czwartek, 29 stycznia 2015

Czytajmy więcej!

Zamiast puszyć się i chwalić, jacy to jako Polacy jesteśmy wielcy i wspaniali, zabierzmy się za rozwój czytelnictwa, bo jak widać na mapie naszej kultury nie obalą islamiści ani masoni, żadni Rosjanie czy cykliści - tylko my sami. I to nie jest naprawdę żaden spisek!


Ja teraz czytam Sprzedawcę broni Hugha Lauriego (ładnie mi się skomponuje z pobytem w Anglii i Walii, dokąd wyruszam jutro), Listy z Rzymu Zbigniewa Kadłubka (za granicą będzie mi cieplej na sercu czytając, że inny Ślązak też tęskni za ziemią ojczystą) oraz O baśniach J. R. R. Tolkiena (bo tę książkę warto sobie często przypominać).

środa, 28 stycznia 2015

Krem brokułowy według Gwiazdeczki

Jadłem wczoraj u Justy, mojej camará Gwiazdeczki (Estrelinhaaaa!), przepyszny krem brokułowy z grzankami i słonecznikiem. I postanowiłem zabrać się sam po raz pierwszy w życiu za własną zupkę. Mam właśnie przepis Justynki, mam książkę Jamiego Olivera pt. Każdy może gotować i zabieram się do pracy.

1. Gotujesz jarzyny - co akurat masz i lubisz. Na przykład brokuła, marchewki, pietruszkę, por, seler. Można dodać troszeczkę soli. Gotujemy aż wszystko zmięknie.

2. Odcedzasz i dodajesz troszkę mleka, żeby warzywa się z nim podgotowały.

3. Następnie wrzucasz po kolei do blendera warzywa, dodajesz kostke albo 1,5 rosołku z kurczaka z Knorra (lub innego knura); do tego pieprz ziołowy, zioła prowansalskie; można też trochę papryki czerwonej, czosnek granulowany. I robisz krem.

4. Do gotowego kremu dosypujesz ziarna słonecznika, który może być trochę podpieczony na patelni. Mogą być też grzanki.

Dodałem imbir i pali, bardzo pali. Ale jest pysznie i bardzo zdrowo!


Smacznego!

6/52
Waldemar Łysiak, Polaków dzieje bajeczne

Łysiak to nie jest do końca moja baśń, ale muszę przyznać, że każdy jego tekst daje mi do myślenia. Jestem świeżo po lekturze kronik średniowiecznych. Zrobiłem sobie z końcem 2014 taką lekturę równoległą Kroniki Thiermara (cenię ją najbardziej jako naprawdę szczegółowe i opisujące realia epoki dzieło) oraz kronik Galla Anonima, Wincentego Kadłubka, Nestora i Kosmasa. Do tego kończę czytać kontrowersyjną książkę o Wenetach jako naszych przodkach. I dlatego nowa pozycja Waldemara Łysiaka pt. Polaków dzieje bajeczne od razu mnie pociągnęła (i znów na półkę zawędrowały Listy z Rzymu oraz Handlarz bronią, które będą moimi 7/52 i 8/52).

Książka Łysiaka podejmuję ciekawy temat początków naszego państwa. Trzeba się przebić przez dziwną estetykę i dziwną ortografię (wiem, że autor ma swój gust w tej dziedzinie - ale przez to jego książki i jego artykuły w prasie są bardzo łatwo rozpoznawalne. Pewnie redaktorzy gazet rwą sobie z głowy włosy, gdy autor nie pozwala nawet przecinka zmienić - nie mówiąc już o wątpliwym guście edytorskim Waldemara Łysiaka), ale potem dzieje się już bardzo ciekawie. Autor nawiązuje do najnowszych ustaleń archeologów i historyków i pisze o tym, jak nagle i niespodziewanie w X w. pojawia się w Europie państwo Polan, późniejsza Polska. Nie w VIII czy IX w., jak do niedawna chcieli pewni polscy historycy, a właśnie bardzo późno! Łysiak pisze o ciekawych teoriach dotyczących pierwszych naszych władców - wraca do teorii normańskiej (że Mieszko był wikińskim jarlem Dagonem, a jego lag, drużyna, stał się podstawą określenia Lach, Lachy), opisuje teorię morawską (nową dla mnie), że Mieszko jest potomkiem ostatniego władcy Państwa Wielkomorawskiego, Mojmira II. I ogólnie krytykuje te teorie (moim zdaniem słusznie). Szkoda, że nie opisuje teorii, której ja jestem zwolennikiem, że "Mieszko i jego drużyna" są potomkami zeslawizowanej arystokracji sarmackiej (alańskiej), która miałaby być podstawą serbskiego i chorwackiego nazewnictwa plemiennego u Słowian Zachodnich i Południowych (znam tę teorię z książek Jacka B. Siwińskiego, Wczesne dzieje Polan, a przede wszystkim od Tadeusza Sulimirskiego i jego Sarmatów). Bardzo mi się też podobają dwa ostatnie rozdziały - jeden o swastyce jako znaku pogańskim (a nawet jako crux gammata znaku chrześcijańskim w czasach starożytnych i romańskich), który został nieprawnie przywłaszczony przez ideologię nazistowską, a był tak mocno obecny w polskiej i europejskiej heraldyce oraz symbolice czasów międzywojennych (szokiem są niektóre zdjęcia i rysunki z II Rzeczypospolitej z polskimi swastykami); drugi rozdział dotyczy Bolesława Zapomnianego, domniemanego syna Mieszka II (Łysiak przekonująco pisze o przyczynach takiego zapomnienia). A poza tym książka to grafiki, ilustracje, obrazy, zdjęcia - niesamowite bogactwo ikonografii dotyczącej omawianego okresu, której nie znajdziemy tak dobrze zebranej i opisanej w żadnej książce. No i na stronach 59-277 mamy prawdziwy poczet legendarnych władców przedmieszkowych. Łysiak podaje legendę dotyczącą danej postaci, a potem próbuje okiem historyka rozprawić się z danym mitem. Świetne to!

Ciekawa pozycja i dla miłośnika początków historii, i dla badacza idei, a nawet dla polskiego chrześcijanina lub rodzimowiercy.

Jeszcze o neopurytanizmie (głos T. A. Olszańskiego)

Przedstawiam moim drogim Gościom oraz Czytelnikom mojego blogu tekst Tadeusza A. Olszańskiego, który otrzymałem jako odpowiedź na mój wpis pt. Neopurytanizm kontra ewangeliczny 'happy-end'. Tekst TAO pochodzi z 25 stycznia b.r. Pozwalam sobie opublikować go jako dalszy ciąg ciekawej dyskusji. Jednocześnie chciałem Was poinformować, że odblokowałem możliwość komentowania mojego blogu bez potrzeby rejestrowania się (a więc Anonimowi, możecie znowu komentować - ale proszę o podpisywanie się w komentarzach). Zapraszam do komentowania tolkniętych tekstów!

Tolkien nie stworzył neognostyckiej fantazji,
a tolkieniści nie są towarzystwem miłośników magii!

Tadeusz A. Olszański pisze:

»Użycie przeze mnie terminu „neopurytanizm” wywołało, jak widzę, pewne nieporozumienia. Nie uważam się za jego autora, nie wiem czy rzeczywiście użyłem go jako pierwszy, raczej nie. Jest to określenie na tyle oczywiste, że może pojawiać się wielokrotnie. Podobnie nie dawałem jego definicji, jak sugeruje Magdalena Słaba. Skreśliłem kilka uwag związanych z rozważaniami Galadhorna nt. zagrożeń duchowych (nie używam tu cudzysłowu – one są rzeczywiste, choć często dostrzegane w niewłaściwych miejscach). Skreślę więc teraz parę szerszych – i dalszych od Tolkiena – uwag. Uprzedzam – będą to dość drastyczne niekiedy uproszczenia: właściwe naświetlenie podjętych niżej zagadnień wymagałoby obszernego eseju, którego ani nie mam czasu w tej chwili pisać, ani nie mógłbym tu zamieścić. A i tak będzie obszernie. 

Cywilizacja amerykańska podszyta jest kalwinizmem. To kalwiniści (purytanie, kwakrzy i inni) nadali jej kształt ideowy. Zaś istotą kalwinizmu jest wiara w predestynację, w to, że ostateczny los każdego człowieka został określony przed Stworzeniem Świata. W anglosaskiej Ameryce powstało też przekonanie, że to, kto został wybrany do zbawienia, kto zaś – do potępienia, można odczytać z tego, jak mu się powodzi w życiu doczesnym, i to – głównie pod względem materialnym. Znakomita religia dla kupców i przemysłowców, jedna z podstaw amerykańskiej potęgi. Bo wynika z niej, że by dowiedzieć się, do czego jesteśmy przeznaczeni (a pragniemy tej wiedzy), trzeba ze wszystkich sił starać się o pomyślność w interesach. Między innymi dlatego Amerykanie niechętnie patrzyli na dziedziczenie majątku i znaczenia: każdy powinien pracować dla siebie i za siebie. 

