Na balkonie flaga, pakiet meczów wykupiony w UPC. Tak jak raczej nie oglądam meczów - wolę sport praktyczny od teoretycznego - tak to Euro mnie naprawdę porwało. Dziś nasi awansowali do 1/8 finałów!
Tolkien Ancestry, ewangeliczny katolicyzm, inklingowska filozofia, pielgrzymowanie, slow food i makultura
środa, 22 czerwca 2016
Porwany przez Euro 2016
Na balkonie flaga, pakiet meczów wykupiony w UPC. Tak jak raczej nie oglądam meczów - wolę sport praktyczny od teoretycznego - tak to Euro mnie naprawdę porwało. Dziś nasi awansowali do 1/8 finałów!
21/52: Bertold Kittel, Mafia po polsku
Czasami tak mam, że w moją kolejkę książek do przeczytania wpadnie znienacka, niespodziewanie jakiś ciekawy gość, wepchnie się i zaskoczy... Jechałem ostatnio do Szkocji i jeden z moich kierowców, Robert, pokazał mi tę okładkę. I powiedział, że warto przeczytać. Mafia po polsku Bertolda Kittela (Kittla?) to gładko napisany, szybko się czytający i aktualny reportaż śledczy o polskiej przestępczości. Książka dowodzi, że w Polsce istnieje od dawna mafia, czyli że środowiska przestępcze powiązane są ze strukturami władzy.
To nie są już grupy byczków z dzielni, którzy zabijają się w krwawych porachunkach. Dziś coraz częściej słyszymy o firmach, jak Amber Gold, które pod opieką politycznych patronów oszukują tysiące ludzi.
Dobrze charakteryzuje wagę tej książki opis na LubimyCzytać: "Czy w Polsce mamy do czynienia z przestępczością zorganizowaną? Czy
mafia ma wpływ na funkcjonowanie państwa? Czy parabanki to pomysł kilku
nieuczciwych obywateli, czy może kryje się za nimi coś więcej? Jak to
możliwe, że w XXI wieku, przy współczesnych metodach śledczych i
zaawansowanej elektronice, przez lata nie udaje się ustalić, kto stoi za
najbardziej spektakularnymi przestępstwami? Jaką rolę w tym wszystkim
odgrywają sądy, policja, politycy, prokuratura?"
Bertold Kittel przeprowadził skrupulatne śledztwo, żeby odpowiedzieć na te pytania. Jego ustalenia, rozmowy ze świadkami, dokumenty, które dotyczą nie tylko Amber Gold, ale też na przykład tzw. sprawy Olewnika, to jeden wielki szok. Lektura otwiera oczy. Ja nie będę się już upierał, że w Polsce nie ma mafii. Polecam tę książkę każdemu obywatelowi naszej Republiki.
wtorek, 21 czerwca 2016
20/52: Steen Eiler Rasmussen, Odczuwanie architektury
Nie planowałem kupować takiej książki. Wpadła jednak w moje ręce w niezwykłym czasie. Dopiero co wróciłem z Wielkiej Brytanii, gdzie przy okazji wyprawy tolkienowskiej wędrowaliśmy też śladami ruchu artystycznego i architektonicznego Arts & Crafts (wiecie... Morris, Ashbee, Mackintosh). Rozkochany w angielskiej sztuce użytkowej na nowy sposób, jeszcze w dniu samego powrotu, zanim pojechałem z autokaru do domu, odwiedziłem Giszowiec i Nikiszowiec (czyli Gieschewald und Nikischschacht), gdzie pod ręką mamy dokładnie to, co zakiełkowało w głowach angielskich miłośników piękna... I już kolejnego dnia w katowickim Matrasie dostrzegłem książkę - książkę przepięknie wydaną (wielki ukłon dla wydawnictwa Karakter), z obiecującym tytułem, która od razu mnie porwała.
Dużo podróżuję zawodowo, odwiedzam mnóstwo muzeów (niedawno byłem w Rijksmuseum w Amsterdamie, w National Gallery w Londynie, w Szkockiej Galerii Narodowej w Edynburgu, a kilka miesięcy temu w Prado w Madrycie, w Muzeach Watykańskich), a jednak wciąż jestem dopiero na początku drogi do poznania meandrów teorii sztuki i architektury. Ta książka bardzo otwiera na tę tematykę i pomaga zwrócić uwagę na wiele detali, które umykały mi nierozpoznane, nie wyszczególnione w czasie różnych miejskich i wiejskich wędrówek.
Odczuwanie architektury Steena Eilera Rasmussena to klasyczna pozycja poświęcona relacji architektury i zmysłów. Sam Rasmussen, prawie rówieśnik Tolkiena, był znanym duńskim architektem i urbanistą, profesorem Duńskiej Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych. W bardzo prosty, bezpośredni sposób, posiłkując się na prawie każdej stronie ciekawymi zdjęciami i rysunkami opowiada o tym, czym jest otaczająca nas przestrzeń. Książka uwrażliwia na to, jak dobra jakość przedmiotów, powierzchni, przestrzeni naszego życia zmienia nasze życie na lepsze. I jak zła architektura i sztuka potrafi życie popsuć. Rasmussena interesuje nie tylko przestrzeń, ale też kontrasty między pustką i pełnią, kolory i plany, skale i proporcje budynków. Dowiadujemy się, jak można przy pomocy dobrej architektury grać światłem i cieniem.
