Przedstawiam moim drogim Gościom oraz Czytelnikom mojego blogu tekst Tadeusza A. Olszańskiego, który otrzymałem jako odpowiedź na mój wpis pt. Neopurytanizm kontra ewangeliczny 'happy-end'. Tekst TAO pochodzi z 25 stycznia b.r. Pozwalam sobie opublikować go jako dalszy ciąg ciekawej dyskusji. Jednocześnie chciałem Was poinformować, że odblokowałem możliwość komentowania mojego blogu bez potrzeby rejestrowania się (a więc Anonimowi, możecie znowu komentować - ale proszę o podpisywanie się w komentarzach). Zapraszam do komentowania tolkniętych tekstów!
|
Tolkien nie stworzył neognostyckiej fantazji, a tolkieniści nie są towarzystwem miłośników magii! |
Tadeusz A. Olszański pisze:
»Użycie przeze mnie terminu „neopurytanizm” wywołało, jak widzę, pewne nieporozumienia.
Nie uważam się za jego autora, nie wiem czy rzeczywiście użyłem go jako pierwszy, raczej nie.
Jest to określenie na tyle oczywiste, że może pojawiać się wielokrotnie. Podobnie nie dawałem
jego definicji, jak sugeruje Magdalena Słaba. Skreśliłem kilka uwag związanych z rozważaniami
Galadhorna nt. zagrożeń duchowych (nie używam tu cudzysłowu – one są rzeczywiste, choć
często dostrzegane w niewłaściwych miejscach). Skreślę więc teraz parę szerszych – i dalszych
od Tolkiena – uwag. Uprzedzam – będą to dość drastyczne niekiedy uproszczenia: właściwe
naświetlenie podjętych niżej zagadnień wymagałoby obszernego eseju, którego ani nie mam czasu
w tej chwili pisać, ani nie mógłbym tu zamieścić. A i tak będzie obszernie.
Cywilizacja amerykańska podszyta jest kalwinizmem. To kalwiniści (purytanie, kwakrzy i inni)
nadali jej kształt ideowy. Zaś istotą kalwinizmu jest wiara w predestynację, w to, że ostateczny los
każdego człowieka został określony przed Stworzeniem Świata. W anglosaskiej Ameryce powstało
też przekonanie, że to, kto został wybrany do zbawienia, kto zaś – do potępienia, można odczytać
z tego, jak mu się powodzi w życiu doczesnym, i to – głównie pod względem materialnym.
Znakomita religia dla kupców i przemysłowców, jedna z podstaw amerykańskiej potęgi. Bo wynika
z niej, że by dowiedzieć się, do czego jesteśmy przeznaczeni (a pragniemy tej wiedzy), trzeba ze
wszystkich sił starać się o pomyślność w interesach. Między innymi dlatego Amerykanie niechętnie
patrzyli na dziedziczenie majątku i znaczenia: każdy powinien pracować dla siebie i za siebie.
Kalwinizm istotnie nie przewiduje nadziei (a także nie pozostawia miejsca na miłosierdzie).
Nie może być nadziei, skoro Bóg już postanowił. Ponieważ jednak człowiek koniecznie nadziei
potrzebuje, pojawia się jej namiastka: niewiedza, wątpliwość. I staranie się ze wszystkich sił, by
potwierdzić w doczesności to, czego pragniemy – zbawienie. Ale to nie przypadek, że bohaterowie
amerykańskiej kultury popularnej tak często żegnają się ze światem słowami „do zobaczenia w
piekle”. Oni są przekonani, że tam właśnie pójdą, że do tego zostali wybrani przez Boga.