Kalwinizm istotnie nie przewiduje nadziei (a także nie pozostawia miejsca na miłosierdzie). Nie może być nadziei, skoro Bóg już postanowił. Ponieważ jednak człowiek koniecznie nadziei potrzebuje, pojawia się jej namiastka: niewiedza, wątpliwość. I staranie się ze wszystkich sił, by potwierdzić w doczesności to, czego pragniemy – zbawienie. Ale to nie przypadek, że bohaterowie amerykańskiej kultury popularnej tak często żegnają się ze światem słowami „do zobaczenia w piekle”. Oni są przekonani, że tam właśnie pójdą, że do tego zostali wybrani przez Boga. 

Kalwiniści silniej niż inne wyznania chrześcijańskie przyjmowali stanowisko quasi-manichejskie, potępiającym „ciało” jako sferę podporządkowaną Złemu Duchowi (ta pokusa jest obecna we wszystkich czasach, wydaje się, że nie da się jej wykorzenić). A zatem – odrzucali (nie oni pierwsi, nie oni ostatni) wszelką rozrywkę: taniec, świecki śpiew, często – świecką lekturę, „nieskromny” strój (początkowo chodziło przede wszystkim o strój wolny od przepychu), widoczne oznaki bogactwa, używanie wszelkich używek (nie tylko mormoni zakazywali picia nawet herbaty). I te wartości, te przekonania nietrudno odnaleźć także w zeświecczonej, współczesnej kulturze amerykańskiej. 

Wynikło z tego coś, o czym często dyskutujemy w związku ze strategią Tolkien Estate: komercjalizacja kultury. Nawet więcej: zwalczanie kultury jako niezależnej sfery stosunków społecznych, sprowadzanie jej do rangi jednej z branż handlu towarami i usługami. Tendencję tę widzimy także w polityce USA, w dyktowanych przez nie rozwiązaniach z zakresu prawa autorskiego. Ma ona także inne przyczyny. Ale ta jest moim zdaniem podstawowa. 

Dlaczego więc piszę o „neopurytanizmie”? Przede wszystkim dlatego, że to już przestała być tendencja religijna, że wiele jej elementów jest uzasadnianych w sposób świecki, a nawet – antyreligijny. Tradycyjna rygorystyczna etyka seksualna ustąpiła potępieniu seksu „bez zabezpieczeń” (a więc – nieczystego), ujawnienie skandalu pedofilii przyniosło potępienie wszelkiego dotyku między dorosłym a dzieckiem (dziś amerykański nauczyciel nie śmie zostać z uczniem sam na sam!), postępuje denaturalizacja ciała (gdy byłem dzieckiem, kobiety na ogół nie goliły pach, o nogach nie wspominając; dziś coraz częściej depilują się mężczyźni). Na poziomie podstawowych idei nic się nie zmieniło: ciało jest złe; skoro nie może być zanegowane, powinno być poskromione. Neopurytanizm silniej, niż dawniejszy purytanizm odrzuca też racjonalną interpretację świata stworzonego, kwestionuje naukę jako narzędzie poznania pochodzące od Boga, interpretuje wszystko, czego nie potrafi wyjaśnić, w kategoriach duchowych. Stąd m. in. rozszerzanie granic zagrożeń duchowych oraz ich absolutyzowanie, a także uznanie za jedyną możliwość obrony przed nimi całkowite ignorowanie (w środowiskach katolickich złagodzone przez możliwość czynnej obrony: modlitwy, egzorcyzmu). Tak na marginesie – ta irracjonalistyczna religijność cechuje także ruchy charyzmatyczne, skupione na emocjonalności doświadczenia religijnego. 

Byłoby jeszcze o czym pisać, ale czas kończyć. Ponad 5 tys. znaków na taki wpis to zdecydowanie za dużo. Ale jeszcze jedno muszę dodać, skoro temat został poruszony: „Podróż Bilba. Chrześcijańskie przesłanie Hobbita” Josepha Pearce'a to książka – najłagodniej mówiąc – niedobra, bałamutna, znakomicie wpisująca się w „narrację” neopurytanizmu (choć w inny jej aspekt). Szerzej zrecenzuję ją w tegorocznym numerze „Aiglosa”, na razie tylko parę cytatów: Beorn „jest związany z duchowością franciszkańską”, „pierwotne imię Radagasta (...) znaczy 'przyjaciel ptaków', co jest wyraźnym nawiązaniem do świętego Franciszka z Asyżu”, wreszcie, w kontekście słów Bilba o grzebaniu i wyciąganiu przyjaciół z wody: „cała fabuła Hobbita w swojej głębszej warstwie znaczeniowej mówi o chrzcie Bilba i jego przejściu do pełni życia”. Tu nie ma najmniejszego przymrużenia oka: Pearce intepretuje „Hobita” jako totalną chrześcijańską alegorię, jako tekst czysto dydaktyczny.«
 Tadeusz A. Olszański

(25.01.2015)

piątek, 23 stycznia 2015

ישוע


»On jest obrazem niewidzialnego Boga,
praprzyczyną wszelkiego stworzenia,
ponieważ w Nim zostało stworzone
wszystko - w niebie i na ziemi,
to, co widzialne i niewidzialne,
trony oraz rządy,
zwierzchności i władze;
wszystko zaistniało
przez Niego i dla Niego.
On sam jest przed wszystkim
i w Nim trwa wszystko
razem połączone.
On też jest Głową Ciała - Kościoła;
On jest początkiem,
pierwszym zmartwychwstałym,
aby we wszystkim mieć rangę pierwszeństwa,
gdyż w nim cała Pełnia zechciała zamieszkać,
i przez Niego pojednać ze sobą
wszystko - na ziemi i w niebie -
dzięki wprowadzeniu pokoju
za cenę krwi
przelanej przez Niego na krzyżu.«

(Kol 2,15-20; tłum. Ligii Biblijnej w Polsce)

5/52
Maciej Strutyński, Neopogaństwo

Miałem w końcu przeczytać do końca powieść kryminalną "Doktora House'a" (Hugh Laurie, Sprzedawca broni), ale jakość mocniej porywają mnie w tej części roku opracowania naukowe. Moja piąta książka w 2015 to Neopogaństwo Macieja Strutyńskiego, wydana w ramach serii religioznawczej bardzo rzetelnego jezuickiego wydawnictwa WAM (Kraków 2014). Maciej Strutyński to doktor nauk humanistycznych i adiunkt w Instytucie Religioznawstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego.

U Tolkiena we Władcy Pierścieni słowo heathen 'poganin; pogański' pojawia się tylko dwa razy i to zawsze w negatywnym kontekście: o ludziach, którzy praktykowali różne rytuały z inspiracji Cienia, z podszeptu Zła. A przecież wszyscy dobrzy bohaterowie Tolkiena to też poganie - w tym epickim świecie nie istnieje chrześcijaństwo, bo nie dokonało się tam wcielenie Boga i odkupienie świata ludzi i innych istot rozumnych. Tom Shippey pisze o Wolnych Ludach (porównując ich do prawdopodobnie pogańskiego autora Beowulfa) jako o "cnotliwych poganach". W tym dobrym "monoteistycznym świecie naturalnej teologii" (termin Tolkiena) dobrymi poganami jest i Frodo, i Aragorn, Dúnedainowie... Zwróćmy uwagę, że ci przedstawiciele "dobrego pogaństwa" nie mają świątyń i kościołów, nie mają religii rozumianej jako oddawanie czci i składanie ofiar. Tolkien pisze za to, że liczyła się u nich nadzieja i zaufanie Eru (Jedynemu Bogu; ten związek z Bogiem realizował się z pośrednictwem Archaniołów/Valarów), a jeżeli brakło nadziei, to wierność ponad nadzieję (idea bardzo herbertowska, znana z wierszy o Panu Cogito). Czytając książkę Macieja Strutyńskiego szukałem informacji, jak bardzo współcześni neopoganie bliscy są "cnotliwym poganom" w rozumieniu Tolkienowym, a na ile są owymi heathens, u których ważniejszy niż duchowość i praktykowanie dobra, jest rytualizm. To są pytania, na które szukam odpowiedzi w moich kontaktach z ludźmi przyznającymi się do neopogaństwa. 

Frodo i Sam według Jaya Johnstone'a


wtorek, 20 stycznia 2015

Ludolfina* gra na pianinie

* ludolfina to inaczej liczba π ≈ 3,14159 26535 89793 23846 26433 83279 50288 41971 69399 37510 58209 74944 59230 78164 06286 20899 86280 34825 34211 70679 82148 08651 32823 06647 09384 46095 50582 23172 53594 08128 48111 74502 84102 70193 85211 05559 64462 29489 54930 38196...

Hamburger Doskonały

Każdy może gotować! Przekonuje o tym mój kulinarny guru, Jamie Oliver. Wracamy do jego książki, która nosi taki sam tytuł, jak pierwsze zdanie mojego blogowego wpisu i zajmiemy się dzisiaj wypróbowanym już przeze mnie super przepisem na "Hamburgera Doskonałego".