Książka zawiera ponad sto pięćdziesiąt fotografii, które w większości wykonał sam autor.
Podobno od kilku dziesięcioleci czytelnicy tej książki na całym świecie
zamieniają się w pasjonatów świadomego i krytycznego doświadczania
architektury. Mam nadzieję, że i ja dzięki tej książce mam taką szansę. I że swoją nową wiedzę i doświadczenie będę umiał dobrze przekazać moim uczniom, turystom, przyjaciołom.
19/52: Słowo o wyprawie Igora
Rodzice nieświadomie dali mi wikińskie imiona. Jestem Ryszard Igor, czyli mam imię Wikingów norweskich z Normandii (Rikhardur) i Wikingów szwedzkich z Rusi (Ingvarr). Lubię też wszelkie wyprawy. Dlatego od dawna już za mną chodziło to, że w końcu trzeba poznać jeden z najbardziej tajemniczych utworów wschodnioeuropejskiego średniowiecza (choć nie wszyscy tak datują ten utwór, podejrzewając fałszerstwo epoki romantyzmu) - Słowo o wyprawie Igora. Udało mi się zdobyć w bardzo fajnej cenie (około 10,- zł) pierwsze wydanie tej książki w serii Biblioteki Narodowej, w tłumaczeniu samego Mistrza Tuwima.
Utwór mnie zachwycił. Niezależnie od jego prawdziwego datowania (ja wierzę, chcę wierzyć, że to utwór średniowieczny) jest to kawał doskonałej poezji. Do tego ten niezwykły przekład! I wiecie co? Od czasu, gdy przeczytałem Słowo, nabrałem nowej miłości dla naszej rodzimej przyrody, nauczyłem się o niej mówić nowym językiem. Moim zdaniem jest to utwór pisany przez chrześcijańskiego poetę (bo co do tego też są kontrowersje) - choć występują w Słowie imiona dawnych bogów, poeta zracjonalizował ich tożsamość - wyglądają oni na przodków różnych plemion słowiańskich. Są tu i Weles, i Daźdbog, i Stribog, i Chors. Występują oni zawsze jako przodkowie różnych synów i wnuków... To bardzo ciekawe. Utwór jest poematem bohaterskim i wpisuje się mocno w to, czym pasjonuje się każdy tolknięty badacz literatury. Cieszę się, że wpadłem w odmęty tej poetyckiej Sławuty (Sławuta to poetycka nazwa Dniepru, która występuje w Słowie o wyprawie Igora - nikt chyba jeszcze o tym nie pisał, ale może być tak, że to od Sławuty pochodzi nazwa Słowian. Bo już Sławski przypuszczał, że nazwa tego ludu pochodzi od jakiejś zaginionej nazwy rzeki na terenie Prasłowiańszczyzny)
18/52: Neil MacGregor, Germany. Memories of a Nation
Wypatrzyłem cię, książko, w londyńskiej księgarni South Kensington Books (22 Thurloe St, London SW7 2LT; świetne miejsce z bardzo dobrymi cenami - polecam!). Potrzebowałem takiej książki, bo niby coś tam wiem o Niemcach i Niemczech, ale nie jest to wiedza usystematyzowana. Chciałbym się w Niemczech czuć tak swobodnie jak w Wielkiej Brytanii. Jakaś tam część mnie jest niemiecka (moja mama urodziła się w 1943 jako - przynajmniej oficjalnie - niemiecka dziewczynka o imieniu Margit). I trafiłem idealnie. Książka Neila MacGregora, byłego dyrektora Galerii Narodowej w Londynie, to podróż przez sześćset lat niemieckiej historii, w której pomagają liczne artefakty, przedmioty, eksponaty. Erudycja MacGregora jest fantastyczna. Kojarzy ze sobą mnóstwo ludzi, miejsc i spraw. Książka podzielona jest na następujące rozdziały: "Gdzie są Niemcy?", "Niemcy wyobrażone", "Natarczywa przeszłość", "Made in Germany", "Droga w dół", "Żyjąc historią". Działa na wyobraźnię, prawda? Każda część to kilka rozdziałów. Jest mowa o niemieckiej kolonii hanzeatyckiej w Londynie, o widokach z Bramy Brandenburskiej przez wieki, o utraconych stolicach - Królewcu i Pradze, o narodzinach romantyzmu, o Lutrze jako ojcu języka ogólnoniemieckiego, o znaczeniu Goethego, o niemieckim piwie i kiełbaskach, o bitwie o Karola Wielkiego między Niemcami i Francuzami, o Niemcach na Wschodzie itd. Świetna, rozwijająca lektura. Polecam!
17/52: C. S. Lewis, Przebudzony umysł
Zobaczyłem tę książkę w księgarni katolickiej przy rynku w Toruniu i mówię do siebie: "Hej, nie znam cię!". Mam już dość sporą kolekcję książek Lewisa i ta pozycja bardzo mnie zaskoczyła. A gdy książkę otwarłem, to bardzo ucieszyła!
