umożliwił wielu polskim naukowcom pobyt na uniwersytecie oksfordzkim.
Niesamowita historia jego życia opisana została w biografii: Zbigniew Pelczynski: A Life Remembered autorstwa Davida McAvoya, którą w czerwcu 2018 wydano w Polsce pod tytułem Zbigniew Pełczyński. Podarunek życia. Oto fragment książki (str. 97) na temat przyjaźni z Tolkienem:
Drugim przyjacielem Pełczyńskiego w Merton był dawny członek katedry Kolegium Pembroke, z którym chadzali na spacery po terenach uczelni. Ich przechadzki prowadziły do wejścia do Uniwersyteckiego Ogrodu Botanicznego, gdzie towarzysz za każdym razem się z nim żegnał. Pełczyński zawsze się temu dziwił. Dopiero przeczytawszy niesamowite opisy przyrody we Władcy Pierścieni, zrozumiał, dlaczego John R. R. Tolkien preferował kontemplację drzew w samotności.
Szymon Pindur pisał też w Simbelmynë: "Obecnie ponad dziewięćdziesiątletni Profesor Pełczyński, dla przyjaciół ZAP (od pierwszych liter imion i nazwiska: Zbigniew Andrzej Pełczyński), mieszka wraz ze swoim synem w starym domu w Barton-On-The-Heath w hrabstwie Oxfordshire, niedaleko Oksfordu. Mimo podeszłego wieku nadal pomaga na różne sposoby wielu młodym w rozpoczęciu kariery naukowej lub politycznej. Prowadzi też nieprzerwanie bogate życie intelektualne – pomagają mu w tym goszczący w jego niezwykłym domu asystenci. Jednym z takich asystentów Profesora miałem zaszczyt i przyjemność być przez okres jednego miesiąca. W tym czasie poznałem wiele niesamowitych faktów z jego życia i wysłuchałem wielu bardzo interesujących historii. Jedną z nich jest historia długiej znajomości Profesora Pełczyńskiego z J.R.R. Tolkienem. Byli obaj dobrymi znajomymi, członkami tych samych kolegiów (Pembroke i Merton). Profesor Tolkien bardzo lubił rozmawiać ze swoim polskim kolegą. Przebywając u ZAP-a udało mi się spisać jego wspomnienia związane z Profesorem Tolkienem, które załączam w niniejszym artykule po angielsku i po polsku".
Wspomnienie Profesora Pełczyńskiego, w którym możemy przeczytać o kolejach ich znajomości, o problemie, jaki J. R. R. Tolkien miał z przysłanymi mu z Polski Ludowej należnościami za wydane książki, o planach wysłania syna, Christophera Tolkiena za polskie złotówki na narty do Zakopanego, o Sośnie Tolkiena itd. możecie znaleźć w dostępnym za darmo numerze naszego magazynu. Tutaj jest link.
Oto treść tego wspomnienia:
MOJE WSPOMNIENIA O J. R. R. TOLKIENIE
Zbigniew Pełczyński, Profesor Pembroke College, Oksford
Moja znajomość z Profesorem Tolkienem rozpoczęła się około trymestru Michaelmas 1955 roku. Było to bodajże na obiedzie w Merton College, gdzie właśnie w tamtym czasie zacząłem wykładać filozofię polityczną, łącząc to z pracą w Balliol College. Poznaliśmy się, siedząc obok siebie podczas obiadu bądź przedstawiliśmy się sobie nawzajem później w pokoju profesorskim w czasie podwieczorku.
Bardzo się cieszyłem z tego spotkania, ponieważ już wcześniej przeczytałem Hobbita, najpierw sam, a potem czytałem go trójce moich, wówczas bardzo małych, dzieci, którym się bardzo spodobał. Tolkien okazał się żywo zainteresowany moimi polskimi korzeniami i kiedy poznaliśmy się bliżej, były one częstym tematem naszych wspólnych rozmów.