Jamie w swoich książkach prosi, żeby jego przepisy przekazywać dalej. Tak też i czynię. Ale wpierw etymologia. Musi być etymologia! 
HAMBURGER pojawia się w języku angielskim już w pierwszym dziesięcioleciu XVII wieku, ale dotyczy wpierw 'hamburczyka, kogoś urodzonego w Hamburgu'. Mięsna potrawa o tej nazwie pojawia się w Anglii dopiero w 1884. Jest to po prostu "stek hamburski", ale nie wiemy dzisiaj, jakie szczególne więzy łączyły go z północnoniemieckim miastem. W USA Hamburg to główny port, z którego do Ameryki przybywają imigranci. Od 1912 hamburger to "grillowany płaski kawałek mięsa hamburgerowego w bułce". Od 1939 spotykamy skróconą nazwę burger itd.
Przepis Jamiego Olivera wykorzystałem już na moich 40. urodzinach i podczas ostatniego Sylwestra. Mam nadzieję, że smakowało gościom (bo mnie bardzo). Oto składniki (u Jamiego warto wykonywać wszystko dokładnie wg przepisu, bo on naprawdę wszystko ma przemyślane). Potrawa jest kaloryczna, ale pamiętając o moich zasadach dietetycznych, robiąc Hamburgera Doskonałego w niedzielę lub święto, jesteś całkowicie rozgrzeszony/rozgrzeszona:


6 porcji

(wszystkie składniki kupowałem w LIDL-u)

12 krakersów
8 gałązek natki pietruszki
2 czubate łyżeczki musztardy Dijon
500 g dobrej jakości mięsa mielonego wołowego
(jak się pomyliłem i kupiłem wieprzowinę, to też było smaczne)
1 duże jajko, najlepiej z hodowli naturalnej lub ekologicznej
sól morska i świeżo zmielony pieprz
oliwa
1 sałata rzymska lub masłowa
3 pomidory
1 czerwona cebula
3-4 korniszony
6 bułek hamburgerowych

opcjonalnie: 6 plasterków serca cheddar (w LIDL-u jest ok)

Przygotowanie hamburgerów

Pokrusz drobniutko krakersy (Jamie robi to w ściereczce uderzając o blat, a ja w moździerzu tłuczkiem), a następnie wsyp do dużej miski. Posiekaj drobno (przyda się nóż szefa kuchni!) pietruszkę, w tym łodyżki. Do miski wrzuć pietruszkę, musztardę i mięso. Wbij jajko i dodaj sporą szczyptę soli i pieprzu. Czystymi dłońmi ugnieć wszystko i wymieszaj! Podziel na 6 porcji (ale dla miłośników liczenia kalorii możesz z tej ilości mięsa zrobić nawet 8-10 porcji) i uformuj z każdej z nich okrągły kotlet o grubości ok. 2 cm. Skrop mięso oliwą, przełóż na talerz i wstaw do lodówki do momentu, w którym będziesz ich potrzebował (kotlety muszą trochę stężeć, musi zajść kilka procesów chemicznych). 

Smażenie hamburgerów

Proszę wyciągnąć patelnię do grlillowania! (ha ha, nie masz jeszcze takiej? Zdrowo tolknięty człowiek musi mieć patelnię do grillowania!). Postaw ją na 4 minuty (ale musi być czysta, bo jeżeli było na niej troszeczkę tłuszczu z poprzedniego grillowania, będziesz mieć całe mieszkanie w dymie, jak ja ostatnim razem). Teraz zmniejsz ogień. Na patelni połóż kotlety i delikatnie przyciśnij je łopatką, aby zaskwierczały i dokładnie przywarły do patelni. Czujesz zapach? Smaż 3-4 minuty z każdej strony. 

Podawanie hamburgerów

Umyj i wysusz liście sałaty, porwij te większe. Pokrój pomidory w plasterki. Obierz czerwoną cebulę i pokrój na cienkie plasterki. Pokrój korniszony wzdłuż tak cienko, jak tylko potrafisz. Wszystkie składniki ułóż na półmisku i postaw na stole razem z talerzami, sztućcami, keczupem (ja się bez niego obywam) i napojami (piwko pszeniczne albo woda z cytryną - wywal coca-colę do śmieci!). Połóż kotlety na inny talerz i przetrzyj patelnie (ostrożnie!) ręcznikiem. Połóż teraz na niej przekrojone bułki i delikatnie je przypiecz. Do tego dania świetnie smakuje siekana sałatka z awokado i ogórka (dam Wam kiedyś przepis). 


Przepis wg książki Jamiego Olivera, Każdy może gotować, str. 146


J.R.R. Tolkien, Doworst (fragmenty)

Jedna z największych tolkienowskich tajemnic. Poemat Doworst ('Czyń-Najgorzej') J.R.R. Tolkiena, który w humorystyczny ale wzorowany na średnioangielskiej poezji sposób opisuje perypetie profesorów i studentów podczas sesji egzaminów ustnych w roku 1932.
Jednym z egzaminatorów był profesor języka angielskiego z Pembroke College, John Ronald Reuel Tolkien. Razem z nim w tym roku funkcję tę pełnili prof. C. S. Lewis, prof. Wrenn i prof. Brett-Smith. Tolkien napisał poemat na 2200 słów, pięknie go wykaligrafował na modłę XIV-wiecznego rękopisu i dał oprawić w skórę. Na okładce tej książeczki, podarowanej przyjacielowi, prof. R. W. Chambersowi w Boże Narodzenie 1933, Tolkien kazał zapisać pozłacanymi literami: DO WORST QUOD J.R.R. TOLKIEN. Metrum wiersza wzorowane jest na XIV-wiecznym Widzeniu o Piotrze Oraczu (więcej informacji na Wikipedii). W średnioangielskim oryginale pierwsze wersy tamtego poematu wyglądają tak:
In a somer seson, whan softe was the sonne,
I shoop me into shroudes as I a sheep were,
In habite as an heremite unholy of werkes,
Wente wide in this world wondres to here (...)
Widzenie o Piotrze Oraczu przetłumaczył na język polski Przemysław Mroczkowski ("Polski Inkling" - więcej o profesorze tutaj). Utwór skoncentrowany jest na trzech stopniach zbliżenia człowieka do Boga: "Czyń-Dobrze", "Czyń-Lepiej" i "Czyń-Najlepiej". Parodystyczny utwór Tolkiena ukazuje to, co czynią niesforni studenci, dlatego nosi tytuł "Czyń-Najgorzej" - Doworst. W wierszu Tolkiena (z którego znamy zaledwie 18 wersów) mamy hermetyczną, zrozumiałą tylko dla znawców historii nauczania w Oksfordzie terminologię. Student Atkins wyraża wyjątkową ignorancję, co doprowadza do furii i palpitacji czterech egzaminatorów: Plato, Britonera, Regulusa i Grima.
In a summer season when sultry was the sun
With lourdains and lubbers I lounged in a hall,
And wood in his wits was each wigt as meseemed:
On his head was a hat as hard as a board.
On his neck was there knotted a noose all of white,
With bow big and broad as a butterfly's wings (...)
Sir Plato turned pale as with pang at the heart,
Cast his hood o'er his head and hid up his face.
Sir Britoner bawled forth, 'The bastard is mad!'
Sir Regulus retched and wrinkled his nose,
Sir Grim rent his gown and gulped in his throat,
Then spinfoot he sprang and sprinted to the bell,
An usher then entered and asked what he wished,
And the clerks with a clamour all cried our together:
'Hale forth this harlot and hew him with staves!
Kick him from these cloisters to Carfax and further,
Then plough him in pieces with ploughshares keen,
 As red-hot as wrath - no ruth he deserves!'

Tekst wiersza jest prawie nieznany. Rękopis jakby zaginął. Ostatnio był w posiadaniu profesora Arthura Browna z Australii. Gdy w 1942 zmarł właściciel rękopisu, prof. Chambers, książeczka znalazła się w rękach jego sekretarki, panny Winifred Husbands, która podarowała cenny artefakt profesorowi Brownowi w 1957. Nikt nie wie, co dziś dzieje się z poematem. Dlatego też nie może on być wydany, bo nigdy nie został przepisany. Oto, co w lipcu 1973 pisano o Doworst w czasopiśmie Monash Review (stamtąd cytujemy poemat oraz reprodukujemy zdjęcie rękopisu).