C. S. Lewis to oczywiście jeden z wielkich chrześcijańskich myślicieli i publicystów XX wieku, znakomity Inkling, przyjaciel Tolkiena, mistrz wyobraźni. Odegrał wielką rolę w formacji mojego własnego światopoglądu - pierwsza książka, z którą się spotkałem chyba w 1988, po śmierci mojego drogiego Taty, to były Ziarna paproci i słonie. Kolejna to Bóg na ławie oskarżonych. Bardzo mi się spodobał styl Lewisa, jego argumentacja oparta na logice. Trzeba grubego notatnika, żeby wynotować wszystkie cenne myśli, aforyzmy, alegorie, argumenty, które rozsiane są w jego przebogatej publicystyce. Tyczasem Przebudzony umysł
to taki właśnie bogaty zbiór myśli chrześcijańskich pochodzących z najróżniejszych dzieł
tego wybitnego pisarza! Cenna antologia!
Antologia ta uporządkowana jest w następujący sposób: "Natura człowieka", "Świat moralny", "Biblia", "Trójca", "Grzech", "Chrześcijańskie zobowiązanie", "Piekło i niebo", "Miłość i seks", "Przyroda" i "Świat pochrześcijański". W każdym rozdziale dziesiątki fragmentów książek Lewisa - od jego apologetyki po powieści. Wszystko w jednym miejscu! Genialne!
Antologia ta uporządkowana jest w następujący sposób: "Natura człowieka", "Świat moralny", "Biblia", "Trójca", "Grzech", "Chrześcijańskie zobowiązanie", "Piekło i niebo", "Miłość i seks", "Przyroda" i "Świat pochrześcijański". W każdym rozdziale dziesiątki fragmentów książek Lewisa - od jego apologetyki po powieści. Wszystko w jednym miejscu! Genialne!
Wyboru dokonał znany specjalista od Inklingów, popularyzator myśli Lewisa i Tolkiena, Clyde S. Kilby. Napisał on też ciekawy wstęp do tego dzieła. Myślę, że z tej książki będę szczególnie często korzystał, bo pozwala ona ogarnąć jednym spojrzeniem cały dorobek C. S. Lewisa.
A myśl Lewisa, jego argumenty i słowa pocieszenia są dziś tak bardzo potrzebne. Mnie. Wam.
gr. abraxas i łac. abracadabra
W książce Tolkiena pt. A Secret Vice, którą dopiero co recenzowałem, znajduje się ciekawy przypis na temat łacińskiej formułki magicznej abracadabra. A że pojawia się w tym przypisie nazwa biura podróży, w którym od lat pracuję (Biuro Podróży "Abraksas"), spieszę z przekazaniem jej treści.
Rzymianie, gnostycy i średniowieczni okultyści uważali słowo abracadabra za słowo mocy. Tworzyli amulety, na których zapisywano je w formie specyficznego trójkąta (patrz obok). Jest kilka teorii na temat pochodzenia tego słowa. Być może wymyślił je rzymski mędrzec Serenus Sammonicus w II w. po Chr. na podstawie greckiego słowa abraxas (i tutaj uwaga!), które w systemie numerologii alfabetycznej ma szczególne znaczenie, bo jego litery sumują się do wartości 365 - pełnej liczby dni w roku. Termin abracadabra może też pochodzić od semickiego określenia ab 'Ojciec', ben 'Syn' i ruach hakodesh 'Duch Święty' - byłaby to więc magiczna trawestacja najprostszej chrześcijańskiej inwokacji.
Jest jeszcze teoria, która mówi, że abracadabra pochodzi od aramejskiego avra kadavra 'powstanie to na głos moich słów' albo 'stanie się, jak zostało powiedziane'.
Przez stulecia formuła ta stawała się coraz bardziej błaha i traciła swoją powagę. Dziś używają jej chyba tylko iluzjoniści...
poniedziałek, 20 czerwca 2016
16/52: J.R.R. Tolkien, A Secret Vice,
czyli czy warto dowiedzieć się czegoś o Fonwegii
Książka, o której już zawsze będę myślał jako o pamiątce z naszej Tolkienowskiej Wyprawy do Anglii i Szkocji Śladami Tolkiena (maj 2016). Kupiłem ją w ogromnej księgarni Waterstonesa w królewskim Yorku. Pochłonąłem z zainteresowaniem w dwa popołudnia. To nie jest praca całkiem w Polsce nieznana. Esej o sztuce tworzenia własnych języków artystycznych (inaczej "linguopeja") pod tytułem "Tajony nałóg" znalazł się wśród tekstów Tolkiena, które dla wydawnictwa Zysk i S-ka przełożył w tomiku Potwory i krytycy Tadeusz Andrzej Olszański.
A jednak w tym roku dzięki redaktorskiej pracy kolejnego już pokolenia badaczy dzieła Tolkiena - Dimitry Fimi i Andrew Higginsa - otrzymujemy krytyczne wydanie znanego manifestu językotwórstwa z dołączonymi innymi bardzo ciekawymi tekstami. Oto A Secret Vice. Tolkien on Invented Languages wydawnictwa HarperCollins.