W październiku 1957 roku zostałem wykładowcą w Kolegium Pembroke, dzieląc to stanowisko z pracą w Kolegium Merton. Zaczęliśmy wtedy spotykać się regularnie przy wspólnych posiłkach. Najczęściej były to lunche w Kolegium Merton, po których Tolkien wracał jednak zaraz jak najszybciej do domu, by dotrzymać towarzystwa swojej chorej żonie, Edith. Zmieniło się to diametralnie po jej śmierci, wraz z jego odejściem na emeryturę. Merton zaoferowało mu małe mieszkanie bardzo blisko kolegium, na Merton Street, ze specjalnym wejściem od strony ogrodu Merton College, do którego Tolkien miał własny klucz. Stał się wówczas o wiele bardziej towarzyski i wszystkie swoje posiłki jadł w kolegium. Od tamtego czasu zaczęliśmy się tam bardzo często spotykać.
Z początku, o dziwo, nie miałem pojęcia o jego silnych więzach z Kolegium Pembroke przed przejściem do Merton, dopóki on sam o tym nie wspomniał. Objął tam stanowisko profesora języka staroangielskiego na katedrze „Rawlinson and Bosworth” w październiku 1925 roku. Była to jego baza naukowa aż do 1945 roku, kiedy to przeszedł do Merton, by objąć tam stanowisko profesora języka angielskiego.
Później spotykaliśmy się również od czasu do czasu w Pembroke, zwłaszcza przy okazji uroczystych obiadów kolegialnych, na które zapraszano go jako byłego wykładowcę tegoż kolegium.
Musiało minąć wiele czasu, zanim zdołałem zebrać się na odwagę, by zapytać go, dlaczego po dwudziestu latach zmienił kolegium. Uśmiechnął się tylko i powiedział, że były dwie przyczyny: akademicka i osobista. Po pierwsze, zmęczyło go zanadto wykładanie i uczenie studentów staroangielskiego i bardzo chciał poszerzyć zakres swojego nauczania. Po drugie, dość tajemniczo i z uśmiechem dodał: „Prawdę mówiąc, doszczętnie zmęczyłem się byciem wykładowcą w Pembroke.
Było to bardzo małe, skostniałe i dość przeciętne stanowisko – całkowite przeciwieństwo Merton”.
Tolkien zadawał się najbardziej nie lubić tam H. L. Drake’a – starszego tutora oraz L.E. Salta – kwestora. Obaj byli starymi kawalerami mieszkającymi w kolegium. Ówczesny szef kolegium, wielebny Frederick Holmes Dudden (pełniący to stanowisko w latach 1918–1955), był niegdyś uznanym teologiem, ale w czasach Tolkiena najwyraźniej zaczął tracić swoją pozycję zarówno w teologii, jak i w samym kolegium.
Podczas naszych rozmów w Merton nie poruszaliśmy filologicznych i literackich tematów związanych z pracą naukową Tolkiena. Nie mówił też zbyt wiele o szczegółach swojego życia. Był natomiast bardzo zainteresowany Polską i moimi doświadczeniami wojennymi z czasów niemieckiej okupacji. Ale najbardziej chyba interesowała go sytuacja Kościoła katolickiego w Polsce, bardzo cierpiącego w czasach komunizmu, mimo zyskania względnej autonomii pod władzą Władysława Gomułki, nowego sekretarza PZPR. Gomułka został wybrany w październiku 1956 roku, wbrew sowieckim przywódcom, którzy wielokrotnie go atakowali za jego „odchyły narodowe”. Tolkien, o dziwo, znów sam nic nie wspomniał o tym, że był katolikiem, a ja dowiedziałem się tego dopiero po przeczytaniu jego biografii. Czytając jego książki – zawsze z wielkim zainteresowaniem – próbowałem odnaleźć ślady jego katolicyzmu czy też inspiracje religijne w jego dziełach, ale muszę przyznać, że bez powodzenia.
Wiosną i latem nasze rozmowy odbywały się przeważnie podczas poobiednich spacerów po pięknym i przestronnym ogrodzie Kolegium Merton. Stopniowo stały się dość częste, podobnie jak to, że siedzieliśmy obok siebie na lunchu w kolegium. Muszę przyznać, że było to dla mnie duże wyróżnienie, iż tak sławna osobistość zdawała się lubić moje towarzystwo.