Sól, światło i drożdże

Św. Jan Chryzostom w "Homilii 46. o Ewangelii wg św. Mateusza" pisał:
»Drożdże ujawniają swoją siłę tylko wtedy, kiedy się je włoży do ciasta; nie tylko włoży, ale wymiesza z nim i wyrobi.«
Jesteśmy chrześcijanami. Mamy być solą ziemi i światłem świata, a nie uciekać z ziemi i oddalać się od świata. Mamy być obecni w sercu dzisiejszej filozofii i kultury, tam gdzie zdaje się tryumfować bożek komercji i nieczystości... Trzeba iść pod prąd temu, co odczłowiecza nasze społeczności. Nasza służba zakłada konstruktywny i pełen szacunku dialog z różnymi kulturami całego świata w każdej epoce (z listu br. Aloisa z Taizé). Jako ilustrację słów Jana Złotoustego proponuję dziś muzykę zespołu metalcorowego i chrześcijańskiego August Burns Red. Utwór nosi tytuł Salt and Light.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

O wyobraźni w kościele

Z listu J.R.R. Tolkiena do Christophera Tolkiena (7-8 listopada 1944):
»[wzmianka o opiece Anioła Stróża] przypomniała mi także o niespodziewanej wizji (czy też może spostrzeżeniu, które natychmiast przybrało w moim umyśle formę obrazową), którą miałem niedawno temu, gdy spędzałem pół godziny u św. Grzegorza przed Najświętszym Sakramentem, kiedy odbywało się tam nabożeństwo czterdziestogodzinne [chodzi o adorację Najświętszego Sakramentu - G.]. Ujrzałem czy też pomyślałem o Bożej Światłości, a w niej o zawieszonym pyłku (lub też milionach pyłków, z których tylko do jednego skierował się mój umysł) lśniącym bielą w pojedynczym promieniu Światłości, który podtrzymywał i oświetlał ów pyłek. (Ze Światłości nie wydobywały się pojedyncze promienie, ale istnienie pyłka i jego położenie względem Światłości samo w sobie stanowiło linię, a linia ta była Światłością). I promieniem tył był Anioł Stróż pyłka: nie coś stojącego między Bogiem i pyłkiem, lecz uosobiona sama uwaga Boga. I nie mam na myśli "personifikacji", jakiejś przenośni zgodnej ze skłonnościami ludzkiego języka, ale rzeczywistą (określoną) osobę. Ciągle nad tym rozmyślam - bo całość była niezwykle bezpośrednia i nie do uchwycenia przez niezdarny język, a już z pewnością nie to wielkie, towarzyszące jej poczucie radości ani świadomość, że ten lśniący, zawieszony pyłek jest mną (czy też każdą inną istotą ludzką, o której mógłbym pomyśleć z miłością) - i przyszło mi do głowy, że (mówię nieśmiało i nie mam pojęcia, czy coś takiego jest możliwe: w każdym razie jest zupełnie oddzielne od wizji Światłości i zawieszonego pyłka) jest to skończona paralela tego, co Nieskończone. Jako że miłość Ojca i Syna (którzy są nieskończeni i równi) jest Osobą, tak miłość i uwaga poświęcana przez Światłość pyłkowi też jest osobą (która jest zarówno tu z nami, jak i w Niebie): skończoną, lecz boską: tj. anielską. W każdym razie, najdroższy, otrzymałem pociechę, która po części przybrała tę dziwną formę, czego (jak się obawiam) nie udało mi się przekazać: tyle, że teraz mam zdecydowaną świadomość Ciebie zawieszonego i lśniącego w Światłości - chociaż Twoja twarz (jak twarze nas wszystkich) jest od niej odwrócona. Moglibyśmy jednak dostrzec blask w twarzach (i osobach traktowanych z miłością) innych.....«
Przyznam się Wam, że kościół jakoś szczególnie rozbudza i moją wyobraźnię. Nie raz w czasie podniesienia czuję jakby tąpnął cały Wszechświat, oczami wyobraźni widzę w czasie tej kulminacji liturgii, jakby pękała rzeczywistość i przedzierało przez nią nowe stworzenie. Czasem wyobrażam sobie aniołów stojących z księdzem przy ołtarzu. Na pogrzebie babci koleżanki widziałem jakby cień człowieka, który był prowadzony za rękę przez jasnego anioła z pochodnią...

Neopurytanizm kontra ewangeliczny happy-end

Neopurytanizm to w skrócie inspirowana specyficznie interpretowaną wiarą chrześcijańską niechęć i nieufność wobec współczesnej kultury i rozrywki. A może nawet więcej - może jest to brak nadziei, że w we współczesnym post-chrześcijańskim, na nowo pogańskim świecie znaleźć można ziarna prawdy. Tej złej nowinie przeciwstawiamy naszą nadzieję...

Gandalf to odpowiednik chrześcijańskiego anioła.
On nie włada magią - on włada anielską mocą (rys. Jay Johnstone)
Jay Johnstone"
Jay Johnstone"
Jay Johnstone"




Termin neopurytanizm powstał prawdopodobnie 15 stycznia b.r. w czasie dyskusji w serwisie informacyjnym Elendilion (patrz tutaj). Jego autorem jest Tadeusz A. Olszański, mój dobry znajomy, politolog i tolkienista, poeta i tłumacz, człowiek, z którego opiniami zawsze się bardzo liczę. Myślę, że termin ten może być bardzo przydatny w dyskusji o pewnej rewolucji, która prędzej czy później zacznie zjadać własne dzieci. Bo neopurytanizm rozszerza zasięg »zagrożeń duchowych« - dziś takowym jest już nie tylko joga, rock'n'roll, capoeira (o obronie sportu walki, capoeiry pisałem tutaj), wschodnie sztuki walki, medytacja, Harry Potter, ale zaczyna być literatura fantastyczna J.R.R. Tolkiena (sic!). 

Rozmawialiśmy w komentarzach na Elendilionie o kontrowersyjnym tekście Roberta Tekielego, który ukazał się jakiś czas temu w Gazecie Polskiej. W swoim eseju Tekieli, znany w Polsce "specjalista od zagrożeń duchowych" (kiedyś czynny okultysta, dziś nawrócony dziennikarz, skoncentrowany na tropieniu aktywności diabolicznej w świecie współczesnym), napisał: 
»[Powieści Tolkiena] mają gnostycki szkielet. Nie ma bowiem dobrych czarowników. Gandalf mając swoje magiczne właściwości - właściwości, które w świecie realnym mają okultyści - byłby otwarty na demona. Nie mógłby być zatem jednocześnie tak wspaniałym, pełnym cnót rycerzem.«
I podsumował:
»(...) Tolkien symbolicznie kłamie. Tworzy kłamliwy symbol. Jego pełna chrześcijańskich toposów narracja jest jak trucizna: podana w smacznym cieście jest tym bardziej niebezpieczna.«

4/52
John Garth, Tolkien at Exeter College

Jednym z wydarzeń roku 2014 było wydanie skromnej kształtem, ale bogatej treścią książeczki Johna Gartha pod tytułem Tolkien at Exeter College. Podtytuł tej książki to How an Oxford undergraduate created Middle-earth, czyli 'Jak pewien oksfordzki student tworzył Śródziemie'. Streszczenie książki znajdziecie po "Czytaj dalej". 

John Garth, znajomy naszego serwisu informacyjnego (zdarzyło się, że komentował któryś z newsów) jest obecnie jednym z najbardziej cenionych biografów Mistrza Tolkiena (stawiam go obok moich ulubionych badaczy i redaktorów dzieł Profesora - Wayne'a Hammonda i Christiny Scull). Jego najważniejszym dziełem jest książka Tolkien and the Great War ('Tolkien i I wojna światowa'). Uważamy to za wielki brak na polskim rynku wydawniczym, że ciągle nie doczekaliśmy się przekładu tej ważnej biografii Tolkiena, która szczegółowo opisuje nie tylko jego czasy studenckie, dzieje wojenne, ale też początki Śródziemia (jak pamiętamy, Śródziemie Tolkiena zaczęło powstawać sto lat temu!).
Tolkien at Exeter College: How an Oxford undergraduate created Middle-earth to z jednej strony skromnie wydana 64-stronicowa broszura, z drugiej jednak bogato ilustrowana (40 często unikalnych, nigdzie wcześniej nie publikowanych zdjęć i ilustracji!) skarbnica wiedzy o Tolkienie jako studencie Oksfordu. Opowiada ona o kluczowym momencie w życiu przyszłego Profesora: od spokojnych lat studiów w Kolegium Exeter do wydarzeń wojennych we Francji. Jest to też relacja z pierwszych lat (1914-15) powstawania jego mitologii, która fascynuje dziś ludzi na całym świecie. Książka powstała przy współpracy ze spadkobiercami Tolkiena (Tolkien Estate) i z uniwersytetem (Exeter College). Jeżeli interesujesz się życiem Tolkiena, jeżeli chciałbyś spojrzeć na Oksford w drugiej dekadzie XX w., koniecznie powinieneś tę książeczkę kupić (kosztuje ona w obrębie Unii Europejskiej prawie 13,- funtów brytyjskich).

czwartek, 15 stycznia 2015

3/52
o. Paweł Sczaniecki, Msza po staremu się odprawia

To był prezent od Kamila i Leny, z którymi razem pielgrzymujemy po tym łez padole wedle zasady cor ad cor loquitur. Wspieramy się. I ta książka to takie wsparcie dla mnie od moich prawosławnych kuzynów... Mam ładne, dobrze zachowane wydanie tej książki z roku 1967. Książka została wycofana z którejś z krakowskich czytelni kleryckich. Szkoda dla kleryków - dobrze dla mnie.

Msza po staremu się odprawia to klasyczna publikacja ojca Pawła Sczanieckiego na temat Mszy katolickiej w dawnej Polsce. Książka dzieli się na dwa zasadnicze rozdziały: "Liturgię Mszy świętej" i "Zwyczaj w nawie kościoła". Autor pisze o dawnych obyczajach liturgicznych, o źródłach ich poznania, o przeróżnych tradycjach, których dziś już nie pamiętamy. Książka daje fajną perspektywę - czytając ją widzimy, że dzieje naszego Kościoła nie dzielą się na to, co było przed Soborem Watykańskim II i po Soborze, ale że podobnych wielkich zmian w Kościele było więcej. Że na pewno wśród wiernych w XVI w. musiał istnieć sentyment za starymi formami liturgicznymi, gdy Sobór Trydencki wprowadził jakże wiele zmian. Jedne zwyczaje trwały krótko, inne dłużej. Jedne zniknęły, inne wracają. Czy mamy tego świadomość?