"Tajony nałóg" wraz z "O baśniach" to dwa najważniejsze teksty, które odsłaniają nam motywy i metody Tolkienowej twórczości subkreacyjnej (wtórstwórczej - chodzi o człowieka-artystę jako drugorzędnego stwórcę w stosunku do Pierwotnego Stwórcy - Boga). Tekst eseju pochodzi z lat 30. XX w. W listopadzie 1931 Tolkien doniósł "Tajony nałóg" do stowarzyszenia literackiego Kolegium Pembroke w Oksfordzie. Po poprawkach i sporych zmianach tekst ten został opublikowany przez Christophera Tolkiena we wzmiankowanym już zbiorze Potwory i krytycy z 1983 (polskie wydanie - 2000 r.).
W obecnym wydaniu dwoje badaczy tolkienowskich - Dimitra Fimi i Andrew Higgins - przedstawiają nam tekst "Tajonego nałogu" w jego pierwotnej formie, a do tego dołączają szereg nieznanych wcześniej szkiców i uwag wraz ze sporych rozmiarów wprowadzeniem na temat inwencji lingwistycznej Tolkiena. Całość uzupełniają liczne bardzo ciekawe przypisy. Po raz pierwszy opublikowano też w tym wydaniu nieznany wcześniej esej Tolkiena pt. "Essay on Phonetic Symbolism" ("Esej o symbolizmie fonetycznym"), w którym Profesor rozważa powiązania między dźwiękową formą wyrazu, a jego znaczeniem. Bardzo to odkrywcze! Bardzo inspirujące. Podobał mi się ten fragment, w którym Profesor teoretyzuje, że słowo mama może być związane z dźwiękiem, który dziecko wydaje, gdy ssie matczyne mleko.
W fajnym tekście na stronach Tolkien Society Dimitra Fimi opisała zawartość książki w formie "18 powodów, dla których warto przeczytać Tajony nałóg" (patrz: 18 reasons to read "A Secret Vice: Tolkien on Invented Languages"). Oto te powody:
- z książki dowiemy się co do godziny, kiedy i gdzie Tolkien dostarczył swój tekst do Kolegium Pembroke;
- poznamy nieortodoksyjne poglądy Tolkiena na temat fonetyki;
- przeczytamy o mniej znanych zainteresowaniach Inklingów - chodzi o ich dyskusje o literaturze i poezji nowoczesnej, np. o Finneganów trenie Jamesa Joyce'a;
- poznamy nieznany wcześniej język Tolkiena - "język fonwegiański, którego używają mieszkańcy wyspy Fonwegii";
- dowiemy się o niecodziennym kontekście, w jakim Tolkien używa terminu "reprezentacja proporcjonalna";
- znajdziemy odniesienia Tolkiena do sir Richarda Pageta i Henry'ego Sweeta;
- przeczytamy, że w szkicu elfickiego wiersza o Elfach Tolkien opisuje Elfy jako Fays: “Luthien he saw as a Fay from Fayland”;
- dowiemy się o słowniczku, który Tolkien wynotował z jednego z pierwszych języków uniwersalnych;
- przeczytamy niespodziewane dla nas nazwiska modernistów brytyjskiej literatury w notatkach nobliwego Tolkiena!
- przeczytamy o wiktoriańskiej farsie przełożonej na język esperanto, w której pisze Tolkien;
- przeczytamy, jak Tolkien określa pewien współczesny język jako "mocno wysuszony" - o jaki język chodzi?
- poznamy notatki opisujące rozwój drzewa języków Tolkiena;
- poznamy kontekst, w którym Tolkien napisał: "Let's have lots of beautiful artificial languages!";
- dowiemy się, że Tolkien nazwał jeden z języków Jonathana Swifta "to przede wszystkim żart dla oka (i nie wyjątkowo udany)";
- przeczytamy, że Tolkien nazwał jeden ze swoich języków - novial - "nudnawym, efektem produkcji masowej";
- poznamy alternatywny szkic najwcześniejszego wiersza w języku, który stał się w końcu językiem quenya - chodzi o Narqelion;
- przeczytamy, że w noldorińskim wierszu Tolkien nazywa orków "kamiennotwarzymi";
- poznamy miejsce w tekście Tolkiena, gdzie w trzech wersach znalazły się terminy: Homer, Beowulf i esperanto!
Wystarczy żeby Was zachęcić?
A Secret Vice kosztuje w chwili obecnej prawie 17 funtów sterlingów. Można tę książkę kupić w każdej większej księgarni internetowej. Ale polecamy tę książkę osobom, które zajmują się badaniem twórczości. Nie dla początkujących tolkienologów!
sobota, 18 czerwca 2016
15/52: Wisława Szymborska, Czarna piosenka
Czasem wizyta w Lidlu może się okazać niespodziewanie odkrywcza. Przy okazji pewnych wiosennych zakupów do mojego koszyka trafiła ta niepozorna książeczka pełna nieznanej mi wcześniej poezji. Czarna piosenka Wisławy Szymborskiej to tomik, który miał być debiutem młodej poetki, jednak nigdy za jej życia go nie wydano. W roku 1970 Adam
Włodek podarował jej na urodziny niezwykły prezent – zebrał wszystkie
jej wiersze z lat 1944–1948, przepisał na maszynie i opatrzył
komentarzami, a następnie wręczył wraz z listem: „Kochana Wisełko…”.
Prezent ten przechowywany był przez całe lata i dopiero w roku 2014,
opatrzony wstępem Joanny Szczęsnej, trafia do rąk czytelników poezji
Wisławy Szymborskiej.
Mam słabość do wyznań ludzi oddanych idei. W tomiku Czarna piosenka znajdziemy dobrą poezję, ale też pewną interesującą dokumentację, będącą dowodem zaangażowania młodej powojennej inteligencji w ideologię lewicową, komunistyczną. Nie dziwię się, że ta poezja jest mniej znana... Warto poznać, żeby lepiej zrozumieć zły czas stalinizmu...
piątek, 17 czerwca 2016
14/52: Robert Graves, Król Jezus
Jedna z najciekawszych powieści Gravesa. I choć jest to herezja herezji (to między innymi z tej książki czerpał brudnymi dłońmi Dan Brown pisząc swój Kod da Vinci), to postać Jezusa jest w tej książce naprawdę pozytywna. Autor bazuje głównie na antychrześcijańskim dziełku żydowskim pt. Toledot Jeszu (o tej niefajnej książce nie powiedzą ci w szkole, ani nie znajdziesz jej kopii w Muzeum Żydów Polskich - a warto wiedzieć, że jest to pseudo-apokryf, który wielu pobożnych żydów czyta w tzw. Nittel Nacht - przewrotne antyświęto, które obchodzi się w naszą Wigilię Bożego Narodzenia) i na gnostyckich apokryfach - a książka służy między innymi temu, żeby opisać koncepcję Bogini (w którą Graves gorąco wierzył i gorąco jej służył) i historię jej klęski w świecie Zachodu. Książka ta to ezoteryka. Żeby dobrze zrozumieć Króla Jezusa, trzeba mieć już za sobą dużo innych lektur, opracowań na temat sekt wczesnochrześcijańskich i rozlicznych herezji. Ja akurat jestem świeżo po lekturze Apokryfów Nowego Testamentu (Wydawnictwo WAM). Miałem zatem świetną zabawę, znajdując źródła różnych wątków u Gravesa.
Król Jezus czytany przez chrześcijanina? Trudna lektura. Wymaga otwartej głowy i mocnej wiary. Bo kto wie, jaki ślad w duszy zostawi?
13/52: Baśnie Braci Grimm dla dorosłych i młodzieży
Wychowałem się na Baśniach Andersena. I byłem przekonany, że piękno baśni polega na tym, że przenika je niewysłowiony smutek. Pewnie taka lektura (a czytałem Andersena samodzielnie od czwartego roku życia!) nakierowała mnie potem na romantyzm (jedyne lektury, jakie przeczytałem z wypiekami w liceum, to były lektury pisarzy i poetów romantyzmu!). I dopiero dzięki Tolkienowi, dzięki jego esejowi O baśniach, zainteresowałem się bliżej Baśniami Braci Grimm. To są prawdziwe baśnie - te, które pełniły w dawnych czasach funkcję dzisiejszych thrillerów i kryminałów. I zawsze kończyły się dobrze (inaczej niż wiele najpiękniejszych Baśni Andersena). To nie są opowieści dla dzieci. Bo są okrutne, straszne, ponure. Ale mają morał i dobre przesłanie. I dają nadzieję.
Philip Pullman opracował na nowo pięćdziesiąt baśni Braci Grimm. Wybrał i te najbardziej znane, i te zupełnie nie znane. Uprościł fabułę, unowocześnił język, dodał co nieco, uszczuplił co nieco. I udało mu się to znakomicie. Na końcu każdej baśni mamy krótkie naukowe wyjaśnienie motywów, porównanie z podobnymi baśniami z innych części "Laurazji"... Całość świetnie się czyta. Tylko brakuje jakichś ładnych ilustracji... Przydałby się tutaj Rackham.
W każdym razie świetny pomysł...
12/52: Robert Graves, Herkules z mojej załogi
Każda książka ma jakąś historię. Tę udało mi się kupić od Galhena za kilka groszy, gdy mój kolega likwidował swój wspaniały antykwariat w Katowicach. Byłem ciekaw, bo Graves od dawna mnie intryguje... Jego Biała Bogini albo Król Jezus mocno wpłynęły na moją wyobraźnię, choć nie są to najlepsze i najmądrzejsze książki świata. Mity greckie Gravesa zna w Polsce prawie każda oczytana osoba, choć pewnie mało kto zdaje sobie sprawę, że czytając je, staje się obiektem religijnej manipulacji - książkę tę bowiem napisał zagorzały i szaleńczo zakochany wyznawca Bogini. To samo dotyczy książki Ja, Klaudiusz. Herkules z mojej załogi to nie jest chyba najlepsza książka Gravesa. Mamy tu zapis wyprawy po Złote Runo (zresztą książka ta pojawia się też pod tytułem Wyprawa po Złote Runo) i jest to fabularyzowana wersja opowieści znanej od czasów starożytności. Mamy oczywiście mnóstwo wtrętów związanych z czczeniem Bogini (której Graves chyba poświęcił większość swojej literatury i poezji - choć nie zawsze w sposób jawny). Da się żyć bez przeczytania tej książki...