Kalwiniści silniej niż inne wyznania chrześcijańskie przyjmowali stanowisko quasi-manichejskie,
potępiającym „ciało” jako sferę podporządkowaną Złemu Duchowi (ta pokusa jest obecna we
wszystkich czasach, wydaje się, że nie da się jej wykorzenić). A zatem – odrzucali (nie oni pierwsi,
nie oni ostatni) wszelką rozrywkę: taniec, świecki śpiew, często – świecką lekturę, „nieskromny”
strój (początkowo chodziło przede wszystkim o strój wolny od przepychu), widoczne oznaki
bogactwa, używanie wszelkich używek (nie tylko mormoni zakazywali picia nawet herbaty). I
te wartości, te przekonania nietrudno odnaleźć także w zeświecczonej, współczesnej kulturze
amerykańskiej.
Wynikło z tego coś, o czym często dyskutujemy w związku ze strategią Tolkien Estate:
komercjalizacja kultury. Nawet więcej: zwalczanie kultury jako niezależnej sfery stosunków
społecznych, sprowadzanie jej do rangi jednej z branż handlu towarami i usługami. Tendencję
tę widzimy także w polityce USA, w dyktowanych przez nie rozwiązaniach z zakresu prawa
autorskiego. Ma ona także inne przyczyny. Ale ta jest moim zdaniem podstawowa.
Dlaczego więc piszę o „neopurytanizmie”? Przede wszystkim dlatego, że to już przestała być
tendencja religijna, że wiele jej elementów jest uzasadnianych w sposób świecki, a nawet
– antyreligijny. Tradycyjna rygorystyczna etyka seksualna ustąpiła potępieniu seksu „bez
zabezpieczeń” (a więc – nieczystego), ujawnienie skandalu pedofilii przyniosło potępienie
wszelkiego dotyku między dorosłym a dzieckiem (dziś amerykański nauczyciel nie śmie zostać z
uczniem sam na sam!), postępuje denaturalizacja ciała (gdy byłem dzieckiem, kobiety na ogół nie
goliły pach, o nogach nie wspominając; dziś coraz częściej depilują się mężczyźni). Na poziomie
podstawowych idei nic się nie zmieniło: ciało jest złe; skoro nie może być zanegowane, powinno
być poskromione.
Neopurytanizm silniej, niż dawniejszy purytanizm odrzuca też racjonalną interpretację świata
stworzonego, kwestionuje naukę jako narzędzie poznania pochodzące od Boga, interpretuje
wszystko, czego nie potrafi wyjaśnić, w kategoriach duchowych. Stąd m. in. rozszerzanie granic
zagrożeń duchowych oraz ich absolutyzowanie, a także uznanie za jedyną możliwość obrony przed
nimi całkowite ignorowanie (w środowiskach katolickich złagodzone przez możliwość czynnej
obrony: modlitwy, egzorcyzmu). Tak na marginesie – ta irracjonalistyczna religijność cechuje także
ruchy charyzmatyczne, skupione na emocjonalności doświadczenia religijnego.
Byłoby jeszcze o czym pisać, ale czas kończyć. Ponad 5 tys. znaków na taki wpis to zdecydowanie
za dużo. Ale jeszcze jedno muszę dodać, skoro temat został poruszony: „Podróż Bilba.
Chrześcijańskie przesłanie Hobbita” Josepha Pearce'a to książka – najłagodniej mówiąc – niedobra,
bałamutna, znakomicie wpisująca się w „narrację” neopurytanizmu (choć w inny jej aspekt).
Szerzej zrecenzuję ją w tegorocznym numerze „Aiglosa”, na razie tylko parę cytatów: Beorn „jest
związany z duchowością franciszkańską”, „pierwotne imię Radagasta (...) znaczy 'przyjaciel
ptaków', co jest wyraźnym nawiązaniem do świętego Franciszka z Asyżu”, wreszcie, w kontekście
słów Bilba o grzebaniu i wyciąganiu przyjaciół z wody: „cała fabuła Hobbita w swojej głębszej
warstwie znaczeniowej mówi o chrzcie Bilba i jego przejściu do pełni życia”. Tu nie ma
najmniejszego przymrużenia oka: Pearce intepretuje „Hobita” jako totalną chrześcijańską alegorię,
jako tekst czysto dydaktyczny.«
Tadeusz A. Olszański
(25.01.2015)