Choć od pierwszej Mszy na naszych ziemiach upływa 1050 lat, to historię tę można opisać bardzo barwnie i ciekawie. Udowodnił to ojciec Paweł Sczaniecki w książce, która powinna być na półce każdego katolika zainteresowanego dziejami Kościoła w Polsce. Zawsze już będę pamiętał opisy Polski z czasów romańskich, wielki kult Chrystusa Salwatora, Chrystusa-Króla, obawę przed niegodnym przyjęciem Komunii, czy taki opis Cezarego z Heisterbach (XIII w.) o polskich katolikach:
(...) jest to zwyczajem owego narodu, że wchodząc do kościoła, głowę aż do posadzki skłaniają, i biją się w piersi.
To z tej książki po raz pierwszy się dowiedziałem o lektorium, czyli przesłonie znanej mi z katedr anglikańskich, która do XVI w. oddzielała w Polsce prezbiterium z chórem i ołtarzem głównym od nawy głównej. Wtedy rzeczywiście Mszy się często "słuchało". To lektorium przypominało ikonostas z kościołów bizantyjskich (ciekawe czy katoliccy tradycjonaliści wiedzą, że można by się domagać i powrotu lektorium...). Bardzo ciekawe są opisy tzw. rytu staropolskiego. Zabawne jest czytać, jak niegdyś katolików gorszyło, gdy śpiewały kobiety (w żywocie św. Kingi czytamy, jak sądeccy franciszkanie wychodzili z kościoła na znak protestu, gdy na Mszy zaśpiewały zakonnice). Bardzo lubię część książki, która opisuje obyczaje kościelne zwykłych wiernych stojących w nawie.

To taka książka, którą czyta się z ciekawością i potem do niej się wraca. Szkoda tylko, że nie jest to książka lepiej ilustrowana. Na pewno byłoby ciekawie wydać ją z dobrze opracowanym materiałem ilustracyjnym, albo nawet na jej podstawie nakręcić serial dokumentalny.

Telewizja może być dobra!


Mam telewizor, mam też rozszerzony o HD pakiet jednej z telewizji kablowych. Mogę sobie wyobrazić życie bez oglądania telewizji. Ale po co? Moje życie wzbogacają te programy (polecam je Waszej uwadze):

BBC HD,
BBC Lifestyle,
Domo+ (HD),
Kuchnia+ (HD),
Ale Kino+ (HD),
Sundance Chanel (HD),
Religia TV,
TVP Kultura,
Planete+ (HD), 

Oglądam natomiast bardzo oszczędnie "truciznę" jaką są całodobowe programy informacyjne. Za najbardziej ideologiczny i zaangażowany politycznie uważam TVN24, ale np. Polsat News umie wysilić się na większą obiektywność. Ciekawa jest propozycja Super Stacji. Najbardziej lubię TV Republikę (i choć nie zawsze się zgadzam z jej metodami i jej ideologią, to cenię jej dziennikarzy za dociekliwość i za bycie tam, gdzie bije serce naszego kraju). Jednak świat byłby lepszy, gdyby nie było całodobowych telewizji informacyjnych - za mocno wpływają one na politykę, kreując fakty (rano zadają kontrowersyjne pytanie dyżurnemu "bulldogowi" jakiejś partii, a potem cały dzień wokół złych słów tworzona jest atmosfera napięcia; za szybko znikają ważne tematy, zastępowane przez kolejne tematy).

List z Taizé

»Ubóstwo nie dotyczy tylko warunków materialnych. Może być ono brakiem przyjaźni, sensu życia, dostępu do takich bogactw jak poezja, muzyka, sztuka, do tego wszystkiego, co nam odsłania piękno stworzenia.«

Brat Alois (Taizé)

Wydrukowałem sobie wczoraj List z Taizé na lata 2012-15 i poczułem się jak 20 lat temu, gdy lektura tych listów układała moje postrzeganie świata. Wspaniały tekst, który zawieszam sobie nad biurkiem. Jest tam wszystko, co dla mnie ważne. Polecam! List znajdziecie TUTAJ.
»Świadomi niebezpieczeństw i cierpień, jakie ciążą nad planetą i jej mieszkańcami, nie chcemy ulegać lękowi i rezygnacji.«

»Żaden człowiek, żadna społeczność, nie mogą żyć bez zaufania.
Zawiedzione zaufanie pozostawia głębokie rany.
Zaufanie nie jest ślepą naiwnością. To nie gładkie słowo, zaufanie jest efektem wyboru, owocem walki wewnętrznej. Codziennie stajemy przed wyzwaniem, by znowu wyruszyć w drogę prowadzącą od niepokoju do zaufania.«

»Pokój na świecie zaczyna się w sercach.«

»[Wiara] nie jest w pierwszym rzędzie opowiedzeniem się za jakimiś prawdami, ale więzią z Bogiem.«

»Nie zniewala ani nie tłumi rozwoju osobowego, przeciwnie, wiara w Boga przywraca wolność: wolność od niepokoju, wolność życia w służbie tym, których Bóg nam powierza.«

»Im większe zaufanie do Boga, tym bardziej serce poszerza się na wszystko, co ludzkie wszędzie na świecie, na wszystkich kontynentach.«

»Co jest specyfiką wiary chrześcijańskiej? Jezus i żywa więź z Nim.«

»Wszyscy jesteśmy pielgrzymami, poszukiwaczami prawdy.«

»Wiara w Chrystusa nie oznacza posiadanie prawdy, ale zgodę na to, by zawładnął nami On, który jest prawdą, i podążanie do pełni Jego objawienia.«

»Kiedy w modlitwie wpatrujemy się w Jego światło, stopniowo staje się ono naszym wewnętrznym światłem. Tajemnica Chrystusa staje się tajemnicą naszego życia.«

»Modlitwa prowadzi nas jednocześnie do Boga i do świata.«

środa, 14 stycznia 2015

Guren bêd enni.
Czym jest u Tolkiena serce?

Jestem parafianinem kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa w Sosnowcu

U Tolkiena, w samym tekście Władcy Pierścieni, kilka razy pojawia się sformułowanie: "Moje serce mówi mi..." (w tej lub podobnej formie). Z późnych not lingwistycznych (które zostały opublikowane w Vinyar Tengwar nr 41, artykuł "Notes on Óre") dowiadujemy się, że to tak bardzo "śródziemne" sformułowanie brzmi w quenya: Órenya quete nin, a w sindarinie: Guren bêd enni.
W języku wspólnoeldarińskim istniał temat √ȜOR: quen. or-, teler. or-, sind. gor-. Najbliższe jego pierwotnemu znaczeniu jest słowo 'ostrzegać' jednak:
  • nie odnosiło się ono tylko do niebezpieczeństw, złych okoliczności czy trudności;
  • choć mogło mieć również znaczenie wpływu jednej osoby na drugą środkami widzialnymi lub słyszalnymi (jak znaki i słowa) - w którym to wypadku najlepszym odpowiednikiem byłby czasownik 'radzić' - nie było to jego głowne użycie.
Najlepiej jego sens można zrozumieć analizując główny derywat tego tematu - wspólnoeldarińskie *ȝorē: quen. órë, teler. ōre, sind. gûr.
Quenejskie órë objaśnione jest w Dodatku E do WP jako 'serce (wewnętrzna świadomość' (ang. heart (inner mind)). Jednak choć używa się go we WP w zdaniach typu "moje serce mówi mi" (jak w przykładach powyżej), co jest tłumaczeniem quenejskiego órenya quete nin, telerińskiego ōre nia pete nin i sindarińskiego guren bêd enni, tłumaczenie 'serce' nie jest najwłaściwsze, chyba że w celu skrócenia wypowiedzi, bo órë nie odpowiada znaczeniem żadnemu z różnorodnych angielskich użyć słowa 'serce' jako: pamięć, refleksja; odwaga; dobry duch; emocja, uczucie, impuls serdeczności lub hojności (niekontrolowany albo przeciwny rozsądkowi). 
Tolkien nigdzie nie pisze, że óre (sind. gûr) to 'sumienie'. Używa raczej określenia 'serce' w rozumieniu: coś co we wnętrzu istoty myślącej mówi, radzi, ostrzega ale nigdy nie nakazuje i zmusza. Przypomina się tutaj dewiza błogosławionego Kardynała Johna Henry'ego Newmana, założyciela Oratorium w Birmingham, w którym chrześcijańskie wychowanie pobierał mały Ronald Tolkien. Jako kardynał, Newman miał w herb wpisaną dewizę Cor ad cor loquitur 'Serce mówi do serca' (PRZYPIS 1)

Czy jest to zatem ekwiwalent chrześcijańskiego pojęcia sumienia? Raczej nie. Myślę, że mamy tu raczej do czynienia z terminem mistycznym 'głębin serca', o którym czytałem ostatnio w zbiorze kazań Mistrza Eckharta (Mistrz Eckhart, Dzieła wszystkie, tom 1, Wydawnictwo W Drodze, Poznań 2013, szczególnie strony 71-77), a usłyszałem po raz pierwszy w czasie chrześcijańskiej medytacji w czasach studenckich w Taizé. I tam też po raz pierwszy w życiu usłyszałem 'głębiny' mojego serca...

Quenejskie óre i sindarińskie gûr to z pewnością w dużej mierze odpowiednik biblijnego/kościelnego pojęcia serca. Jak mówi Leksykon biblijny, jest to centrum istoty człowieka, miejsce, gdzie zapadają duchowe decyzje - także te złe, jak mówi Jezus "we wnętrzu bowiem, w ludzkim sercu, rodzą się złe myśli" itd. (Mt 7,21). Jednak w esejach Tolkiena jest mowa o tym, że 'serce' ma być też miejscem spotkania z Głosem, który pochodzi spoza nas samych. A zatem jest to coś jeszcze innego. I tu pomocna jest terminologia mistyczna.

Jak czytamy we wstępie do kazań Mistrza Eckharta, najistotniejszą dla niego myślą jest potrzeba zjednoczenia duszy z Bogiem, unio mystica (u Tolkiena Bóg to oczywiście Eru). Zjednoczenie to dokonuje się w głębi duszy (u Tolkiena byłoby to właśnie órë/gûr). Sam temat głębi jest pochodzenia neoplatońskiego (a na związki filozofii Silmarillionu z neoplatonizmem zwracano już uwagę w innych miejscach). O głębi serca zdaje się też mówić na przykład Psalm 42, gdzie śpiewamy:
»Głębia przyzywa głębię
hukiem Twych potoków.
Wszystkie twe nurty i fale
nade mną się przewalają.«
... i co oczywiście można na różne sposoby interpretować. U Eckharta najczęściej odpowiednikiem "głębi" jest jeszcze »wierzchołek«, »iskierka«, »warowne miasto«, »umysł«, »istota«, »duch« i in. Określenia te sugerują, że według Eckharta dusza ludzka ma złożoną strukturę, przypomina kosmos duchowy, w którego centrum znajduje się ta właśnie głębia (por. wstęp do kazań Eckharta pióra o. Wiesława Szymony OP, str. 72). Ma to być najdoskonalsza cząstka człowieka, jego najbardziej wewnętrzny rdzeń i miejsce, w którym spoczywa obraz samego Boga. Jest to nasza "naga" albo "czysta" istota.

c.d.n.


Przypisy

1. O wpływie Newmana na licznych angielskich pisarzy katolickich, w tym konwertytów na katolicyzm, pisał Joseph Pearce w Pisarzach nawróconych.

Wystąpienia publiczne (styczeń-luty)

W najbliższym czasie możecie mnie spotkać w Krakowie, gdzie będę opowiadał o runach w ogólności i o runach Tolkiena w szczególności (szczegóły na plakacie - zapraszam), potem 23 stycznia w bibliotece w Gliwicach (szczegóły tutaj), a 16 lutego w Katowicach-Burowcu będę opowiadał o wyprawie do Gruzji i Armenii. Zapraszam!


Śródziemie nie jest sentymentalne...

Starałem się uratować Shire i uratowałem, ale nie dla siebie. Często tak bywa (…), gdy jakiś skarb znajdzie się w niebezpieczeństwie: ktoś musi się go wyrzec, utracić, by inni mogli go zachować (WP3, str. 386-7, Muza)
Zapraszam do wysłuchania wykładu prof. Verlyn Flieger o tym, że Władca Pierścieni Tolkiena jest trudna i trzeba ją brać poważnie. Śródziemie to nie jest łatwy i przyjemny świat fantazji. Nie jest sentymentalnym uniwersum zamieszkałym przez elfy i chodzące drzewa... Jest to świat złożony, świat dwuznaczności moralnej, świat, w którym nie znajdujemy łatwych odpowiedzi. Jest to świat podobny do naszego…Pani Flieger porównuje Władcę Pierścieni z innymi książkami, które pozornie lekkie, niosą ze sobą poważne życiowe przesłanie, z Huckiem Finnem, z Buszującym w zbożu, czy z serialem Breaking Bad. Wszystkie te dzieła mówią o ludziach, których przerasta zadanie, przed którym stoją. Wykład streściłem dla Was na Elendilionie. Znajdziecie go tutaj.

sobota, 10 stycznia 2015

2/52
J.R.R. Tolkien, Drużyna Pierścienia

Na blogu jest maKultura, a ja biorę w tym roku udział w akcji "52 książki w 2015". Wprawdzie czytam w ciągu roku więcej książek, ale zobowiązałem się, że w tym roku do każdej z przeczytanych w ramach akcji, od 1/52 do 52/52 napiszę choć krótką recenzję. 

Jak tu napisać recenzję Drużyny Pierścienia? Właśnie kończę czytanie tego tomu Władcy Pierścieni w ramach czytania tej książki dzień po dniu (zobaczcie jakie są zasady takiej metody czytania - tutaj). Po raz pierwszy przeczytałem Drużynę mając jakieś 14 lat (czyli ok. 1988 r.). Potem był Powrót Króla, bo długo nie umiałem zdobyć Dwóch Wież (które ostatecznie zwędziłem z biblioteki - jeden z wstydliwych momentów w moim tolkniętym życiu). Teraz cieszę się na lekturę tej ostatniej książki, bo czytałem ją od deski do deski chyba tylko raz, lata temu. A więc czytałem i czytam epos Tolkiena dzień po dniu, idąc za wskazówkami Profesora, jeżeli chodzi o przeliczanie dni (dziś mamy 10 stycznia, co jest odpowiednikiem 16 Afteryule'a, "zagodnika" od Yule, czyli Zimowych Godów). Dopiero co wyszliśmy wczoraj z Morii, a dziś cały dzień z opaskami na oczach wędrujemy przez Lothórien. Wspaniała to metoda lektury, bo pozwala odczuć na własnej skórze i długotrwałą wędrówkę, i czas spędzony w miejscach, w których hobbici zawitali na dłużej. Gdy w przełęczy Caradhrasu panowała nieznośna śnieżyca, która uniemożliwiła Drużynie dalszą wędrówkę tą drogą, za oknem panowała burza śnieżna w Sosnowcu! Można przemedytować piękne opisy przyrody Śródziemia, zobaczyć to samo słońce i podobne niebo, jak to nad Śródziemiem. Można zastanowić się dłużej (niekiedy przez cały dzień) nad jakimś szczególnym zdaniem wygłoszonym przez Elronda, Gandalfa, Aragorna, Froda, czy choćby Sama, niby "półmędrka" (jak mówi jego imię Sam-wise 'Pół-mędrek'), a tak naprawdę swoistego "mędrca", który posługuje się mądrością ludu i prostym językiem.

W czasie tej wędrówki z bohaterami w szczególny sposób przeżyłem pobyt w Domu Iarwaina Ben-adara (znanego hobbitom jako Tom Bombadil), w Rivendell i w Lórien. Po obejrzeniu filmów, w gorączce związanej z premierę trzeciej odsłony holywoodzkiego Hobbita, ten czas spędzony w cichych, pełnych piękna krainach Elfów, był prawdziwym oczyszczeniem. Mogę teraz powiedzieć zgodnie z prawdą, że byłem 64 dni w Imladris i 32 dni w Lórien. I ujrzałem te miejsca zupełnie inaczej niż zapamiętałem je z pierwszej lektury, a szczególnie z filmów Petera Jacksona. Są one w jakiś nieuchwytny sposób święte, wypełnione światłem i ciszą. Doskonałe miejsca duchowego wytchnienia. Samotne wyspy w świecie, który pogrąża się w cieniu śmierci. Czytając o Rivendell, sięgnąłem do Księgi Zaginionych Opowieści Tolkiena, żeby przypomnieć sobie opisy Mar Vanwa Tyaliéva 'Domu Minionej Radości'. To jest to! Jednak bardzo inaczej niż w filmowym Rivendell, w którym brakuje "pustki", ciszy, medytacji, a panuje swoisty horror vacui. To samo z Lothlórien, którego puszcza, siedziby, mieszkańcy uczą nas, jak ważna jest prostota, skromne życie, ubóstwo z wyboru.

Czytanie Drużyny Pierścieni było dla mnie czasem przypomnienia sobie o podstawowych wartościach najważniejszego dzieła Tolkiena, które można praktykować też we własnym życiu (coś nie coś o tym pisałem na blogu tutaj). On sam pisał tak o odbiorze jego literatury:
»(...) zamierzony przeze mnie ton, chłodny i czysty, powinien tchnąć naszą atmosferą (klimatem i głębią północnego zachodu) (...) I odznaczać się (...) delikatnym, ulotnym pięknem (...) Powinien być «wysoki» pozbawiony prostactwa i odpowiedni dla dojrzalszego umysłu, pochodzącego z kraju od dawna zanurzonego w poezji. (...)«
(fragment Listów - czy ktoś przypomni mi, co to za list?)

piątek, 9 stycznia 2015

Sia, "Elastic Heart"


W teledysku australijskiej piosenkarki Sia tańczą Shia LaBeouf (29 lat) i Maddie Ziegler (13 lat). I to wywołuje kontrowersję.

Ja w tym wideo widzę przede wszystkim opowieść o tym, że dzieci zachowują ten sposób myślenia i podejście do świata, które traci wielu dorosłych. Że my, dorośli, mamy przed sobą zadanie przypomnienia sobie, jak zachwycaliśmy się rzeczywistością, jak świeżo na wszystko patrzeliśmy, jak realnie podchodziliśmy do życia, gdy wiedzieliśmy, że zależymy od innych i że nie jesteśmy samowystarczalni (typowa iluzja dorosłości!), gdy byliśmy dziećmi. I gdy staniemy się "jak dzieci", możemy wyjść z naszych ograniczeń.

Ale oczywiście rozumiem kontrowersje wokół tego teledysku... A co Wy sądzicie?

czwartek, 8 stycznia 2015

Smok Babelski

»A zatem Bóg staje się człowiekiem i przyjmuje ludzką naturę we wszystkim oprócz grzechu, który zresztą był tej naturze obcy. W ten sposób podsunął ciało jako przynętę dla nienasyconego smoka gotowego je pochłonąć. Ono to okazało się dlań trucizną zdolną zniszczyć go zupełnie mocą ukrytego tam Bóstwa. Dla natury ludzkiej natomiast to samo ciało stało się lekarstwem, doprowadzając ją mocą mieszkającego w niej Bóstwa do pierwotnej łaski. Jak bowiem człowiek osłabił ludzką naturę, spożywając truciznę z drzewa poznania, tak też szatan, usiłując zniszczyć ciało Pańskie, został unicestwiony mocą mieszkającego w tym właśnie ciele Bóstwa.«
św. Maksym Wyznawca

No to już wiemy, skąd nasi kronikarze wzięli opowieść o Smoku Wawelskim, który dał się nabrać i zginął próbując zeżreć pewnego szczególnego Baranka! Warto też wiedzieć, że nazwa Wawel to najprawdopodobniej po prostu biblijny Babel, czyli Babilon.


W języku staro-cerkiewno-słowiańskim Babilon to Вавилонъ [Wawiłon]. Św. Maksym Wyznawca pisze o Chrystusie jako Baranku, który pokonał Szatana, czyli Smoka. Ciekawe, że sama legenda o Smoku Wawelskim jest bardzo podobna do biblijnej opowieści o smoku babilońskim (w tym wypadku babiloński > babelski > wawelski?). Oto ona (Księga Daniela 14,23-29; w Biblii Tysiąclecia zamiast smoka jest wąż):
»Był w Babilonie wielki smok, któremu oddawano cześć. Powiedział król do Daniela: Czy i o nim powiesz, że jest zrobiony z brązu? Popatrz, przecież on i je, i pije. Nie możesz powiedzieć, że to nie jest bóg żyjący. Zechciej mu więc oddać cześć. Daniel odpowiedział: Ja czczę tylko Pana, Boga mojego. Tylko On jest Bogiem żyjącym. Jeśli mi pozwolisz, królu, zabiję tego smoka nie posługując się ani mieczem, ani nawet zwykłą pałką. I zgodził się król. Wziął tedy Daniel smoły, łoju, włosia, kazał wszystko ugotować, zrobił z tego placki, które wrzucił w paszczę smoka. Smok połknąwszy wszystko rozpękł się na dwoje. A Daniel powiedział: Oto zobaczcie teraz, komu cześć oddajecie! Kiedy Babilończycy dowiedzieli się o tym, rozgniewali się bardzo i buntując się przeciwko królowi, mówili: Nasz król stał się Żydem, bo kazał zburzyć posąg Bela i zabić smoka, wytracił również wszystkich kapłanów.«
Wiślański ośrodek kultowy na wzgórzu nad Wisłą musiał być naprawdę niezłym pogańskim Babilonem! 

środa, 7 stycznia 2015

Na Epifanię

»Dzeus, bóg Świetlistego Nieba, jest także Dzeusem-bogiem Nieba Ciemnego; i w tej to roli, jako pan ulewnej burzy, zapładnia swą małżonkę, ziemię-boginię, i staje się Ojcem boskiego Syna, którego kult, razem z rytuałami odrodzenia, z obietnicą nieśmiertelności uczył, że w mistycznej unii ludzie mogą łączyć się ze swoim bogiem, przez co wzbudził w tysiącach serc całego helleńskiego świata tęsknoty, które zaspokoić mogło tylko przyjście samego Chrystusa
Arthur Bernard Cook
[w:] Wiesław Juszczak, Realność bogów, Kraków 2002, str. 36

»I pójdą narody do twojego światła,
królowie do blasku twojego wschodu.
(...) Wszyscy oni przybędą ze Saby,
ofiarują złoto i kadzidło,
nucąc radośnie hymny na cześć Pana (...)«
(Księga Izajasza 60,2; 60,6)

Gdy do Bēṯ Leḥem, Betlejem przybywają zaratustriańscy kapłani-astrologowie Maguš, Magowie, to spotyka się niezaspokojona tęsknota milionów pogańskich serc z proroctwem Izajasza, który zobaczył jak my, goyim, my poganie, my, nie-żydowskie narody niesiemy całe "złoto" naszych kultur i całe "kadzidło" naszej naturalnej religijności Bogu, który jeden raz ogołocił Siebie z nieskończoności, wszechmocy i chwały i stał się Człowiekiem, żeby zbawić wszystkich ludzi i ich utracone, popękane królestwo Wszechświata. 

Czy jesteśmy poganami mesjanistycznymi (czyli nieżydowskimi chrześcijanami), czy po prostu poganami (wyznawcami Odynów, Światowidów czy choćby czcicielami "pieniążków", pracy, obowiązków, Ojczyzn, własnych rodzin... - to też bywają nasze bożki), ruszajmy do Jego światła, zaśpiewajmy hymn na cześć Pana, bo tylko On uleczy nasze najgłębsze tęsknoty. A gdy naprawdę uznamy Go za Pana naszego życia, zaczną się dopiero cuda...

"Adoracja [Jezusa przez] Magów", gobelin Williama Morrisa i Edwarda Burne-Jonesa
w Kolegium Exeter w Oxfordzie


U Świętej Rodziny we Wrocławiu

Ostatnie dni spędziłem we Wrocławiu. Pojechałem tam na zaproszenie moich polsko-irlandzkich przyjaciół, Barta i Tary. Zamieszkałem w ich przytulnym, very warm and cosy mieszkanku na granicy między dawnym Bischofswalde i Zimpel (dziś to dzielnice Biskupin i Sępolno). Wybaczcie mi, że często stosuję dawne nazwy na terenach, które po 1945 otrzymały nowych mieszkańców i nową toponomastykę. Lubię autentyczność i wielbię nazwy historyczne, a akurat dzisiejsze polskie nazwy na całym obszarze tzw. Ziem Odzyskanych to powojenne "chrzty", które często nie mają wiele wspólnego z prawdziwą historią tych pięknych i wartościowych historycznie ziem. A więc Zimpel i Bischofswalde... Wybaczcie.

W poniedziałek obejrzałem z Bartkiem kolejny raz Hobbita: Bitwę Pięciu Armii (Multikino w Arkadach, 48 klatek/s; jeszcze większe zadowolenie i czysta radość z oglądania filmu, który po prostu mi się podoba! Nie jako ekranizacja książki ale jako adaptacja), a w święto Objawienia Pańskiego, 6 stycznia, byłem na pięknym spacerze na nadodrzańskich wałach i w parku Szczytnickim (Scheitniger Park). A samo święto świętowałem w pobliżu domu, w którym mieszkają Tara i Bart. I tu zaczyna się kolejny wpis do mojej Liber Miraculorum. Same zbiegi okoliczności, które zebrane razem tworzą jeszcze jeden cud, wrażenie, że moją rzeczywistość dotyka Bóg. 

Wyszedłem z domu w mroźny wieczór, dziesięć minut przed godziną 18.00. Już od początku mi się podobało, że przypadło mi w tym dniu iść do kościoła pod wezwaniem Świętej Rodziny (cud numer jeden). Gdy wspominamy Magów ze Wschodu, którzy idą złożyć hołd Mesjaszowi i poznają Świętą Rodzinę, ja idę do Świętej Rodziny. No super! Zbliżam się do kościoła i nagle okolica zaczyna wydawać mi się bardzo znajoma (cud numer dwa). Pojawiają się w wyobraźni twarze znajomych, których dawno nie widziałem (cud numer trzy)... O co chodzi? 

Był rok 1995. We Wrocławiu odbywało się Europejskie Spotkanie Młodych organizowane przez moją kochaną Wspólnotę z Taizé. Przydzielono mnie wtedy z kolegą do mieszkania młodego małżeństwa i najwyraźniej było to właśnie w Sępolnie! Poznaję ten kościół! Ten właśnie kościół był naszą "bazą" podczas Europejskiego Spotkania. Dużo piękna tu przeżyłem. Do dziś słyszę moc tych kanonów i tego śpiewu... Wspaniały prezent na Epifanię! A po powrocie miałem ciekawą rozmowę z Bartem o Kościele i wierze i to uważam za cud numer cztery (był jeszcze cudzik piąty, gdy o mało nie wywaliłem się na lodzie, ale w ostatniej chwili złapałem balans).