Nasze spacery zawsze kończyły się przy tylnej bramie ogrodu wiodącej na Rose Lane. Stamtąd można było wejść bocznym wejściem do uniwersyteckiego Ogrodu Botanicznego, gdzie Tolkien wolał chodzić sam. Mówił mi, że bardzo lubi kontemplować w samotności przyrodę, szczególnie sękatą sosnę, którą tak kochał oglądać. Dopiero lata później, czytając od nowa powieści Tolkiena, dostrzegłem niesamowitą rolę, jaką odgrywały w nich drzewa. Po jego śmierci, w 1973 roku, zawsze kiedy odwiedzałem Ogród Botaniczny, oddawałem hołd tak zwanej „Sośnie Tolkiena”.
Podczas jednego ze spacerów Tolkien powiedział mi – ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu – że trzy lub cztery jego książki zostały przetłumaczone na język polski i że dostał od polskiego wydawcy bardzo duże honorarium w złotówkach, które można było wymienić na funty po absurdalnie wysokim kursie. Zapytał mnie, czy mogę mu zasugerować jakiś interesujący sposób wydania tych pieniędzy w Polsce. Jedyną rzeczą, która mi przyszła do głowy, był wyjazd na narty w Tatry.
Zapytałem go, czy któryś z jego wnuków jest wystarczająco dorosły i zainteresowany jazdą na nartach, by tam pojechać, ale Tolkien odpowiedział przecząco.
Zastanawiam się, czy Tolkien kiedykolwiek słyszał o tym, że pomimo popularności jego książek, zostały one uznane w Polsce za „podejrzane ideologicznie” i „wrogie socjalizmowi”, a później wycofane z obiegu i niewydawane ponownie aż do upadku komunizmu w Polsce.
Podczas naszych spacerów zawsze odnosiłem wrażenie, że Tolkien ma do mnie bardzo dużą sympatię. Mogła ona być po prostu osobista albo też podyktowana moimi polskimi korzeniami, które go fascynowały. Pamiętam, że chociaż był przyjazny, to jednocześnie był raczej powściągliwy i rzadko ujawniał jakiekolwiek historie o sobie, o swoim życiu i swojej drodze na Oksford. Odkryłem to wszystko dopiero po przeczytaniu jego biografii.
Nasza przyjaźń, jeżeli mogę tak ją nazwać, zakończyła się w czerwcu 1973 roku, w okolicznościach, które pamiętam bardzo wyraźnie, aczkolwiek wspominam je ze smutkiem.
Spacerując jak zwykle po ogrodzie kolegium, wspomniał, że ma cały stos polskich wydań swoich książek i nie wie, co z nimi zrobić. „Może chciałbyś taki zestaw? – zapytał. – Są w moim mieszkaniu na Merton Street. Moglibyśmy pójść po nie razem teraz”. Niesłychanie nieszczęśliwie było to zaledwie parę minut przed drugą po południu, a ja byłem umówiony na tutorial ze studentem w Pembroke na tę właśnie godzinę. Przeprosiłem go, na co on odpowiedział: „Nic nie szkodzi, jestem pewien, że będzie inna okazja”. Pożegnał się ze mną i kontynuował swój spacer na Rose Lane i dalej do Ogrodu Botanicznego. W następnym tygodniu pojechał na wakacje i zmarł podczas nich we wrześniu. Nigdy więcej go już nie spotkałem. Napisałem do jego syna, Christophera Tolkiena, który był wykonawcą jego ostatniej woli, i zapytałem, czy mógłbym dostać podarowane mi książki. W odpowiedzi otrzymałem wiadomość: „Książki czekają na Ciebie, ale niestety bez dedykacji”. W stosownym czasie odebrałem je od niego w jego gabinecie w New College.
Te właśnie książki otrzymał w darze od Profesora Pełczyńskiego nasz przyjaciel, Szymon Pindur. Książki zawitały nawet na krótki czas w mojej hobbickiej norce (tutaj znajdziecie z tego relację).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz