czwartek, 21 grudnia 2017

Christtag 1760, Dantzig

Biblia, Mądrość Syracha, 43:
17 Głos Jego grzmotu karci ziemię,
jak nawałnica wiatru północnego i kłębowisko wichru.
18 Rozrzuca On śnieg jak osiadające ptaki,
a jego opad jak chmara szarańczy.
Piękność jego bieli zadziwia oko,
a takim opadem zachwyca się serce.
19 On szron jak sól rozsiewa po ziemi,
który marznąc jeży się ostrymi kolcami.
20 Gdy mroźny wiatr północny zawieje,
ścina się lód na wodzie
i kładzie się na całym zbiorniku wód,
przyodziewając go jakby pancerzem.
To słowa zacytowane na otwarcie wydanej w 1760 kantaty Der Winter: Ein Sing-Gedicht. Biblia w luterańskim Gdańsku towarzyszyła każdemu przedsięwzięciu. Szukałem jakichś zimowych i bożonarodzeniowych ciekawostek gdańskich z czasów, gdy w Peterszawie u stóp Biskupiej Górki żyli mali chłopcy Tolkienowie, Daniel Gottlieb (14 lat) i Johann Benjamin (8 lat) oraz ich młodsza siostrzyczka, Eleonora Renata (4 lata). Oto kartka z gdańskiego kalendarza na czas Adwentu i Bożego Narodzenia 1760:


Widzimy, że gdańszczanie celebrowali Adwent, podczas którego zapewne pościli. Choć w kalendarzu grudzień nazywa się Dezember, z innych źródeł wiemy, że w Gdańsku nazywano ten miesiąc Christmonath 'Miesiąc Chrystusowy'. Samo Boże Narodzenie nazywa się w kalendarzu po prostu Christtag 'Dzień Chrystusa':


Charles Ogier w swoim Dzienniku podróży do Polski (1635-1636) tak opisywał Boże Narodzenie w XVII-wiecznym Gdańsku:
"Pobożnie, jak przystoi chrześcijanom, przepędziliśmy Boże Narodzenie. Rano byliśmy na nabożeństwie niemieckim i nieśli świece w procesji z Najświętszym Sakramentem, a potem przystąpiliśmy podczas uroczystej mszy do Najświętszego Stołu Pańskiego. Po śniadaniu byliśmy na nie­szporach i znów na procesji, na której były wielkie tłumy tak Polaków jak Niemców. Równocześnie luteranie w farze odprawiali swoje modły wśród wielkich śpiewów i mu­zyki organów i inszych instrumentów co przeciągało się aż do nocy. Z powodu nabo­żeństw temu dniowi należnych nie mogłem być tam obecny, choć pragnąłem tego przede wszystkim dla tej muzyki"

W Gdańsku były już w tym czasie choinki, które tu nazywano Weihnachtsbaum. A bogatsi mieszczanie prezenty dawali swoim dzieciom w takich oto okolicznościach (grafika Daniela Chodowieckiego, która chyba nie przedstawia sceny z Gdańska, ale prezenty dzieciom dawano wtedy w całym świecie niemieckojęzycznym, także w Gdańsku):


Pan Andrzej Januszajtis w 2006 w Gazecie Wyborczej tak opisał dawne gdańskie Boże Narodzenie (tekst dzięki uprzejmości członków forum Dawny Gdańsk – patrz tutaj):
Boże Narodzenie w dawnym Gdańsku
Andrzej Januszajtis
2006-12-22, ostatnia aktualizacja 2006-12-22 16:07
Gdańszczanie jako pierwsi w Polsce ustawiali w domach choinki, słynęli też z produkcji przepysznych marcepanów, choć zakupy na Gwiazdkowym Jarmarku nie zawsze były bezpieczne: figlarze wpychali przechodniów do kadzi z rybami
Dla dawnych gdańszczan okres świąteczny zaczynał się od pierwszej niedzieli adwentu. Zawieszano w domach uplecione z gałęzi świerkowych lub jodłowych wieńce adwentowe z czterema świecami, zapalanymi kolejno w każdą niedzielę. Z wież kościołów i Ratusza rozbrzmiewały melodie adwentowe, wygrywane przez dzwony, do których raz dziennie dołączali się puzoniści. Zespoły trębaczy chodziły też po mieście, a w wielu miejscach można było spotkać dzieci biedaków z szopkami, wykonanymi z kartonowych pudełek. W tym czasie pojawiali się na ulicach sprzedawcy choinek, które w Gdańsku zaczęły wchodzić w zwyczaj w końcu XVII wieku - najwcześniej w Polsce! Podobnie jak dziś obdarowywano najbliższych prezentami.

