- Śpiewałeś pieśń Elfarran - zagadnął Krogulec - jakbyś znał jej ból, i sprawiłeś, że ja także go poczułem... (Ursula Le Guin, Najdalszy brzeg, Prószyński i Ska, Warszawa 1996, str. 87):
Ursula Le Guin należy do tych mitopeicznych pisarzy, którzy kilkoma słowami, kilkoma oszczędnymi opisami umieją przenieść czytelnika w świat fantazji, w którym czujemy to, co czują bohaterowie. Za to kocham te książki. Dlatego lubię wracać do Ziemiomorza...
Swoje stopy postawiłem na brzegach wysp Ziemiomorza jeszcze w dzieciństwie (mój sąsiad, Wujek Marek opowiedział nam
Czarnoksiężnika z Archipelagu podczas wakacji przy ognisku - prawdziwa epika w niezwykłych "okolicznościach przyrody"). Mój zachwyt tym fantastycznym światem trwa tak samo długo jak zachwyt Śródziemiem Tolkiena. Teraz, po latach, wracam do tej niezwykłej narracji, która jest moim zdaniem jedną z najlepszych pozainklingowskich mitopei i subkreacji - czytam kolejne tomy cyklu
Ziemiomorze. Jest w tych powieściach - a w
Najdalszym brzegu w sposób szczególny - kunszt snucia opowieści, wewnętrznie wiarygodny, logiczny fantastyczny świat, mapy (mapy!), wymyślone języki (które naprawdę zdają się mieć wewnętrzny porządek, reguły i logikę), mocne osobowości, mądre dialogi, filozofia, a przede wszystkim
eukatastrofa, czyli dobre, choć smutne, zakończenie po pełnym napięcia, tkwiącym na skraju rozpaczy punkcie przełomowym.
Najdalszy brzeg jak każda dobra fantastyka opowiada o wydarzeniach w świecie fantastycznym w taki sposób, że możemy - zawieszając na czas lektury naszą niewiarę - przeżyć naszą własną kondycję, przetestować naszą własną etykę w innych didaskaliach. I wrócić do naszego świata wzbogaceni, zmienieni, lepsi. W opisach świata, w którym w tajemniczy sposób zachwiana zostaje Równowaga odnalazłem w czasie tej lektury opis świata ludzi na przełomie wieków, na Zachodzie, który traci własną tożsamość i swoją duszę (str. 11)
Przypominali ludzi dotkniętych chorobą, jak ktoś, kto usłyszał, że pozostał mu jeszcze rok życia, i powtarza sobie: To nieprawda, będę żył wiecznie. Krążą wokół swoich domów, nie oglądając się na świat.
Kilka razy bohaterowie dociekają, skąd bierze się w świecie zło (str. 19):
- Czym jest zło? - spytał młodszy mężczyzna.
- Pajęczyną, którą tkamy my, ludzie - odpadł Ged.
Albo to (str. 47):
Tylko jedna istota na świecie potrafi powstrzymać człowieka o złym sercu - inny człowiek. W naszej hańbie kryje się chwała. Tylko nasz duch, zdolny do zadawania zła, może je także pokonać.
Ged uczy Arrena, że człowiek ma karać i nagradzać z wielką trwogą i ostrożnością (str. 80):
Nie rób nic, nawet jeżeli sądzisz, że wyniknie z tego dobro. Czyń tylko to, czego naprawdę nie zdołasz uniknąć.
To jest książka, która z całego dorobku Ursuli Le Guin najbardziej przypomina mi Władcę Pierścieni Tolkiena. Wyraża się to choćby w przepowiedni na temat przyszłego króla Ziemiomorza (str. 25):
Ten, który zasiądzie po mnie na mym tronie, przemierzy wcześniej żyw Mroczną Krainę i dotrze do odległych brzegów dnia.
Żeby zwyciężyło dobro, Równowaga świata, potrzeba ostatecznego poświęcenia, żeby odzyskać pełne życie, trzeba wpierw stracić to, co jest ostatnim tchnieniem. Bohaterowie muszą zmierzyć się z własną śmiercią, muszą przejść przez "ciemną dolinę" swojego świata... Jest zagrożony świat, jest niepozorny, słaby bohater (chłopiec Arren), jest narada Mędrców, jest misja, droga w nieznane, na której czai się wiele niebezpieczeństw. Jest wreszcie zachwianie u końca misji, zwycięstwo, które niesie ze sobą zdrowie, ale też smutek i jest powrót do domu na skrzydłach, których nikt się nie spodziewał.
I mamy też tutaj najlepsze w literaturze opisy smoków... (str. 47):
- Smoki! Smoki to istoty chytre, nienasycone, zdradzieckie, pozbawione litości i współczucia. Ale czy są złe? Kimże jestem, aby osądzać postępki smoków? Mądrością swą przewyższają ludzi. Przypominają nieco sny, Arrenie. My, ludzie, śnimy, władamy magią, czynimy dobro albo zło. Smoki nie śnią; one same są snami. Nie używają magii: z niej powstały, to ich istota. Nie muszą działać; po prostu są. (...) Ich krew jest zimna i trująca. Nie wolno ci spojrzeć im w oczy. Są starsze niż ludzkość... - przez chwilę milczał, po czym dodał: - A jednak, gdybym miał zapomnieć wszystko, czego dokonałem, chciałbym pamiętać choć tyle, że kiedyś oglądałem smoki, szybujące w powietrzu o zachodzie słońca nad wyspami Zachodu; i radowałoby mnie to wspomnienie.
(str. 148-149):
Smok zawisł tuż nad nimi. Od końca do końca potężnych błoniastych skrzydeł, połyskujących w porannym słońcu niczym złocisty dym, mierzył sobie jakieś dziewięćdziesiąt stóp, jego ciało zaś było co najmniej równie długie: szczupłe, wygięte jak u ogara; szponiaste łapy przywodziły na myśl jaszczurkę, a wszystko pokrywała wężowa łuska. Wzdłuż wąskiego kręgosłupa wyrastał szereg ostrych kolców, przypominających kształtem ciernie róży; najwyższe z nich miały trzy stopy, lecz w miarę opadania grzbietu malały gwałtownie, tak że na czubku ogona były nie większe niż ostrza małego noża (...).
A u kresu podróży znajdujemy słowa, które mogą być ważne w naszych własnych rozmyślaniach nad kresem, przemijaniem, znaczeniem śmierci. U Le Guin tak jak u Tolkiena śmierć jest częścią naszego istnienia. Jest swoistym darem, który trzeba nauczyć się przyjąć. Ten, który odrzuca swoją śmiertelność jest jak książkowy antybohater, Cob. Ged mówi do niego, do swojego swoistego alter-ego (str. 206):
- Owszem, istniejesz. Bez imienia, bez postaci. Nie potrafisz dostrzec światła dnia ani mroku nocy. Oddałeś zieloną ziemię, słońce i gwiazdy. Po co? Po to, by umknąć przed śmiercią. I przez to stałeś się nikim. Na twoje ja składało się to, co odrzuciłeś. Oddałeś wszystko w zamian za nic. Teraz zaś pragniesz przyciągnąć do siebie świat, blask i życie, które utraciłeś, aby zapełnić pustkę. Jednakże tego nie da się dokonać. Wszystkie pieśni świata, wszystkie gwiazdy na niebie nie zdołają zapełnić otwartej przez ciebie otchłani (...).
Cóż mogę dodać? Czytajcie Ursulę Le Guin. Te książki nie pozostawią was obojętnymi!