11/52: Grecko-polski Nowy Testament
Nie, nie przeczytałem tej "cegły" od deski do deski! To jest księga, którą się ma na półce i się po nią sięga. Sprawiłem ją sobie na urodziny. Marzyłem o tekście Nowego Testamentu w oryginale greckim, ale nawet nie śniłem sobie o tym, że uda mi się zdobyć aż takie wydanie. To opracowanie to prawdziwy skarb. Spójrzcie na zdjęcie poniżej. Widać tam, że cały Nowy Testament zaprezentowany jest w grece (alfabetem greckim i w łacińskiej transkrypcji) oraz dosłownym tłumaczeniu na język polski. Jeżeli interesuje Cię Słowo Boże, a do tego jesteś tolkniętym lingwistą-amatorem, to posiadanie takiego wydania może tylko cieszyć. Od dawna marzyło mi się, żeby lepiej poznać grekę (łaciny uczyłem się cztery lata w liceum). Coś niecoś wiem o greckiej gramatyce. Teraz mogę dany fragment Nowego Testamentu przeczytać sobie na głos w języku koine, którym posługiwali się Ewangeliści i Paweł z Tarsu... Super sprawa! Książka wydana jest w wielką dbałością. Ma nawet serię zakładek ze skrótami kodów gramatycznych. Można poznawać lepiej Słowo Boże, a przy okazji uczyć się greki! Eureka!
10/52
E. J. Michael Witzel,
The Origins of the World's Mythologies
Ludzkość to Laurazjaci i Gondwańczycy
Czas nadrobić blogowe zaległości. Było od kwietnia mnóstwo podróży. Ale nie było "opylania" w dziedzinie ambitnego czytelnictwa. W czasie moich wizyt w Wielkiej Brytanii (a było ich w ostatnich tygodniach aż trzy!) udało mi się zdobyć kilka ciekawych książek. Czas na recenzje.
O tej pracy przeczytałem wpierw u kolegi Studyty Arseniusza. Sprowokowała ona nas do ciekawej dyskusji na Facebooku, do przeczytania recenzji. Okazuje się, że książka wydana przez Oxford University Press jest dla wielu współczesnych "politycznie poprawnych" recenzentów bardzo kontrowersyjna. A może to ich recenzje są po prostu kontrowersyjne? (oto jeden przykład: kliknij). W każdym razie książka powinna zainteresować każdego inklingologa i miłośnika pradawnych narracji, które znamy jako mity i baśnie.
Urodzony w niemieckim Schwiebus (dziś jest to pomnikiem-Chrystusa-słynący Świebodzin) profesor E. J. Michael Witzel jest specjalistą w dziedzinie sanskrytu na Uniwersytecie Harvarda. Książka pod tytułem The Origins of the World's Mythologies ('Początki mitologii świata') to praca z tych, jakie uwielbiam. Wielka summa naszej współczesnej wiedzy nie tylko na temat mitów i baśni, ale też na temat językoznawstwa, genetyki, archeologii. To - jak piszą na okładce wydawcy - najambitniejsza praca na temat mitologii, jaka pojawiła się od czasów uznanego specjalisty w tej dziedzinie, Mircei Eliadego (czy wiecie, że imię Mircea czyta się Mircza i że jest to imię pochodzenia słowiańskiego - wywodzi się od bałkańskiego Mirče?). Autor skupia się na najdawniejszych przekazach na temat wierzeń religijnych i mitologicznych opowieści, a swoimi badaniami obejmuje całą ludzkość. Co więcej, sięga w czasie 100 tysięcy lat wstecz. Odważna perspektywa! Posiłkuje się ustaleniami genetyków, dotyczącymi wędrówek ludzkości na przestrzeni ostatnich 50-70 tys. lat. Sięga też do odważnych teorii językoznawczych, które poprzez skomplikowane algorytmy starają się odtworzyć dzieje ludzkiej mowy - to już nie tylko rodzina języków indoeuropejskich czy języków Kaukazu, ale język populacji plemienia, które wywędrowało z Afryki - język, który jest pramatką wszystkich pozaafrykańskich języków świata!
Autor rodzinnie związany jest z Japonią - ożenił się z Japonką. Patrzy na świat z perspektywy Zachodu i Wschodu. Z tekstu książki wynika też, że nie jest wyznawcą jakiejś konkretnej religii. To może być zaletą, jeżeli jednocześnie autor nie ma jakichś uprzedzeń. Tutaj wydaje mi się, że poza kilkoma prztyczkami w kierunku judaizmu, chrześcijaństwa i islamu, nie jest jakoś szczególnie zainteresowany walką z religiami monoteistycznymi. To bardzo pomaga w lekturze takiemu człowiekowi jak ja. Łatwiej podążać za myślą autora.Witzel ma dar do snucia opowieści. Bardzo podobała mi się "Przedmowa", w której profesor zdaje relację z tworzenia swojej teorii. Świetny jest opis rytuałów i świętowania w Japonii i w Nepalu. Obserwując różne rytuały związane ze świętym ogniem, Witzel doświadczył żywej interrelacji między dawnymi mitami, a współczesną praktyką religijną. Zaczęło go też zastanawiać to, co może łączyć pozornie bardzo odległe geograficznie wierzenia. Badania trwały ponad czterdzieści lat. Było to żmudne zbieranie mitograficznych materiałów i początki analizy porównawczej. W latach 90. Witzel był coraz bardziej pewny, że wierzenia ludzkości można podzielić na dwie główne grupy. Jedna obejmuje Eurazję, przedkolumbijską Amerykę Północną i północną Afrykę, a druga łączy Afrykę środkową i południową, Australię i całe ciemnoskóre Południe. Profesor nazywa te dwie wielkie grupy Laurazją i Gondwaną. Omawia też czas, zanim pojawił się ten podział - nazywa go adekwatnie Pangeą. To oczywiście anachronizm, bo geologiczne i paleontologiczne terminy Laurazja, Gondwana i Pangea dotyczą epok, gdy nie było jeszcze na ziemi ludzi, ale chodzi o pewne uproszczenie, które jest neutralne terminologicznie. Gdyby Witzel nazwał te grupy kultur Północą i Południem, od razu na badania religioznawstwa porównawczego mogłyby się narzuć kategorie polityczne.