Rozmawialiśmy o tym, co oznaczają kościelne zakazy i nakazy, i jeszcze raz przekonałem się jak ważne jest to, co nazwałem niedawno Przesunięciem [semtantycznym]. Jakże inaczej brzmi dla ucha dzisiejszego człowieka to:
"Kościół nakazuje dziś iść na Mszę pod karą grzechu ciężkiego"
i to:
"Kościół mówi, że jesteśmy rodziną Boga. On jest naszym Ojcem i Matką. Jeżeli nie idziemy w Jego święto na Mszę, to tak, jakbyśmy zlekceważyli zaproszenie na uroczystość naszych rodzonych rodziców - a to przecież nas od nich odrywa, osłabia więź". 
Jeżeli odrywamy się od Boga, osłabiamy z Nim więź, to ostatecznie zbliżamy się do Wielkiego Odrzucenia Boga, które po śmierci jest cierpieniem Piekła, światem samotności i najgłębszej depresji, którego nie sposób sobie wyobrazić... Stąd pojęcie grzechu ciężkiego.

Takie to cuda wydarzyły się w noc Magów.

poniedziałek, 5 stycznia 2015

1/52

W ramach MejKultury biorę w tym roku udział w akcji "52 książki w 2015". Wprawdzie czytam w ciągu roku więcej książek, ale zobowiązałem się, że w tym roku do każdej z przeczytanych w ramach akcji, od 1/52 do 52/52 napiszę choć krótką recenzję. 

Pierwszą moją książką w 2015 jest zbiór poetycki "Z Tobą, więc ze Wszystkim". 222 arcydzieła angielskiej i amerykańskiej liryki religijnej w przekładzie zmarłego niedawno wielkiego polskiego poety i tłumacza, Stanisława Barańczaka (Wydawnictwo Znak, Kraków 1992). Książka trafiła do mojego zbioru, gdy mój dobry znajomy, ks. Paweł S. przenosił się z dawnego miejsca do nowego i rozdawał część swojego księgozbioru. Ciekawe, że książka przeleżała w zakamarkach jednej z szaf i odkryłem ją dopiero wtedy, gdy remontowałem biblioteczkę. W tym samym czasie zmarł Stanisław Barańczak. Książka jest wydana "biednie", jak to wiele książek w latach 90. Przydałaby się jej reedycja! Zbiór jest wybitny, a przekłady arcydzieł to arcydzieła same w sobie. Polski poeta przedstawia nam lirykę (czyli tę część poezji, gdzie ważne są przeżycia podmiotu lirycznego) od czasów średniowiecza do poetów współczesnych (pierwszy w zbiorze jest wiersz z XIII w., a kończy go znakomita liryka Seamusa Heaneya). Dwieście dwadzieścia dwa utwory, które są nie tylko ciekawym dokumentem tego, jak przez wieki ludzie, którzy posługiwali się na co dzień językiem angielskim przeżywali swoje spotkanie z Bogiem, ale też może być dziś dla nas powodem do refleksji i odpowiedzią na zadawane przez nas pytania (a może też i impulsem, żeby takie pytania sobie zacząć zadawać). 

Są tu hymny pochwalne, są metafizyczne poszukiwania, są utwory pisane w trwodze i rozpaczy. Każdy znajdzie tu siebie. A ja na zachętę przepiszę wiersz Roberta Southwella (1561-1595), jezuity, jednego z pierwszych męczenników katolickich w Anglii. Wiersz "Dziecię płonące" to wyjątkowo oryginalna refleksja bożonarodzeniowa (słowo prawdy w czas przesłodzonych kolęd o Dzidziusiu):
12
DZIECIĘ PŁONĄCE

Gdy stałem kiedyś w mroźną noc, dygocząc wśród zamieci,
Znienacka jakiś dziwny żar w mym sercu płomień nieci:
I kiedym podniósł trwożny wzrok, by ujrzeć, co się pali,
Dziecię płonące niby stos zjawiło mi się w dali.
Prażone przez straszliwy żar, z ócz słone lało zdroje,
Na próżno pragnąc morzem łez płomienie zgasić swoje.
"Zaledwiem przyszedł na ten świat", powiada, "w ogniu płonę,
Pierś ma niewinna - oto piec, opałem cierń jest goły,
Miłość to żar, westchnienia - dym, hańba i ból - popioły;
Podkłada Sprawiedliwość drew, a Litość w węgle dmucha;
Żeliwem pieca zaś jest fałsz i brud ludzkiego ducha;
Skoro więc zbawić ludzi mam, a żar mnie straszny spala,
Roztopię się i własną krwią grzech zmyję, co ich kala".
To rzekłszy, Dziecię znikło gdzieś; wyrwany z osłupienia,
Pojąłem nagle, że jest dzień Bożego Narodzenia.
O książce w Lubimy czytać

niedziela, 4 stycznia 2015

Najkrótsza droga do domu

Obejrzyjcie koniecznie! Film o książce C. S. Lewisa pt. Chrześcijaństwo po prostu. Film o książce, która umocniła moją wiarę i może umocnić wiarę Twoją! Dopiero teraz widzę, jak często mówię i argumentuję przed sobą i innymi Lewisem.

piątek, 2 stycznia 2015

Pięcioramienna Gwiazda Elendila

Wcześniej o gwieździe pięcioramiennej, o pentaklu pisałem tutaj.

Śledząc wzajemną pozycję Ziemi i Wenus (Eärendila/Jana Chrzciciela)
przez 8 lat otrzymujemy taki wzór! Gwiazda pięcioramienna.


Nie cofa się, kto się związał z gwiazdami

Leonardo Da Vinci

Jak na forum Elendilich napisała kiedyś nasza znajoma z Rosji, gwiazda w świecie Ardy jest symbolem estel 'nadziei', znakiem piękności nieprześcignionej i nieposzlakowanej. Akurat gwiazda, gdyż wszystko na ziemi może zostać popsute, ale nie gwiazdy, które są w rękach Vardy. Dla mieszkańców świata Tolkiena szczególne znaczenie miała jedna konkretna "gwiazda", czyli planeta, którą nazywamy Wenus (a w chrześcijańskim atlasie gwiazd Coelum Stellatum Christianum z 1627 niemieckiego uczonego Juliusa Schillera - planeta św. Jana Chrzciciela). W micie J.R.R. Tolkiena planeta ta to tak naprawdę wyniesiony na niebiosa bohater Eärendil z jednym z Silmarilów na czole. Silmaril zawiera w sobie czyste światło pierwotnego świata, dlatego jego blask był tak ważny dla mieszkańców Śródziemia - był znakiem nadziei i dlatego samo ciało niebieskie nazywa Gil-estel 'Gwiazdą Nadziei'.

To taki moment dla miłośnika literatury Tolkiena, że gdy spogląda na niebo na wschodzącą lub zachodzącą Wenus, może oczami wyobraźni przenieść się do Śródziemia i oglądać na niebie Gwiazdę Nadziei.

Najprawdopodobniej jest to ta sama gwiazda, którą w symbolice Śródziemia nazywa się Gwiazdą Elendila czyli Elendilmir - albo jeszcze inaczej gwiazdą heraldyczną Północnego Królestwa Arnoru (patrz angielski indeks do Władcy Pierścieni przetłumaczony przeze mnie dla wydania Władcy Pierścieni wydawnictwa Amber). Z Indeksu dowiadujemy się, że jest to diamentowa (czyli biała na czarnym polu?) gwiazda pięcioramienna.

Co ciekawe starożytni Pitagorejczycy widzieli w nim znaku pentagramu symbol doskonałości. Uważali go za perfekcyjną figurę i odnaleźli w niej tzw. złotą proporcję. O pięcioramiennych gwiazdach pisze się też, że są one symbolem dążenia w górę, znakiem świata duchowego i kształcenia się. Chrześcijanie traktują taką gwiazdę jako symbol Chrystusa, Alfy i Omegi czyli Początku i Końca. Dlatego odwrócony pentagram jest znakiem przeciwnika Chrystusa Jezusa i chętnie sięgają po niego sataniści...

A wracając jeszcze do Eärendila, oto jeden z pięknych fragmentów Władcy Pierścieni o świetle, które daje nadzieję w ciemnej dolinie, w cieniu śmierci: 
W ciemności ustawicznie rozlegały się jakieś szelesty, trzaski i szmery, lecz nie było słychać głosów ani kroków. W oddali na zachodzie nad Ephel Dúath nocne niebo wciąż szarzało blado. W tej stronie, wysoko nad sterczącym szczytem górskim, biała gwiazda wyjrzała właśnie spośród rozdartych chmur. Gdy ją tak ujrzał, zagubiony w przeklętym wrogim kraju, wzruszyło go jej piękno, a nadzieja wstąpiła znów w jego serce. Jak chłodny, jasny promień olśniła go bowiem nagle myśl, że bądź co bądź Cień jest czymś małym i przemijającym; istnieje światło i piękno, którego nigdy nie dosięgnie. Jeśli Sam śpiewał w Wieży Cirith Ungol, to pieśń jego raczej oznaczała wyzwanie niż nadzieję, ponieważ wtedy myślał o sobie. Teraz na chwilę przestał się troszczyć o własny los, a nawet o los ukochanego pana. Wczołgał się z powrotem pod zasłonę cierni i wolny od wszelkich strachów zasnął głębokim, spokojnym snem.
 (J.R.R. Tolkien, Powrót Króla, rozdz. "Kraina Cienia")