Jarmark Gwiazdkowy oczami Francuza

Bardzo starą tradycją, aktualną do dziś, jest Jarmark Gwiazdkowy: "Dzisiaj rozpoczyna się trzydniowy targ dokoła Fary, na którym sprzedają dziecinne zabawki wszelkiego rodzaju. Schodzą się tu wszystkie niewiasty, a zwłaszcza dziewczęta, także i z pospólstwa, i kupują podarunki dla małych dzieci swoich i swoich krewnych. Mówią im, że jeśli się będą z należytą pobożnością zachowywać w te dni narodzin Chrystusa, będą miały w bród zabawek i smakołyków. Tą nadzieją je kusząc, namawiają je do postu w wigilię Bożego Narodzenia, a przed ułożeniem się do snu ustawiają czy to miskę czy koszyk, do którego Pan Jezus ma w nocy złożyć swoje dary. Równocześnie przywiązują dzwonki do nóg słudze czy służce, a ci w ciemnościach wkradają się z ich dźwiękiem do izby dzieci, niecierpliwie na to czekających i wtedy dopiero chłopaczki i dziewczynki myślą, że przyszedł Chrystus. A kiedy dzień zaświta, z wielką uciechą i radością podziwiają podarunki, niby to z nieba przyniesione i z rąk ich potem nie wypuszczają, tak że - jak to najczęściej bywa - zanim dzień minie, już je popsują. Trybem takiej samej sztuczki podstawiają słudzy panom lub gościom swoje miski, aby dostać - jak zwykli to nazywać: swojego Chrystusa - tzn. podarunki dla siebie." Tak pod datą 17 grudnia 1635 roku zanotował sekretarz posła francuskiego Charles Ogier. Z kolei 25 grudnia zapisał: "Pobożnie, jak przystoi chrześcijanom, przepędziliśmy Boże Narodzenie. Rano byliśmy na nabożeństwie niemieckim, niosąc świece w procesji z Najświętszym Sakramentem, a potem przystąpiliśmy podczas uroczystej mszy do Najświętszego Stołu Pańskiego. Po śniadaniu byliśmy na nieszporach i znów na procesji, na której były wielkie tłumy tak Polaków jak Niemców. Równocześnie luteranie w Farze odprawiali swoje modły wśród wszelkich śpiewów i muzyki organów i inszych instrumentów, co przeciągało się aż do nocy. Z powodu nabożeństw temu dniowi należnych nie mogłem być na tym obecny, choć pragnąłem tego przede wszystkim dla tej muzyki".

Marynarskie figle

Przed Świętami na ulicach panował ścisk, w którym łatwo było o przygody, nie zawsze przyjemne: "Było to gdzieś drugiego wieczoru przed świętem Chrystusowym, a mieliśmy właśnie jasny śnieg i świecił księżyc, tak że ścisk na jarmarku gwiazdkowym był bardzo duży. Nawet jabłka nie można było upuścić na ziemię, tak ciasno wszyscy stali, głowa przy głowie; ani też dać żadnego kroku w przód czy w tył bez nadepnięcia komuś na nogę albo narażenia się na nadepnięcie. A czeladnicy od powroźników i marynarze, których wielka liczba była na jarmarku, i którzy zawsze są najbardziej niepohamowani i najgorsi, podejmowali zaraz od początku najróżniejsze wesołe figle. Bądź to zeszywali ludziom, niewiastom i mężczyznom bez różnicy, ubrania, rękawy, kołnierze i poły płaszczy ze sobą, tak że nie mogli od siebie odejść. Bądź też wywracali starym kobietom przed Dworem Kawalerskim (Artusa) kosze z orzechami włoskimi, albo zwalali na kupę stoły świąteczne z jabłkami, piernikami, świecami i lampkami i cieszyli się z wywołanego rejwachu, gdy chłopcy je dzielnie zbierali (dla siebie), a kobiety walecznie tłukły ich pięściami. Na koniec niektórzy z nich zasadzili się przed piwnicą radziecką [tzn. Rady - przyp. autora], gdzie jest wyszynk wina i gdy wychodził jakiś szanowny obywatel, któremu świeże powietrze przy wyjściu z lochu zakręciło w głowie, tak że się mniej pewnie niż zwykle trzymał na nogach, pchali go tak długo, aż wpadał do kadzi z rybami, a sprzedawczynie karpi, które tam stały, otrzeźwiały go sieciami rybackimi i wielkimi naczyniami z wodą. Przyglądaliśmy się temu wszystkiemu jak ktoś, kto nie ma nic ważniejszego do roboty i zatrzymywali to tu, to tam, także koło Dworu Kawalerskiego, z przodu na schodach, tuż przy wejściu, gdzie cynownicy i sprzedawcy wielkich świec mają swoje budy, i szliśmy dalej. Po okrężnej drodze minęliśmy też sklepy introligatorów i z tyłu, gdzie się ciągnie losy loterii, a stolarze wystawiają szafy i komody i doszliśmy do wyjścia z Dworu Kawalerskiego. Ponieważ jednak pasaż jest bardzo wąski, a złych chłopaków, którzy świadomie robią tłok, było dużo, tedy stało się, mimo że strażnicy dość krzyczeli i starali się kijami oczyścić pole, że jednak niektórzy przyzwoici ludzie utknęli w tłoku, a inni utracili czapki i kapelusze". Tak wspominał gdańskie czasy działający później w Weimarze filantrop Johannes Falck. Jak widać, odwiedzanie Jarmarku Gwiazdkowego nie było w tym czasie (około roku 1780) zbyt bezpieczne. Przytaczam tę relację, bo informuje o specyficznej atmosferze i o tym, czym wówczas handlowano na Długim Targu i w pasażu (!) w Dworze Artusa.