Autor rodzinnie związany jest z Japonią - ożenił się z Japonką. Patrzy na świat z perspektywy Zachodu i Wschodu. Z tekstu książki wynika też, że nie jest wyznawcą jakiejś konkretnej religii. To może być zaletą, jeżeli jednocześnie autor nie ma jakichś uprzedzeń. Tutaj wydaje mi się, że poza kilkoma prztyczkami w kierunku judaizmu, chrześcijaństwa i islamu, nie jest jakoś szczególnie zainteresowany walką z religiami monoteistycznymi. To bardzo pomaga w lekturze takiemu człowiekowi jak ja. Łatwiej podążać za myślą autora.Witzel ma dar do snucia opowieści. Bardzo podobała mi się "Przedmowa", w której profesor zdaje relację z tworzenia swojej teorii. Świetny jest opis rytuałów i świętowania w Japonii i w Nepalu. Obserwując różne rytuały związane ze świętym ogniem, Witzel doświadczył żywej interrelacji między dawnymi mitami, a współczesną praktyką religijną. Zaczęło go też zastanawiać to, co może łączyć pozornie bardzo odległe geograficznie wierzenia. Badania trwały ponad czterdzieści lat. Było to żmudne zbieranie mitograficznych materiałów i początki analizy porównawczej. W latach 90. Witzel był coraz bardziej pewny, że wierzenia ludzkości można podzielić na dwie główne grupy. Jedna obejmuje Eurazję, przedkolumbijską Amerykę Północną i północną Afrykę, a druga łączy Afrykę środkową i południową, Australię i całe ciemnoskóre Południe. Profesor nazywa te dwie wielkie grupy Laurazją i Gondwaną. Omawia też czas, zanim pojawił się ten podział - nazywa go adekwatnie Pangeą. To oczywiście anachronizm, bo geologiczne i paleontologiczne terminy Laurazja, Gondwana i Pangea dotyczą epok, gdy nie było jeszcze na ziemi ludzi, ale chodzi o pewne uproszczenie, które jest neutralne terminologicznie. Gdyby Witzel nazwał te grupy kultur Północą i Południem, od razu na badania religioznawstwa porównawczego mogłyby się narzuć kategorie polityczne.
Mapa ludzkich migracji
czwartek, 16 czerwca 2016
Moja elficka poezja (cz. 2)
Mój dobry znajomy, Maciej Lewandowski, poprosił o tenwarową wersję Listu Sama Gamgee, o którym pisałem niżej. Maćku, mówisz - masz. Oto moja wersja tego listu (z użyciem komputerowych czcionek). Żeby powiększyć, trzeba kliknąć obrazek:
Jest też inna wersja transkrypcji tengwarowej. Tym razem plik pdf przygotowany przez mojego kolegę, Gernota Katzera.
Inna gwiazda...
"Pamiętaj, ze błyszczysz także wtedy, kiedy dzięki tobie rozbłyśnie inna gwiazda."
Kalendarz "Mały Poradnik Życia 2016"
Moja elficka poezja (cz. 1)
Poetą to ja nie jestem. Ale nie mówię, że nie chciałbym być. Kilka razy próbowałem swoich sił w poezji. Raz dostałem nawet za to szóstkę w liceum. Fajna historia, choć niestety sam wiersz nie zachował się pewnie nigdzie. Pamiętam, żem napisał raz sonet w barokowym stylu, który był moją liryczną reakcją na piękny obraz El Greco... Moja pani profesor od polskiego wiersz przypięła na ściennej gazetce i tyle go widziano. Ten był chyba dość udany. Ale przepadł...
Cechą charakterystyczną mojej pseudopoetyckiej twórczości jest na pewno zabawa w konwencje i pewne odtwórstwo. Wtedy stylizowałem się na barokowego poetę, kiedy indziej pisałem tekst w stylu rap, za to wiele razy bawiłem się w poetę elfickiego, piszącego albo w melodyjnym sindarinie, albo w eleganckim języku quenya. Dziś spieszę do Was z wierszem, który napisałem dawno dawno temu na potrzeby projektu pt. List Sama Gamgee (więcej tutaj). Wiersz powstał w języku quenya, jest wzorowany na słynnym Lamencie Galadrieli z Władcy Pierścieni, autorem tego zapisu miał być Samwise Gamgee. Galadriel w Szarej Przystani miała zaśpiewać po raz ostatni w Śródziemiu, a całość w cudowny sposób spamiętał czcigodny hobbit i przekazał w swoim liście do Króla Aragorna. Mój tekst nosi tytuł Altariello Nainië Mistalondessë czyli Lament Galadrieli w Szarej Przystani. Imituje rytm i stylistykę najsłynniejszego quenejskiego tekstu samego Profesora Tolkiena.
Altariello Nainie Mistalondesse
Utwór ten ma być (marną) kontynuacją mistrzowskiego "Lamentu Galadrieli" J.R.R. Tolkiena.
Ai! telpie pendar nier rossenen,
Yéni únótime ve míri Earon!
Yéni ve linte nahtar avánier
nu halle aldar lisse-coimassava
i malinorni Lóriendesse nu laurie,
yassen lilínir i filici
ar vilya lilta entas lirinen.
Man erca órenyo ettuncuva?
An sí mapuva Ulmo ciryalma
ve sindi-falma;
Varda mentuva i Elen-estel
i en tulya me Andúne pella,
ninqui hrestannar
or menel cúna, menel rácina.
Nan merin minya lóte elanar
an sire cenin Endor teldave.
Namárie! Autalme Valinórenna,
Endórello autar! Namárie!
Polski przekład (publikuję go po raz pierwszy w historii tego utworu):
"Ach! Niby srebro deszczu łzy spadają,
długie lata niezliczone jak klejnoty Morza!
Długie lata przeminęły niby słodki lembas
kęsami zjadany w cieniu wielkich drzew,
pod złocistymi mallornami Lórien,
gdzie ptactwo treli,
a wiatr tańczy w rytm ich śpiewu.
Któż dziś wyrwie cierń z mojego serca?
Bo oto Ulmo łapie okręt nasz
na kształt wznoszącej szarej fali;
Nadziei Gwiazdę Varda pośle nam,
co poprowadzi ponad nieba nas
skrzywione, złamane - poza Zachód w dal,
ku brzegom, które białe są.
Ale ja pragnę kwiatu elanora,
bo dziś Śródziemie widzę raz ostatni.
Żegnaj! Ruszamy do Valinoru.
Opuszczamy Śródziemie. Żegnaj!"
And its English translation:
"Ah! Like silver fall the tears in the rain, long years like numberless jewels of the Sea! Long years have passed like swift morsels of the sweet lembas under lofty trees, under golden mallorns of Lórien, in which birds are singing and the air dances in their song. Who will draw a thorn out of my heart? For now Ulmo seizes our ship like a grey foaming wave; Varda shall send the Star of Hope which will lead us above heavens bending and broken beyond the West, towards white shores. But I want a flower of elanor, for today I see Middle-earth for the last time. Farewell! We leave for Valinor. We leave Middle-earth! Farewell!"
Francesco Amadio, "Szara Przystań" |
poniedziałek, 13 czerwca 2016
I Saw You, Poland
I saw you, Poland to pierwszy film z audiowizualnej serii Live
Where You Travel, której twórcami jest brazylijska komitywa Madrecita Filmes. Jest to wizualne podsumowanie tego, czym było doświadczenie zamieszkania w Polsce, kraju tak mocno doświadczonym przez historię najnowszą, ale też kraju, w którym twórcy wiążą przyjaźnie, wspomnienia i w którym jeszcze mocniej utwierdzili się, że warto kontynuować doświadczenie życia w różnych miejscach...
... meu viver
Skończył się dla mnie kolejny sezon capoeiry. Szykuję się do kolejnego. Pod okiem mojej trenerki personalnej - Foki - próbuję jeszcze wykrzesać coś z tego starzejącego się ciała nowe możliwości i wyrzeźbić w nim nowe kształty. I muszę się pochwalić, że są efekty! Mam nadzieję, że we wrześniu zaskoczę moich camarades. I że zrobię kolejny progres. Nie pisałem jeszcze o mojej super diecie, którą opracowała dla mnie wspaniała dietetyczka, pani Sonia z Vitaline. Mam jadłospis na cykl 2-tygodniowy. Świetnie zbilansowane, smaczne posiłki. Nigdy nie chodzę głodny, a dieta znakomicie pasuje do moich treningów. W grudniu ważyłem niestety 97 kg. Obecnie spadłem do 89 i dążę do 85 kg. Czuję się przy tym świetnie.
Niech ilustracją mojego obecnego błogostanu będzie ten fajny teledysk:
Na wszelki wypadek podaję przydatne odnośniki:
Być jak dziecko
Tak sobie myślę, że chyba dobrze dla dorosłego człowieka być jak
najbardziej podobnym do siebie samego z czasów dzieciństwa. Mam taką
teorię, że jeżeli na zdjęciach z dzieciństwa jesteśmy podobni do siebie
dziś, to znaczy, że nie ukryliśmy swojego ja pod maskami, makijażami,
tatuażami... Że życie nas nie złamało i nie zniekształciło. Że
zachowaliśmy radość, spontan i zadziwienie dziecka.
Odnajdujmy w sobie
dziecko, którym byliśmy.