Gdańskie marcepany

Jedną z gdańskich specjalności świątecznych był marcepan. Gdańsk nie uzyskał w tej dziedzinie takiej sławy, jak np. Lubeka, nie mówiąc już o Wenecji, skąd "chleb świętego Marka" (Marci panis) miał pochodzić, ale produkowano go tu w dobrej jakości. Robiło się go jak wszędzie z migdałów i cukru. Przepis wydaje się prosty: "Na początek przebiera się migdały. Sortuje się je najpierw według wielkości. Ich mieszanie następuje według firmowej recepty i ma decydujące znaczenie dla indywidualnego smaku marcepanu. Potem migdały się gotuje, obiera ze skórki, uciera i miesza z cukrem. W ten sposób powstaje podobna do ciasta marcepanowa masa. Marcepan przechodzi teraz przez walec i trafia do wielkich miedzianych kotłów, w których się go wypraża. Tutaj na przemian rozgrzewa się go w ogniu i chłodzi wodą, a potem znowu grzeje. Przez prażenie odciąga się od marcepanu wilgoć. Teraz masa marcepanowa jest gotowa do obróbki. Tak, jak pani domu postępuje z ciastem na pierniki, tak czyni się dalej z marcepanem. Forma słodkich wspaniałości jest teraz gotowa w stanie surowym. Marcepan umieszcza się w specjalnym pomieszczeniu do leżakowania, gdzie spoczywa jakiś czas, podobnie jak wino, aby dojrzeć. Przez to leżakowanie marcepan nabiera sam w sobie charakterystycznego aromatu i uszlachetnia smak. Zanim marcepan trafi do sprzedaży w sklepach, opieka się go, to znaczy przepuszcza przez specjalne piece ogniowe, gdzie w wysokiej temperaturze jest przyrumieniany. Tutaj przybiera pięknego brunatnego wyglądu i tworzy się na nim lekka skórka. Tutaj także powstaje ów lekki posmak wypieku, jaki posiada marcepan. I tak kończy się proces nadawania marcepanowi smaku". Dalej anonimowy autor przepisu ostrzega, by nie stosować go w domowej kuchni, bowiem: "Trzeba mieć bardzo długą praktykę, by otrzymać marcepan znanej gdańskiej jakości".

Na koniec fragment reportażu z jednej z gdańskich gazet z roku 1929: "Chcę Wam to powiedzieć: jest bardzo świątecznie! Na Długim Targu, przed Dworem Artusa stanęła Straż Świąteczna. Jak co roku, stoją tam od wczoraj dwie potężne choinki w blasku świec. Z punktu widzenia botaniki są to właściwie świerki, ale na Boże Narodzenie botanika przestaje obowiązywać, każde drzewko iglaste jest choinką". Dziś stoi tam tylko jedna choinka, ale naprawdę imponująca!

Życzę wszystkim Czytelnikom "Gazety Wyborczej i wszystkim gdańszczanom, by to najbardziej wzruszające ze świąt przyniosło im radość taką, jaką zawsze przynosiło w naszym mieście - kolebce polskich choinek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz